Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Sartova: „Don Giovanni” to najbardziej zmysłowa opera Mozarta

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Maria Sartova
Maria Sartova Grzegorz Gałasiński
Z Marią Sartovą, reżyserką sobotniej premiery opery „Don Giovanni” w Teatrze Wielkim w Łodzi, rozmawia Dariusz Pawłowski

Jaka pierwsza myśl się pojawia, gdy pada propozycja wyreżyserowania jednej z największych oper w historii gatunku - „Don Giovanniego” Mozarta?
Lęk. Bo jest to opera oper, wielkie dzieło, opera, która ma niebywale dużo przesłań. To wspaniała muzyka, a przy tym znajdziemy tu szereg psychologicznych podtekstów w libretcie, gdzie racjonalne myślenie bije się z mistycyzmem, nie brakuje tu nawet elementów humorystycznych. Z tych wszystkich powodów należy się tej opery lękać, nie można podejść do niej z lekkim sercem. To olbrzymie wyzwanie i wymaga wielkiej pokory.

Jej wielkość polega również na tym, że pozostaje nieustannie aktualna, uniwersalna...
Tak, ten temat jest absolutnie uniwersalny. Dziś co rusz możemy spotkać dominatorów politycznych, czy dominatorów mizoginistycznych, ludzi, którzy chcą kierować życiem innych i nie znoszą oporów w tej dziedzinie, traktują pozostałych bardzo przedmiotowo.

Czy w swojej inscenizacji chce Pani odwoływać się do tej aktualności? Zwrócić na coś szczególnie uwagę widzów?
Nie chcę jednoznacznie odpowiadać na to pytanie. Chciałabym, żeby widz zobaczył dwie warstwy. Pierwsza to ta, którą sam Mozart nazwał operą buffa, a potem operą giocosa, czyli żeby były dostrzegalne humor i zmysłowość tej opery. A druga sprawa, to żeby nie budując od razu tragizmu i głębokiej czerni tej historii, sprawić, iż wybrzmi przejmująco dramatyczny finał. Bohater jest tu w nieustannej ucieczce: on ucieka z jednej przestrzeni w drugą, od jednej osoby do drugiej. Nic mu się nie udaje, aż znajduje się w pułapce przeznaczenia, któremu musi się poddać. Chciałabym, by było to dla widza przejmującą.

Tę operę wystawia się często w mrocznych, ciężkich klimatach. Pani mówi, że chce w nią wpuścić trochę światła...
Zdecydowanie chcę uciec od tej ciężkości i mroku, nie chcę, by panował grobowy nastrój od początku do końca. Mam nadzieję, że mi się uda. Dlatego między innymi przeniosłam operę w epokę, która jest bardzo barwna, która przypomina lata 50. XX wieku, okres wielkich filmów hollywoodzkich. Kiedy to estetycznie kobieta była bardzo kobieca i różnica płci była pięknie zarysowana. A z drugiej strony mieliśmy pełno wspaniałych postaci i bohaterów w bardzo emocjonalnych scenariuszach. Bardzo podporządkowałam się tej wizji. Pewien element filmowości, przenikania jednej sceny w drugą ma nadać również zmiana dekoracji, która będzie się odbywać na oczach widza. Chcę jednak by było to czyste przedstawienie, bez nadmiaru efektów.

Złota era Hollywood to także wielkie, często zepsute gwiazdy. Czy ten element odnajdziemy w grze wykonawców?
Trochę rzeczywiście tak. Na pewno postawiłam śpiewakom niełatwe zadania aktorskie, którym pięknie podołali.

A co chciałaby Pani, by zostało wyeksponowane w tej muzyce?
Jej zmysłowość. Myślę, że jest to najbardziej zmysłowy, erotyczny Mozart ze wszystkich jej oper. Bardzo się staram, żeby wszystko to było odczuwalne dla widza.

Jak Pani odnalazła zespół Teatru Wielkiego w Łodzi, który jest w dość szczególnym momencie, bo pod wodzą nowego dyrektora i w nowych okolicznościach?
Zespół jest bardzo dobrym, o pięknych głosach i wielkich możliwościach nie tylko wokalnych, ale i aktorskich. Dla mnie najważniejsze jest to, że zespół zareagował na mnie bardzo ciepło i niezależnie od okoliczności chce koncentrować się na pracy.

Znana jest Pani z tego, że lubi eksponować śpiewaków, im oddawać pierwszy plan. Również takiego podejścia będziemy świadkami w Łodzi?
Od lat mieszkam we Francji i tam przyzwyczaiłam się do tego, że śpiewacy grają często lepiej niż aktorzy dramatyczni. Śpiewanie wyzwala wyjątkowe operowanie ciałem, które podkreśla szczególnie sytuacje pełne emocji. Starałam się to aktorstwo wydobyć u łódzkich śpiewaków. Sama jestem śpiewaczką i wiem, że jeżeli technika wokalna jest nienaganna - a z taką w Teatrze Wielkim mamy do czynienia - to podczas śpiewu ciało wykonawcy będzie tak bliskie prawdy, tak mocno potrafi oddać emocje, że często znacznie mocniej niż aktor dramatyczny potrafi poruszyć widza. Zapraszam na spektakl, by się o tym przekonać.

Rozmawiał Dariusz Pawłowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki