Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma przestępców doskonałych, są tylko źle prowadzone śledztwa

Anna Gronczewska
Witold Gadowski
Rozmowa z profesorem Brunonem Hołystem, wybitnym polskim kryminologiem, specjalistą z kryminalistyki, wieloletnim wykładowcą na Uniwersytecie Łódzkim

**Jest duża różnica między współczesną kryminalistyką a tą sprzed trzydziestu, czterdziestu lat?

Ogromna! W związku z postępem nauk fizycznych, przyrodniczych, chemicznych udoskonalona została technika kryminalistyczna. Archiwum X nie odniosłoby sukcesów, gdyby nie DNA. W latach sześćdziesiątych minionego wieku stało się dowodem sądowym. Profil osiągnięty z DNA pozwala nam zidentyfikować sprawców przestępstw.

**To już w latach sześćdziesiątych było znane DNA?

Tak. Pierwsi jako dowód uznali je Niemcy. W Polsce stało się znane w połowie lat osiemdziesiątych. Ta recepcja w Polsce jest zawsze opóźniona. Jednak znając laboratoria kryminalistyczne w Niemczech, Francji, Anglii, a nawet FBI w Stanach Zjednoczonych, bo byłem pierwszym Polakiem, które je odwiedzał, to mogę powiedzieć, że aktualne wyposażenie Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Instytutu Badawczego Komendy Głównej Policji jest na dobrym poziomie.

**W takim razie jak kiedyś badało się ślady zbrodni?

Podstawowym dowodem były ślady daktyloskopijne, odbitki linii papilarnych. Ale też ślady narzędzi. W powszechnym użyciu był mikroskop porównawczy produkowany przez Niemców. Pozwalał na porównywanie śladów - dowodowego i porównawczego. Ślad dowodowy to był ten, który został zabezpieczony na miejscu zdarzenia. A ślad porównawczy to pochodzący na przykład od narzędzia znalezionego u osoby podejrzewanej o popełnienie przestępstwa. Trzeba powiedzieć, że daktyloskopia nie utraciła swego znaczenia. Doszła jeszcze fonoskopia, czyli identyfikacja człowieka na podstawie głosu ludzkiego. To też już pod koniec lat siedemdziesiątych. Rozpoczęły się badania fonoskopijne i stały się dowodem sądowym. Badało się też pismo. Udoskonalona została metoda badania pisma ręcznego. Dziś bada się je komputerowo. Postęp jest olbrzymi, nie do wyobrażenia 40 czy 50 lat temu. Dlatego istnieją coraz większe szanse, by powiedzieć, że nie ma zbrodni doskonałej. Zbrodnia doskonała jest fikcją literacką, która nie ma pokrycia w rzeczywistości.

**Jednak w słynnych Archiwach X leży dalej wiele nierozwiązanych spraw...

Bo milicja, potem policja nie przyłożyła się należycie do rozwiązania sprawy. Zlekceważono pewne rzeczy, popełniono błędy w czasie oględzin, nie przesłuchiwano świadków. Wiele niewyjaśnionych spraw jest wynikiem błędów, niechlujstwa organów ścigania, a nie z powodu niedoskonałej techniki sprawców. Takich wybitnych sprawców w historii kryminalistyki chyba nie było za wielu.

**Pamięta pan profesor swoją pierwszą sprawę?

Pojechałem na miejsce pożaru, gdzie znaleziono zwłoki. To było gdzieś pod Warszawą. Wtedy pisałem pracę doktorską na Uniwersytecie Warszawskim o kryminalistycznej problematyce pożarów. Gdy już zostałem doktorem, to dopiero zobaczyłem prawdziwe pożary, wcześniej ich nie widziałem.

**Była taka sprawa, którą do dzisiaj pan pamięta?

Uczestniczyłem w przesłuchaniu Władysława Mazurkiewicza. Był to zbrodniarz z Krakowa, który zabił sześć osób, w tym siostry de Laveaux. Mazurkiewicz handlował dolarami, nazywano go eleganckim zbrodniarzem. Gdy szedłem na jego proces, to kobiety prosiły, bym wprowadził je na sale sądowe. Miał duże powodzenie u kobiet. Będąc za granicą, rozmawiałem z wybitnymi przestępcami.

**To znaczy?

Na przykład w Kanadzie rozmawiałem z zabójcą pięciu prostytutek. Miał do nich uraz. Widać, coś mu nie wyszło... Został skazany na 30 lat więzienia, siedział już dziesięć. Cała cela była obwieszona pornograficznymi zdjęciami. Zapytałem go, czego mu brakuje w więzieniu. Odpowiedział: Kobiet! Powiedział też, że ma do mnie prośbę jako do przybysza z innego kraju. Stwierdził, że nie może już jeść bananów. A to było w latach siedemdziesiątych, kiedy w Polsce banany były towarem deficytowym. Chciał zmiany. Prosił mnie, bym załatwił, aby dostawał sałatkę wieloowocową. Obiecałem, że to zrobię. Towarzyszył mi naczelnik więzienia i go o to poprosiłem. W Japonii spędziłem pół roku. Odwiedziłem zakład karny dla kobiet. Zapytałem japońskie więźniarki, z jakiego kraju pochodzę. Jedna z tych Japonek popatrzyła na mnie i powiedziała: z Afryki!

**A pamięta pan profesor sprawę „wampira z Gałkówka”?

Pamiętam, nawet wystąpiłem w poświęconym mu filmie. Miała tam miejsce sytuacja, że śledztwo wprowadzono na mylne tory. Myślano, że zbrodni dokonuje kolejarz.

**Z czego to wynikało?

Jedna z kobiet, która przeżyła napad Stanisława Modzelewskiego, powiedziała, że widziała mundur. Rzeczywiście był to człowiek w mundurze. Nie był jednak kolejarzem, ale żołnierzem. Okazało się, że służył w wojsku w jednostce wojskowej w Gałkówku. Jednak w tamtych okolicach munduru nie kojarzono z wojskiem, tylko koleją. Mieszkało tam wielu kolejarzy. A ten wojskowy wpadł po wielu latach w Warszawie. Zabił starszą panią, o ile pamiętam, to pracowała jako sprzątaczka u Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. Modzelewski utopił tę kobietę w wannie.

**Modzelewskiego złapano dopiero po 15 latach, przypadkiem...

Na podstawie tego skonstruowałem tezę, że przypadek w śledztwie odgrywa decydującą rolę. Niemcy zaś w literaturze kryminalistycznej używają stwierdzenia majestat przypadku. Gdyby nie ta sprawa z Warszawy, to morderca z Gałkówka nie zostałby nigdy złapany.

**Na ten trop musiał wpaść jakiś bystry milicjant?

Gdy Stanisław Modzelewski został zatrzymany, to zaczęto badać jego życiorys. Ustalono, że odbywał służbę wojskową w Gałkówku i skojarzono te sprawy... Do tego doszedł ten mundur.

**Jeśli mówimy o seryjnych mordercach, to nie można zapomnieć o sprawie Zdzisława Marchwickiego.

Nie chciałbym specjalnie na ten temat się wypowiadać. Jednak podaje się w wątpliwość, czy to rzeczywiście on był mordercą. Zginęła wtedy osoba z rodziny Edwarda Gierka. Podniesiono szum. Jeden z braci Marchwickiego był pracownikiem naukowym uniwersytetu. I on teraz twierdzi, że Zdzisław został niewinnie skazany.

**Gdyby było DNA, to łatwiej by było znaleźć mordercę?

Na pewno, ale wtedy DNA było w polu. W ogóle nie było DNA.

**DNA to dziś zbawienie dla policji, prokuratorów, sądów, a także oskarżonych, bo niektórym może pomóc oczyścić się z zarzutów?

Przypominam sobie sprawę, że pewna kobieta urodziła dziecko i oskarżyła dziesięciu partnerów, że to ich dziecko. Każdy płacił na jej konto pieniądze. Ale natrafiła na człowieka, który był bezpłodny. Przyniósł zaświadczenie, że ma martwe plemniki. W takich przypadkach bardzo szybko sprawę rozwiązałoby badanie DNA. DNA sprawiło na pewno przełom w kryminalistyce. Postęp polegał na tym, by rozszerzyć zakres identyfikacji indywidualnej kosztem identyfikacji grupowej. By można było bezpośrednio, na podstawie danych śladów, stwierdzić, że należą do określonej osoby, a nie do grupy osób. Z tym że są takie przypadki, które przez identyfikację grupową prowadzą do identyfikacji indywidualnej. Wyobraźmy sobie wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym. Sprawca ucieka. Ale są ślady opon, lakieru, rozbite szkło. Później poszukuje się samochodu, badania pozwalają na zindywidualizowanie auta i sprawcy wypadku.

**A pamięta pan profesor sprawę napadu na bank Pod Orłami przy ul. Jasnej w Warszawie z 1964 roku?

Oczywiście! To bardzo ciekawa sprawa, do tej pory nie wykryto sprawców. Podejrzanych było około 2 tysięcy osób. Byli to wysocy mężczyźni. Byłem wśród nich i ja..

**Jak to?

Mieszkałem na ul. Marszałkowskiej, było to blisko tego banku. Ale miałem żelazne alibi.

**Skąd pan wiedział, że znalazł się na tej liście osób podejrzanych o napad, a także zabójstwo dwóch osób?

Mój student, milicjant, zobaczył mnie na tej liście. Zaraz z niej mnie skreślił. Powiedziałem mu, że w tym czasie, gdy doszło do napadu, byłem w restauracji Cristal z profesorem Janem Sehnem, dyrektorem Instytutu Ekspertyz Sądowych.

**Dlaczego nie wykryto sprawców napadu, w którym zginęły dwie osoby?

Jeśli prowadzi się śledztwo przeciw 2 tysiącom osób, to nic z tego nie wyniknie. Mówiło się, że napadu dokonali zwolnieni pracownicy UB.

**Mówiło się, że sprawców wykryto, ale ze względu na to, że były to osoby związane z aparatem bezpieczeństwa, to tym się nie pochwalono.

To była prestiżowa sprawa, więc gdyby sprawcy zostali znalezieni, to pewno by to ogłoszono.

**Pan profesor urodził się w Rogowie, między Koluszkami a Skierniewicami.

Ojciec był tam kierownikiem szkoły w Rogowie. Wcześniej walczył w Legionach. Pochodził z okolic Krakowa, a mama była spod Lwowa. Mama była też nauczycielką. Rodzice dostali przydział pracy w Rogowie. Spędziłem tam piękne dzieciństwo. Mieszkaliśmy w budynku szkoły, którą ojciec wybudował.

**Podobno pracował pan też w „Dzienniku Łódzkim”?

Pamiętam redaktor Zofię Tarnowską, przemiłą panią. Ale pracowałem tam tylko trzy miesiące, bo mnie wyrzucili. Ktoś rozbił portret Stalina. Nawet nie wiem, kto to zrobił, i nas wszystkich, to znaczy tych, co mogli, wyrzucili. Jednak do dziś mam słabość do „Dziennika Łódzkiego”.

**Co sprawiło, że pan profesor zainteresował się kryminologią, kryminalistyką?

Miałem 15 lat i zastanawiałem się, co mogę robić w życiu. Pomyślałem, że mogę zostać biskupem katolickim, generałem lub profesorem. W każdej dziedzinie zrobiłbym karierę... Gdy miałem 17 lat, rozpocząłem studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Łódzkiego. Pomyślałem, że powinienem zająć się taką dziedziną prawa, która jest niszowa i ma ogólnoświatowe znaczenie. Dzięki temu zrobiłem światową karierę. Byłem profesorem w Japonii, Niemczech, Kanadzie, USA. Gdybym zajął się prawem karnym, to w każdym kraju jest inne, nie zrobiłbym takiej kariery. A kryminalistyka jest jedna na świecie. Nie było kryminalistyki socjalistycznej, kapitalistycznej. Kryminologia miała trochę zabarwienie polityczne, ale niewielkie. I dlatego zdecydowałem się na te dziedziny.

**Pan profesor wspomniał, że nie spotkał mądrego przestępcy. Naprawdę?

Są mądrzy przestępcy, usuwają ślady, ale my w kryminalistyce zwracamy uwagę nie tylko na ślady widoczne gołym okiem, a także na mikroślady. Z reguły przestępcy nie są w stanie usunąć mikrośladów. Nie są widoczne gołym okiem, a my ujawniamy je przy użyciu aparatury. Chodzi na przykład o ślady moczu. Są też dziś przestępcy w białych kołnierzykach czy superinteligentni hakerzy. Kiedy byłem w Stanach Zjednoczonych, pewien pracownik banku odcinał od kont swoich klientów po 5 czy 10 centów. Doszedł do wielkiej potęgi finansowej. Gdyby na tym poprzestał, to pewnie by nikt tego nie wykrył. On jednak tego nie zrobił. I został wykryty.

**Można powiedzieć, że nie ma przestępstw doskonałych?

Uważam, że nie ma. Tylko przestępcy korzystają z błędów śledczych. Edgar Allan Poe powiedział, że przestępcy są twórczymi artystami, a detektywi nędznymi krytykami. Ja chciałbym to odwrócić. By twórczymi artystami byli policjanci. Wiadomo, że przestępcy wyprzedzają policję. Najpierw jest przestępstwo, a potem śledztwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki