Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzkie: Chorzy na arytmię nie są właściwie leczeni

Joanna Barczykowska
Paulina Gorzelak pokazuje wyniki swej pracy w całym kraju
Paulina Gorzelak pokazuje wyniki swej pracy w całym kraju fot. Jakub Pokora
Nie ma łodzianina, który w rodzinie nie miałby choć jednej osoby z arytmią serca. Najpoważniejszą dolegliwością jest migotanie przedsionków. Choroba często kończy się udarem mózgu, a nawet śmiercią. Badania łódzkich studentów pokazały, że dotychczasowy sposób leczenia jest skuteczny jedynie u jednej piątej pacjentów. Cała reszta narażona jest na groźne powikłania.

Studenci z koła kardiologicznego na Uniwersytecie Medycznym pod okiem profesora Andrzeja Lubińskiego, kierownika Kliniki Kardiologii Interwencyjnej i Kardiodiabetologii, przebadali grupę mieszkańców Łódzkiego, którzy trafiali do Kliniki Kardiologii i Kardiodiabetologii Uniwersyteckiego Szpitala im. WAM. Wyniki są zatrważające.

- Przebadaliśmy ponad 100 osób z województwa. Do szpitala trafiały z różnych powodów, ale wszystkie leczyły się na arytmię serca - opowiada Paulina Gorzelak, studentka V roku medycyny Uniwersytetu Medycznego i autorka badań.

Wyniki badania zaskoczyły samych lekarzy. Łódzcy studenci już jeżdżą po Polsce, alarmując kolejne szpitale. Okazało się, że jedynie 18 proc. chorych jest poprawnie leczonych. - U pacjentów z arytmią i ryzykiem udaru stosuje się leczenie przeciwzakrzepowe. A skuteczność ocenia się za pomocą międzynarodowego współczynnika INR. Jego wartość powinna znajdować się w przedziale 2-3. Jeśli jest poniżej albo powyżej, ryzyko udaru mózgu zwiększa się pięciokrotnie - tłumaczy prof. Lubiński.

- Tylko jedna piąta chorych miała wskaźnik INR w normie. U reszty był on powyżej lub poniżej pożądanego przedziału. To oznacza, że są bardziej narażeni na udar mózgu i inne powikłania - mówi Paulina Gorzelak.

Łódzkie badania pokazały, że stosowana praktyka leczenia, a zwłaszcza kontroli INR, nie chroni skutecznie większości pacjentów. - Taka terapia jest trudna. Za każdym razem lekarz musi indywidualnie dobrać dawki leków, po badaniu wskaźnika INR. Takie badanie trzeba robić sobie w przychodni przynajmniej raz na dwa tygodnie. Pacjenci się do tego nie stosują - ocenia prof. Lubiński.

O nieskuteczność leczenia trudno winić tylko przychodnie. Arkadiusz Staszek z Aleksandrowa Łódzkiego ma 39 lat. Chorobę migotania przedsionków wykryto u niego dwa lata temu, zupełnie przypadkiem. Od tego czasu chodzi od przychodni do przychodni i od lekarza do lekarza, żeby mieć jakieś szanse. - Raz w tygodniu muszę stawiać się w przychodni na badanie poziomu INR. Potem do lekarza po dostosowanie i przepisanie leków. Przy moim trybie pracy, kiedy w tygodniu spędzam kilkadziesiąt godzin w samochodzie, bo jestem handlowcem, to jest niezwykle trudne. Czasem zdarza mi się zapomnieć albo ominąć badanie z powodu braku czasu.

Pacjentów takich jak pan Arek jest więcej. Ryzyko udaru rośnie z wiekiem, ale dotyka też coraz młodszych. Już teraz boryka się z nim co dziesiąty mieszkaniec województwa powyżej 80. roku życia. A społeczeństwo w regionie łódzkim szybko się starzeje. - Ten problem dotyka 30 tys. pacjentów w Łódzkiem. To bardzo dużo - mówi prof. Lubiński. Wciąż trwa poszukiwanie leków skuteczniejszych, bezpieczniejszych i łatwiejszych w stosowaniu. Na razie bez wielkich sukcesów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki