Wyraziście i bez unurzania w cukrze przedstawione zostały tu naprawdę trudne relacje rodzinne. Od dorastania w buncie, przez niedowartościowanie wyniesione z traumatycznego przeżycia w najmłodszych latach, po olbrzymi zawód związany z rodzicem i opowiedzenie się po stronie rozpoznanych wartości, mimo konfliktu z otoczeniem.
Istotą jest jednak wielka emocja i szczera więź, która może i powinna łączyć człowieka z naturą i która jest nam dana w pakiecie istnienia, ale jak wiele innych darów skutecznie ją rujnujemy. Przyjaźń między Mią i białym lwem to nieoceniona lekcja wrażliwości, szacunku, bezwarunkowości, otwartości, prawdy. Oddana jest zaś ona z dużą dawką wzruszeń i zachwytu, a także nadziei, że postępująca cywilizacja nie musi oznaczać betonowo-monetarnej bezduszności. Co ważne, autorzy przedsięwzięcia nie próbują udawać, iż lew otrzymując serdeczność sympatycznej nastolatki przestaje być groźnym, dzikim zwierzęciem. I choć każda chwila kontaktu z taką mocą przyrody jest poruszająca, to wystarczy mgnienie oka, by z przyjaciela stać się ofiarą. W sumie to też kawałek przypowieści o życiu...
Niespełnieniem filmu jest zaś niewykorzystanie okazji do zbudowania większego napięcia, szczególnie w części dotyczącej wielkiej ucieczki bohaterów. Nie zmienia to jednak faktu, że w filmie de Maistre’a wybrzmiewa radość z tego, iż żyjemy w pięknym świecie i warto urodę tego świata poznawać do utraty tchu, nawet, jeżeli wydaje się to ponad nasze możliwości. I walczyć tak jak każdy z nas potrafi o to, by był to świat wspólny.