Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miasto zachodzącego słońca

Piotr Brzózka
"Takich scen nie widziano od końcaII wojny światowej: opuszczone budynki, zamurowane sklepy, kruszejące tynki, biedacy i starcy stojący w kolejce za chlebem".
"Takich scen nie widziano od końcaII wojny światowej: opuszczone budynki, zamurowane sklepy, kruszejące tynki, biedacy i starcy stojący w kolejce za chlebem". screen The Sun
Graeme Culliford z "The Sun" nie miał dla nas litości: "Takich scen nie widziano od końcaII wojny światowej: opuszczone budynki, zamurowane sklepy, kruszejące tynki, biedacy i starcy stojący w kolejce za chlebem". I do tego Piotrkowska - wymarłe miejsce, jeśli czegoś pełne, to tylko pijanych żuli i lombardów... Ukazując Łódź jako miejsce zapomniane przez Boga i ludzi, gazeta o słonecznym tytule przysłoniła nieco słońce nad Łodzią. Można byłoby na to machnąć ręką, wszak to tylko brukowiec. Niepokoi jednak, że Łódź w ostatnich miesiącach po raz trzeci gości (nie z własnej woli) na światowych salonach w kontekście, który sławy nam nie przynosi. Kilka tygodni temu kilka ciepłych słów o władzach Łodzi powiedział przecież światowej sławy reżyser David Lynch. A jeszcze wcześniej była wystawa w europarlamencie, gdzie polską biedę zilustrowano zdjęciami łódzkich podwórek.

Pytanie - jaka jest skala rażenia tego typu publikacji, wypowiedzi i eventów? Medialna i wirtualna rzeczywistość jest na tyle nieprzewidywalna, że trudno dziś ocenić znaczenie tekstu w "The Sun". Prawdopodobnie będzie zerowe, ale też sprawy mogą się potoczyć inaczej. Czy reagować, czy jest sens merytorycznej dyskusji z tabloidem? Czy wystarczy argumentów w sądzie, jeśli tam Hanna Zdanowska miałaby się spotkać z wydawcą "The Sun"? Może zamiast się napinać, wystarczy zawołać na pomoc Natalię Siwiec, celebrytkę o mężnym sercu w kształtnej piersi. Albo przejrzeć na oczy i wyciągnąć wnioski.

CZYTAJ WSZYSTKO O PUBLIKACJI THE SUN!

Eryk Mistewicz, specjalista do spraw wizerunku, doradca Hanny Zdanowskiej, mówi, że publikacja w "The Sun" mogła uderzyć w jakiekolwiek miasto w Polsce. Trafiło w nas być może dlatego, że sami się o to prosiliśmy: bo nie szanujemy swojego miasta, nie lubimy go, nie reagujemy, gdy obcy pluje nam w twarz. Co ciekawe, do podobnych konstatacji dochodzi wielu obserwatorów z zewnątrz. Mistewicz przesadza, mówiąc o pluciu, ale faktem jest, że ogólna społeczna bierność łodzian sprzyja narastaniu fali negatywnych stereotypów. Sami je powielamy i niewiele robimy, by poprawić fatalny wizerunek miasta. A ten jest zły od zawsze.

Choć mit ziemi obiecanej robił na niektórych wrażenie, Łódź na przestrzeni dziejów była traktowana z pewnym lekceważeniem, jako twór nowy, wręcz sztuczny, wyrosły nagle pośród lasów. Niby wielkie miasto, a jakieś takie niepełne, niezakorzenione. Świadczą o tym setki błahostek, jak choćby lekkie zdziwienie w "Przewodniku radiowym" z 1938 roku - że nawet w takiej Łodzi powstała radiostacja. A przecież miasto liczyło wtedy ponad sześćset tysięcy mieszkańców.

W latach siedemdziesiątych Andrzej Wajda, podczas spotkania z łodzianami, pytał, która scena z "Ziemi obiecanej", tak bardzo łódzka, nie została nakręcona w Łodzi. Nikt nie wiedział. Okazało się, że była to panorama miasta stu kominów. Tak brzydka Łódź wtedy już nie istniała. Żeby ją nakręcić, Wajda musiał udać się na Śląsk. Jednak stereotyp szarego, zadymionego miasta był tak silnie wryty w społeczną świadomość, że zmian na lepsze nikt nie zauważał, wciąż powtarzano obiegowe opinie (spotkanie z Wajdą przywoływał Lucjusz Włodkowski w książce "Łódź 2000").

Zresztą, w czasach PRL władzom niekoniecznie zależało, by wizerunek Łodzi poprawiać, zwłaszcza w pierwszych latach. Było to miasto robotnicze, z drugiej strony będące jednak w całości symbolem siły kapitalizmu, przez kapitalizm od podstaw stworzone. Być może ta właśnie negatywna propaganda sprawiła - jak przekonują niektórzy - że po wojnie Łódź celowo została zostawiona samej sobie, z niszczejącym śródmieściem i przestarzałym przemysłem.

Po przełomie 1989 roku wcale nie było lepiej. Dość powiedzieć, że do dziś mówi się o nas jako o mieście przemysłu lekkiego. Co bardziej spostrzegawczy dodają, że upadłego, tyle że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Przecież to było 20 lat temu...

"Normalnie, k..., Łódź" - mówił Adam Miałczyński, bohater filmów Marka Koterskiego. Krótka fraza, a jakże bolesna.
"Znowu ta Łódź" - było takie hasło na internetowych forach, gdy kolejna szokująca afera burzyła opinię publiczną. Tak było w przypadku "łowców skór", "dzieci w beczkach", masakry na Lumumbowie, zabójstwa Marka Rosiaka i kilku innych. Nawet jak Krzysztof Rutkowski zawitał do nas z matką Madzi, nie uszło uwadze rodaków, kto przyjął uciekinierkę: znowu ta Łódź!

A John Godson jaką nam przysługę wyświadczył u progu sejmowej kariery? Przytoczmy jego dramatyczny apel, w którym poprosił premiera o pomoc. "Dla wielu Łódź to miasto zaniedbane, szare, w którym krajobraz tworzą wygasłe kominy dawno zamkniętych fabryk. Chciałbym przekonać, że to stereotypowe spojrzenie jest krzywdzące. (...) Ale Łódź to też miasto pofabryczne. Przemiany ustrojowe, jakie zaszły w kraju, spowodowały likwidację fabryk w regionie łódzkim. W związku z tym wiele osób straciło zatrudnienie. Do dziś bezrobocie tu jest jednym z największych w kraju. Apeluję o pomoc w zrównaniu szans z innymi miastami i regionami. Brak zainteresowania utrwala negatywny obraz Łodzi w oczach Polaków".

Dziwne, ale nikt Godsona za tę troskę nie pochwalił, nawet w łódzkiej Platformie. Komentowano raczej, że swą prośbą pogłębił niekorzystny wizerunek. Zwłaszcza że całej Polsce poseł powiedział, iż 75 proc. zabudowy sprzed 1944 roku jest w stanie katastrofalnym, 122 tys. osób nie ma pracy (dane te odpowiadały bezrobociu całego województwa, a nie samej Łodzi), 20 tysięcy dzieci żyje w biedzie, na samych tylko Bałutach 6.809 osób korzysta z pomocy społecznej, a niektóre dzielnice miasta przypominają getto...

W tym kontekście można zrozumieć zadowolenie szefa firmy Demo, która przygotowywała strategię budowy marki Łodzi. Na podstawie wyników obszernych badań opinii publicznej stwierdził on, że na szczęście Łódź nie kojarzy się Polakom praktycznie z niczym. Skojarzeń nie było nawet z dziećmi w beczkach. Wobec braku innych powszechnie dostępnych analiz, dotyczących wpływu medialnych informacji na wizerunek miasta, badania te wskazywałyby, że sensacje żyją krótko i na szczęście nie przyklejają się do miejsca, nie rzutują aż tak bardzo na jego wizerunek. To może być dla nas jakimś pocieszeniem, jeśli myślimy o najnowszych wydarzeniach. Różnica polega na tym, że beczki, łowcy, juwenalia - to były jednostkowe ludzkie nieszczęścia, patologie. Teraz fala zewnętrznej krytyki dotyka samego miasta i jego włodarzy.

Piotr Ikonowicz mówił nam, że na problem polskiej biedy nikt nie zwraca uwagi, że politycy mają ją gdzieś. Żeby wstrząsnąć ich sumieniami, postanowił pokazać światu brudne oblicze nędzy. Za pomocą niemieckiej komunistki Gabrielle Zimmer zorganizował wystawę zdjęć w Brukseli. Sam Ikonowicz mówił tak: "Część zdjęć pochodzi z Łodzi. To miejsce zapomniane przez Boga i ludzi. Znam dobrze Łódź". Wystawę zdjęto po trzech godzinach, bo została uznana za wyraz dyskryminacji wobec jednego z krajów członkowskich, ale co się wylało, to się wylało. Smród poszedł.

Potem była słynna sprawa z Davidem Lynchem, na okoliczność której Eryk Mistewicz ukuł nawet termin "lynchowanie". Reżyser, goszcząc w telewizyjnym programie Grażyny Torbickiej, stwierdził, że Hanna Zdanowska zabija Łódź. W obronę wziął ją nawet Donald Tusk. Pytanie, kto ma większą siłę przebicia? Lynch to wprawdzie gwiazda nieco przebrzmiała, ale dla wielu na świecie - postać kultowa. Ważne jest też to, że wcześniej reżyser był wciągnięty w marketingową machinę Łodzi, dość powszechnie opowiadał o swoim zauroczeniu miastem. Teraz dla niektórych wygląda na obrażonego chłopca, któremu zabrano zabawki, dla innych jest żywym dowodem, że źle się w Łodzi dzieje.

Niestety, niedługo po tej wypowiedzi pojawia się artykuł w "The Sun". Na pewno przerysowany, w końcu to tabloid. Czy nieprawdziwy? Cóż, na pewno prawdą nie jest, że tłoczymy się w kolejkach po chleb. Co do reszty - zależy, gdzie ustawić aparat. Tak, są w Łodzi plenery, które mogą zagrać powojenną Warszawę i naprawdę niewiele jest miast w Europie, gdzie można je znaleźć w takim nagromadzeniu. Tak, Piotrkowska bywa pusta i smutna, a jej klimat staje się coraz bardziej prowincjonalny. Tak, centrum jest zdegenerowane architektonicznie i społecznie. Tak, bieda aż piszczy, wystarczy czasem wyjść z Manufaktury.

Joanna Blewąska, rzecznik marszałka województwa, mówi, że autor publikacji selektywnie dokonał wyboru fotografowanych miejsc, nie poznał naszego miasta, które nadrabia rozwojowe zaległości. Oczywiście, że autor dokonał manipulacji. To tak oczywiste, jak fakt, że manipulacją są materiały reklamowe Łodzi (jak i wszystkich innych miast, produktów, usług). Można sfotografować same ruiny, można uchwycić tylko to, co piękne i nowoczesne. Nie bądźmy naiwni i nie liczmy, że dziennikarz przyjedzie do Łodzi, by w zniuansowany sposób pokazać jej blaski i cienie. On nie pisze monografii, on ma konkretny temat. Jeśli udaje mu się go zrealizować w Łodzi - tym gorzej dla nas.

W Polsce publikacja była cytowana na wysokich pozycjach przez duże portale internetowe, w Wielkiej Brytanii "The Sun" osiąga nakłady rzędu trzech milionów egzemplarzy. Wystąpiliśmy więc przed licznym audytorium. Oczywiście, wszyscy mają świadomość, czym jest ta gazeta i jaka bywa wartość jej publikacji. Co jednak będzie, gdy tropem "The Sun" do Łodzi podążą dziennikarze bardziej prestiżowych tytułów. Jeśli będą chcieli znaleźć to, co widział wysłannik "The Sun" - znajdą to, nie ma co zaklinać rzeczywistości. Media korzystają z klisz. "The Sun" daje podwaliny pod stworzenie takiej kliszy, prawdziwe nieszczęście spotka nas wtedy, gdy skorzystają z niej inni.

Łódź - jako temat - wpadła przez przypadek, ale naprawdę warto ten przypadek poddać głębokiej analizie i wyciągnąć wnioski. Brytyjskiego dziennikarza skierowali tu ponoć warszawiacy, "nasi". To wiele mówi o wizerunku Łodzi w kraju.
Trudno nam będzie dać odpór tego typu publikacjom. Raz, że ciężko polemizować z tezami, które są przejaskrawione, ale generalnie oparte na faktycznych obserwacjach. Dwa - nie wiadomo, kto miałby to zrobić? Sami łodzianie? Już powiedzieliśmy, że marnie u nas z poczuciem lokalnego patriotyzmu. Łódź nie ma tradycji mieszczańskich. Przez dwieście lat była miastem robotniczym, najpierw ujętym w ramy kapitalizmu, potem socjalizmu. W swojej krótkiej historii zdążyła przeżyć zakrojoną na szeroką skalę wymianę ludności. Tych, którzy ją stworzyli, wymiotła wojna, oni zresztą nie byli stąd - ciągnęli do ziemi obiecanej z różnych stron świata. Po wojnie przybyli nowi, inni - cóż, w większości nie była to migracja inteligencji z Wilna i Lwowa. Pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków jest dopiero trzecim, które mieszka w Łodzi. To wszystko czynniki, które sprawiają, że identyfikacja z miastem kuleje. Brakuje nam też naturalnych elit, ciężko jest wskazać autorytety, cieszące się powszechnym poważaniem w mieście, Polsce i na świecie. Znamienne, że w sprawie Lyncha interweniować musiał premier, a w sprawie "The Sun" o pomoc proszony jest ambasador.

Nie trzeba być prawnikiem na usługach "The Sun", by dowieść, że Łódź - mimo zmian - pozostaje jednym z najbardziej zapuszczonych i zniszczonych miast w Polsce. Można się odwoływać do ciężkiej historii, ale nie zmieni to rzeczywistości. Dlatego może zamiast tułać się po sądach - co zresztą bardziej wydaje się zapowiedzią pod publiczkę lokalną niż brytyjską - lepiej konsekwentnie pracować na lepszy wizerunek. Innym już się udało.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki