Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzec 68: nie mam dziś żalu do Polaków

Joanna Leszczyńska
Lilka Rozenbaum-Elbaum
Lilka Rozenbaum-Elbaum archiwum
Traci się tożsamość. Moja rodzina od pokoleń mieszkała w Polsce. Emigracja w każdym wieku i w każdych okolicznościach jest traumatyczna. Dla nas wszystkich był to szok. Także dla mojego brata, który miał wtedy 15 lat. Kiedy wyjeżdżaliśmy, byłam po roku studiów na handlu zagranicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Byłam młoda, znałam angielski i wiedziałam, że w nowym kraju mam możliwości. Ale bardzo bałam się o rodziców. Właściwie nigdy nie przystosowali się do nowego kraju. Rodzice nigdy nie odnaleźli się zawodowo na emigracji i nie stworzyli sobie życia lepszego od tego, jakie mieli w Polsce. Z Lilką Rozenbaum-Elbaum, która z rodzicami wyemigrowała z Polski po "Marcu", rozmawia Joanna Leszczyńska.

Kiedy nadchodzi kolejny marzec, wzbiera w Pani żal do Polaków?

Nie. Mam świadomość, że to były inne czasy, inna Polska. Pamiętam demonstracje robotników łódzkich z antysemickimi pogróżkami. To bardzo bolało. Żal czułam w momencie, kiedy odbierano nam obywatelstwo. Pamiętam do dziś ten krzywo odbity świstek papieru, na którym było napisane, że zrzekamy się dobrowolnie obywatelstwa. Emigracja 1968 roku była jedynym przypadkiem we współczesnej historii Europy, gdy pozbawiano obywatelstwa ludzi tylko dlatego, że byli Żydami. Pamiętam też szykany celników, kiedy wyjeżdżaliśmy. Byłam tym tak oburzona, że postanowiłam skontaktować się na Zachodzie z radiem "Wolna Europa" i oszkalować Polskę. Potem zdałam sobie, oczywiście, sprawę, że to jest naiwne i tego nie zrobiłam. Ale dziś już nie mam żalu do Polaków.

Jakie szykany dotknęły Pani rodzinę w Marcu 1968 roku, który były przyczyną emigracji?

Tata był wtedy na kierowniczym stanowisku średniego szczebla w Łódzkich Zakładach Mięsnych. Pracował tam od 1948 roku, a dopiero po marcu 1968 roku spotkał się z przykrościami. Jego bliscy koledzy sugerowali mu, aby zrezygnował z pracy i wyjechał, gdyż nie będą mogli nic dla niego zrobić, gdy przyjdzie nakaz, aby go zwolnić. Większość przyjaciół ojca było Polakami. Niektórych znał jeszcze sprzed wojny. Wszyscy bardzo ubolewali nad tym, co nas spotkało, ale byli bezsilni w obliczu reżimu. Nie mieliśmy wyjścia i wyjechaliśmy.

Co traci człowiek, kiedy musi opuścić swój kraj?

Traci się tożsamość. Moja rodzina od pokoleń mieszkała w Polsce. Emigracja w każdym wieku i w każdych okolicznościach jest traumatyczna. Dla nas wszystkich był to szok. Także dla mojego brata, który miał wtedy 15 lat. Kiedy wyjeżdżaliśmy, byłam po roku studiów na handlu zagranicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Byłam młoda, znałam angielski i wiedziałam, że w nowym kraju mam możliwości. Ale bardzo bałam się o rodziców. Jak się okazało, moja obawa była uzasadniona. Wyjeżdżając z Polski do Kanady w wieku około 60 lat, nie znając języka, skazani byli na trudności. Właściwie nigdy nie przystosowali się do nowego kraju. Rodzice nigdy nie odnaleźli się zawodowo na emigracji i nie stworzyli sobie życia lepszego od tego, jakie mieli w Polsce. Ojciec bardzo tęsknił i do końca utrzymywał kontakty ze swoimi kolegami z Polski. Rodzice już nie żyją. Brat wyemigrował do Izraela, gdzie mieszka do dzisiaj. Ja z mężem, urodzonym w Montrealu, przeniosłam się do Stanów i mieszkam teraz w Bostonie. Obecnie prowadzę firmę, która zajmuje się organizacją wystaw, dotyczących Holocaustu.

W marcu 1968 roku była Pani uczennicą liceum imienia Icchaka Lejbusza Pereca, które mieściło się przy ulicy Więckowskiego w Łodzi. Jak Pani wspomina tę szkołę?

Dobrze, choć był duży rygor i wymagania. Mieliśmy swoich ulubionych nauczycieli i tych, których się baliśmy. W sumie było tak jak w każdej innej szkole. Uczniowie byli prawie wyłącznie pochodzenia żydowskiego lub z rodzin mieszanych. Uczyli głównie żydowscy nauczyciele, ale także Polacy.

Jaki był stosunek do was młodzieży z innych szkół?

Czasami dochodziło do małych antysemickich incydentów przy okazji wspólnych szkolnych imprez, jak choćby udział w marszu pierwszomajowym. Niektórzy z nas bali się nosić tarczy szkolnej, gdyż obawiali się zaczepek.

Często Pani przyjeżdża do Polski?

Tak, począwszy od 1988 roku, byłam tu wiele razy. W październiku zeszłego roku mój pobyt w Polsce był związany z zorganizowanym przeze mnie zjazdem potomków Żydów ocalałych z miasta rodzinnego moich rodziców - Białej-Rawskiej w powiecie Rawa Mazowiecka. Chciałam uczcić 70. rocznicę deportacji Żydów z tego miasta do Treblinki. Moja mama przeżyła dzięki pomocy Adama i Jadwigi Chorożkiewiczów z Białej Rawskiej, którzy ją ukrywali przez dwa lata, a tata ukrywał się w okolicznych lasach i na polach, korzystając z pomocy Polaków, których znał sprzed wojny.

Tęskni Pani za Łodzią?

Tęsknię za tamtymi czasami, wczesną młodością, gdy wszystko wydawało się mniej skomplikowane i przede mną była przyszłość. Znam wszystkie ulice Śródmieścia i pamiętam, gdzie mieszkały moje koleżanki i koledzy. Z wieloma kolegami szkolnymi, mieszkającymi w Izraelu, USA, Kanadzie, Danii, Francji i Anglii, utrzymujemy cały czas kontakt. Łączą nas nie tylko szkolne wspomnienia, ale także przymusowa emigracja po Marcu 1968 roku. Zawsze, kiedy jestem w Polsce, odwiedzam Łódź, gdzie mam do dzisiaj wielu przyjaciół i gdzie mieszka prawnuczka Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, którzy uratowali moja mamę. Więc jak mam tego miasta nie odwiedzać?

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki