W latach 50., przy deficycie ludzi wykształconych, władza zachęcała: "Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera". Ulica odpowiadała: "Nie pomogą szczere chęci, z gówna bicza nie ukręcisz."
30 lat później sytuacja była już bardziej złożona. Generalnie matury nie zdawał ten, kto wybierał się do zasadniczej szkoły zawodowej albo będąc w liceum czy technikum, zwyczajnie nie chciał się uczyć. Ponieważ matury sprawdzano w szkole, nauczyciel mógł naciągnąć ocenę. Znał ucznia i jeśli uznał, że ten nie zasługuje na oblanie egzaminu dojrzałości, mógł mu trochę dopomóc.
Bywało i odwrotnie. Nauczyciel z góry zapowiadał szczególnie odpornym na wiedzę: pozwolę ci skończyć szkołę, ale umawiamy się, że nie pokażesz się na maturze, bo w przeciwnym wypadku dopilnuję, żebyś nie zdał. Zdarzało się, że postawiony pod ścianą uczeń przyrzekał, a później przychodził na maturę i oczywiście oblewał.
Po co cała ta historyjka? Po to, żeby przypomnieć, że mimo wszystkich zarzutów, które stawia się dzisiejszej maturze - sztywnych kluczy, które ograniczają inwencję, premiowaniu schematyczności, nieustannemu eksperymentowaniu - na powrót staje się ona wyznacznikiem pewnego poziomu wiedzy i umiejętności, sprawdzanego w sposób zobiektywizowany.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?