Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miniblaszaki na topie

Między półkami
Alicja Zboińska
Alicja Zboińska Dziennik Łódzki/archiwum/Grzegorz Gałasiński
Przez całe 15 ostatnich lat, w sumie znaczącą część mojego życia, byłam przekonywana, a może nawet przekonana, że nie ma jak hipermarket. Bo skoro "hiper", to lepsze już być nie może. Przy czym lepsze niekoniecznie znaczy świetnej jakości, tylko np. wszystko pod jednym dachem. Wygoda dla leniwych, czyli też dla mnie. I nadal z lenistwa chodzę do hiperblaszaków, tylko że jakoś klientów tam mniej...

Nadeszła bowiem rewolucja i niemożliwe stało się możliwe. Do kontrofensywy przeszły bowiem mniejsze sklepy, i to wcale nie osiedlowe, bo te raczej składają broń i zbierają się do odwrotu. Mniejsze, czyli supermarkety i dyskonty.

To, czego większość ludzi nie rozróżnia i zbiorowo chrzci nazwą hipermarket, to tak naprawdę to samo, ale diabeł tkwi w wielkości. Otóż największy hiperblaszak to 50 tys. towarów wszelakich, a dyskont to zaledwie 4-5 tys. dóbr i to często marki własnej. I choć wydawałoby się, że duży może więcej, to jednak mniejszy się nie poddaje.

Bo skoro nie można walczyć ilością towaru, to można walczyć lokalizacją i ilością sklepów. Gdzie najłatwiej prowadzić handlową ofensywę? Tam, gdzie potencjalnych ofiar - tfu - ukochanych klientów, jest najwięcej. Kłania się życie osiedlowe, a tam hipermarketu nikt nie wpuści. Na osiedlach rozpanoszyły się więc mniejsze sklepy, a ich właściciele wykorzystali jedno z głównych handlowych praw: zakupy robimy tam, gdzie mamy blisko.

Duzi gracze początkowo lekceważąco zerkali na wysiłki minikonkurencji. W końcu jednak, gdy liczba paragonów i pieniędzy w kasie zmalała, dostrzegli zagrożenie. I walka o pieniądze kupujących rozgorzała na dobre.

W jednej dużej sieci najbardziej opłaca się kupować w środy. Wtedy dostaje się 10 procent rabatu niemal na całe zakupy (oprócz alkoholu, papierosów). Do konkurencji warto natomiast przejść się nocą lub przynajmniej późnym wieczorem. Wtedy rabaty sięgają nawet 30 procent początkowej ceny. Albo jeszcze inną konkurencję odwiedzamy we wtorki, wtedy tu dają rabaty.
Jak twierdzą eksperci od handlu duże sklepy chcą, byśmy je odwiedzali tak często jak mniejsze, czyli odeszli od modelu: duże zakupy raz w tygodniu. Najlepiej robić duże zakupy i to kilka razy w tygodniu - kombinują giganci.
A co na to mali? Spokojnie robią swoje. Stać ich też na promocje, może nie tak spektakularne, ale też nie wypadają najgorzej. A lokalizację mało co potrafi przebić.

Handlowe życie przenosi się do miniblaszaków. Ciekawe tylko na jak długo? Ale przynajmniej na razie jest dobrze: w walce mini z maxi górą jest klient. Cenowo.
Alicja Zboińska

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki