Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasze gwiazdy sportu: Merab Gabunia

Dariusz Kuczmera
Merab Gabunia
Merab Gabunia Krzysztof Szymczak
Trzeszczały kości, gdy silny jak tur Merab Gabunia demolował rywali. Potrafi sam brać na plecy kilku przeciwników i z nimi ruszać na ich pole punktowe. Może na boisku góry przenosić. Jednocześnie jest duszą towarzystwa i kompanem jakich mało. Złamał kilka serc niewieścich. Kochany przez przedstawicielki płci pięknej za urodę i męskość oraz przez przedstawicieli płci brzydkiej za walkę sportową. Taki jest właśnie Gruzin, który dzięki grze w Polsce uniknął koszmaru służby wojskowej za Kaukazem.

Dziś jest już obywatelem Polski, a gra we Francji. Powoli spełnia swoje marzenia, o których nieśmiało śnił przekraczając polską granicę w wieku 21 lat. Urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, czyli 25 grudnia. Roku 1985. W pięknym mieście Kutaisi. To drugie pod względem wielkości miasto Gruzji. Mitologia grecka dowodzi, że Jazon ze swoją grupą do tego miasta ruszał po złote runo.

Merab Gabunia ruszał jednak w drogę odwrotną. Z Gruzji do Francji, później do Polski i znów Francji.

Ale po kolei. W Gruzji rugby jest bardzo popularne, więc mały Merab mający świetne warunki fizyczne nadawał się idealnie, by uprawiać tę dyscyplinę sportu. Należał do najbardziej utalentowanych młodych zawodników swego kraju. Grał w reprezentacji do lat 21. W 2006 roku młodzieżówka Gruzji grała bardzo dobrze, a Gabunia był wyróżniającym się zawodnikiem. Ktoś namówił go do wyjazdu do Francji. Był jednak zbyt mało doświadczony, by poradzić sobie w tym kraju.

Inny ktoś wystosował zaproszenie do Polski. Gdy nadeszła propozycja z Warszawy, w rodzinie Meraba nikt długo się nie zastanawiał.

Zwłaszcza, że gra w Polsce ratowała Meraba Gabunię od obowiązkowej służby w gruzińskiej armii.

Krzysztof Folc zatrudnił rugbistę w swojej autorskiej drużynie AZS Folc Warszawa. I stał się cud, bo w 2008 roku dzięki Merabowi Gabuni Folc wywalczył mistrzostwo Polski dla Folca Warszawa. Stołeczny zespół pokonał w finale Budowlanych Łódź, przerywając mistrzowską serię łodzian. Budowlani byli mistrzami w 2006 i 2007 roku. Gabunia wyrwał złote medale z serc łódzkich rugbistów.

Dla ówczesnego menedżera łódzkiego klubu rugby Marcina Chudzika i świetnego trenera Mirosława Żórawskiego był to sygnał, że tego zawodnika trzeba zatrudnić w Łodzi. Jednocześnie Folc wpadł w finansowe tarapaty, dzięki czemu łatwiej było menedżerowi Marcinowi Chudzikowi podjąć kontraktowe rozmowy. Merab był szczęśliwy, że inny wielki klub w Polsce jest nim zainteresowany, bo miał dosyć oczekiwania na pensję od Folca.

Transfer Gabuni z Folca do Budowlanych można porównać do transferu Garetha Bale z Tottenhamu do Realu. Budowlani zapłacili za Gruzina kilkanaście tysięcy złotych, co oznaczało w tej dyscyplinie to samo, co 100 milionów euro za Bale w piłce nożnej.

Warto było tyle zapłacić, bo dosłownie w kilka miesięcy Merab Gabunia stał się najbardziej rozpoznawalną twarzą w historii polskiego rugby. Nie tylko twarzą, ale także sylwetką, bo długie kruczoczarne włosy przy posturze 100 plus kilogramów, dawały obraz silnego młynarza, czyli zawodnika tej właśnie formacji rugby. Merab nagrał reklamowy film dla Rossmanna, co było wydarzeniem nie lada, bo tylko jeden rugbista wystąpił w reklamie wcześniej. To Krzysztof Serafin, obecny prezes spółki Budowlanych, podbił serca Irlandczyków i w reklamie podnosił mosty. Taki był silny.

Merab odmienił wizerunek Budowlanych i odebrał Warszawie mistrzostwo przenosząc stolicę rugby do Łodzi. Radość była wielka. Promocyjnie dla Łodzi to był wielki sukces. Na trybunach dla Meraba gromadziło się po kilka tysięcy ludzi.
Dynamiczny i potężny rugbista z Gruzji szybko też pozyskał sympatię kibiców. Na boisku i poza nim. Merab był oklaskiwany na stadionie przy ul. Górniczej, był też często zapraszany do szkół i w nich promował rugby. Młodzież w szkołach była zafascynowana potężnym rugbistą z Budowlanych. Dawał Merab przykład młodzieży, że warto mieć marzenia i wierzyć, że się spełnią. Jego marzenia się spełniły.

Szybko znalazł wspólny język z największym obok Ryszarda Wiejskiego autorytetem rugby w Łodzi, czyli Mirosławem Żórawskim. Inteligentnie trener podszedł do młynarza z Gruzji.

- Trzeba było dostosować taktykę do niego, bo to był prawdziwy indywidualista - mówi Mirosław Żórawski. - Nie było sensu ustalać systemu gry w inny sposób, bo i tak Merab grał swoje.

W tej idealistycznej historii też musi być miejsce na minusy. Gabunia, gdy pracował, był tytanem, gdy miał wolne, stawał się grubasem. Merab potrafił przybrać na wadze kilkanaście kilogramów podczas urlopu. Wtedy nie obowiązywały go żadne reżimy wagi. Ale gdy z nadwagą wracał do klubu, to zakasał rękawy i wszyscy wiedzieli, że kamień na kamieniu nie zostanie. Merab pracował ponad siły i szybko wracał do siebie. I jak na wstępie tego tekstu - brał rywali na plecy, parł do przodu na pole punktowe przeciwnika, góry przenosił.

Poznał atrakcyjną dziewczynę Patrycję, która też miała duży wpływ na jego postawę. Merab się ustatkował, zaczął się też racjonalnie odżywiać, mógł się bez reszty poświęcić rugby. W 2009 i 2010 z Merabem Gabunią rugbiści łódzkich Budowlanych zdobyli mistrzostwo Polski.

Merab stał się numerem jeden w łódzkiej drużynie. Szybko został wybrany na kapitana zespołu. To był prawdziwy i stuprocentowy generał, choć tylko w stopniu kapitana. Nasz bohater w każdym meczu był postacią wiodącą. Szarpał, walczył, demolował.

Grał skutecznie i jednocześnie starał się o polskie obywatelstwo. 12 marca 2011 roku zadebiutował jeszcze bez dowodu osobistego PL w reprezentacji z białym orłem na potężnej piersi. Polacy grali wtedy z Belgią. Jeszcze nie był pierwszym skrzypkiem kadry, ale już w październiku tego samego roku w meczu z Czechami zdobył pierwsze punkty dla Polski.

Występy w kadrze dały mu przepustkę do walki o jeszcze lepszy kontrakt, niż miał w Budowlanych. Marzył o ponownym starcie we Francji. Teraz się udało. Givors zakontraktowało polskiego młynarza i nikt z tego powodu nie ma prawa do narzekań.

Latem 2013 roku dostał wymarzony polski dowód osobisty. W pełni na niego zasłużył, bo dla promocji polskiego sportu zrobił wiele.

Merab się rozwija, raduje teraz kibiców Givors. I swoją gruzińską rodzinę.

Mirosław Żórawski przy okazji meczu Polska - Gruzja B miał tę przyjemność, by poznać rodzinę Meraba Gabuni.

- Na boisku Gruzini złoili nam skórę strasznie, dostaliśmy lanie, ale pobyt w Gruzji dzięki wizycie w domu Meraba pozostanie na zawsze w mojej pamięci - mówi Mirosław Żórawski. - Jacy to są serdeczni, mili, uczynni i gościnni ludzie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki