Oskarżony nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Twierdzi, że to nie on zadał żonie śmiertelny cios w serce. Śledczy nie dają jednak wiary tym wyjaśnieniom. Powód? Gdyby były one prawdziwe, oznaczałyby, że kobieta sama zadała sobie cios nożem, a następnie umyła go i wstawiła do stojaka na blacie. Żona akurat szykowała się do wyjścia z mieszkania: wzięła pieniądze i ubrała się.
- W tej sprawie nie ma bezpośrednich dowodów winy oskarżonego, bo w mieszkaniu oprócz niego i pokrzywdzonej nikogo nie było. Zgromadzone dowody pośrednie i poszlaki układają się jednak w logiczną całość i prowadzą do ustalenia stanu faktycznego - mówiła w sądzie Beata Koziróg z Prokuratury Rejonowej w Pabianicach.
Do tragedii doszło wieczorem 10 sierpnia 2011 roku w kamienicy przy ul. Zamkowej w centrum Pabianic. Tego dnia małżonkowie wrócili autem z wczasów. W drodze powrotnej między nimi doszło do sprzeczki, która w mieszkaniu przerodziły się w awanturę. Według prokuratury, 60-latek chwycił za nóż i ugodził nim żonę. Następnie przez pomyłkę zadzwonił do straży pożarnej i powiedział, że żona uderzyła się nożem. To bardzo ważne dla śledczych słowa, bowiem podczas przesłuchania Krzysztof W. utrzymywał, że nie wie od jakiego narzędzia pochodzi rana w ciele Urszuli W.
Na miejsce przyjechała karetka pogotowia, której załoga przystąpiła do reanimacji kobiety. Niestety, rana okazała się śmiertelna. O godz. 22.20 ratownicy stwierdzili zgon. Wcześniej zawiadomili policjantów, którzy zatrzymali oskarżonego. Był nietrzeźwy. Miał 0,8 prom. alkoholu w organizmie. Stwierdził, że nie wie, w jakich okolicznościach żona została zraniona.
We wtorek w sądzie sędzia Elżbieta Barska-Hermut odczytała wyjaśnienia 60-latka ze śledztwa. Wynika z nich, że przez 31 lat byli przykładnym małżeństwem. Zdaniem oskarżonego żona, która pracowała w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi, w ostatnich miesiącach zmieniła się i z tego powodu dochodziło między nimi do kłótni, ale nie - jak zapewnia mężczyzna - do rękoczynów.
Feralnego dnia wrócili z wczasów o godz. 17.30. Pojechali do sklepu, kupili m.in. alkohol i trochę wypili. - W pewnym momencie zabrałem żonie okulary - mówił w śledztwie były nauczyciel.- Zaczęła krzyczeć, ja także. Uderzyła mnie, ale jej nie oddałem. Potem wyszła z pokoju. Oznajmiła, że idzie po papierosy. Gdy nasz pies zaczął szczekać, wszedłem do kuchni. Żona oddychała chrapliwie. Uderzyłem ją kilka razy lekko dłonią w twarz. Nie reagowała. Położyłem ją na podłodze i wtedy zauważyłem krew na bluzce. Podciągnąłem ją. Okazało się, że pod lewą piersią żona miała ranę. Potem zadzwoniłem po pomoc. Nie miałem noża w ręku. Nie wiem, w jaki sposób rana ta powstała.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?