WA071128WB_098.jpg
Donald Tusk stracił prawo jazdy za piracką jazdę w terenie zabudowanym, a immunitetem się nie zasłonił, bo go nie ma. Nie jest pierwszym politykiem, który okazał lekceważenie dla kodeksu drogowego, choć zazwyczaj nie robią tego politycy tak wysokiej rangi.
CZYTAJ DALEJ NA KOLENYM SLAJDZIE>>>
WA211019AJ_060.jpg
W tej plemiennej wojnie na niewybaczalne błędy między PO a PiS, równowagi nie będzie nigdy. Jarosław Kaczyński prędkości nie przekroczy nigdy, nigdy też nie straci prawa jazdy, bo zwyczajnie go nie posiada. Wożą go kierowcy elitarnego stowarzyszenia byłych operatorów GROM limuzynami należącymi do PiS. Tusk, przewodniczący PO, jak się okazało, też jechał niejako służbowym autem, należącym do partii. W Wiśniewie koło Mławy zatrzymała go drogówka. Na liczniku miał 107 km/h w sytuacji, gdy w terenie zabudowanym powinien nie przekraczać 50 km/h.
Tomasz Lis, publicysta – mówiąc delikatnie – antypisowski i proplatformerski, ocenił, iż Tusk tak dalece chce się odróżniać od Kaczyńskiego otoczonego ochroniarzami i wożonego limuzynami, że prowadzi osobiście, co jest karygodnym błędem. Sam Tusk twierdzi, że odmówił kierowcy dlatego, gdyż był przeziębiony i nie chciał go narażać. Co brzmi dobrze, ale nie zmienia faktu, że Tusk piracką jazdą naraził siebie i partię na kryzys wizerunkowy. Bo co innego, gdy prawo łamie „zwykły” poseł czy senator, a co innego, gdy robi to były premier i lider głównej partii opozycyjnej.
[cyt]„Jest przekroczenie przepisu drogowego, jest kara zatrzymania prawa jazdy na 3 miesiące plus 10 punktów i mandat. Adekwatna. Przyjąłem ją bez dyskusji” – oświadczył Tusk niedługo po zatrzymaniu.[/cyt]
Niektórzy wypominali mu, że zachował się zbyt powściągliwie, że nie bił się w piersi, że nie wykazał skruchy. Tak czy siak, piractwo drogowe Tuska za Platformą będzie się ciągnąć długo, a zadbają o to politycy PiS. Równowagi – jak już wspominaliśmy – nie będzie, ale faktem jest, że Tusk jest jak do tej pory najwyższym rangą politykiem, który prowadząc samochód osobiście, dopuścił się tak rażącego złamania przepisów.
CZYTAJ DALEJ NA KOLENYM SLAJDZIE>>>
KR170223AB_057.JPG
W 2015 r. podobnego występku dopuściła się Beata Szydło, wiceprezes PiS, posłanka i przyszła premier. Posłankę namierzono koło Goczałkowic-Zdroju na Śląsku, a prędkość przekroczyła o 27 km/h. Szydło zrzekła się immunitetu, by zapłacić mandat.
CZYTAJ DALEJ NA KOLENYM SLAJDZIE>>>
WA200921AJ_058.jpg
Z kolei Antoniego Macierewicza, także wiceprezesa PiS, posła z okręgu piotrkowskiego, fotoradar niemal dekadę temu złapał trzykrotnie, raz było to przekroczenie jeszcze wyższe, niż to, którego dopuścił się Tusk. Pod Tomaszowem Mazowieckim, w miejscu, gdzie dopuszczalna prędkość wynosi 70 km/h, jego auto pędziło z prędkością 133 km/h. W pozostałych dwóch przypadkach było to 104 i 112 km/h. Policja wyliczyła, że za te wykroczenia poseł Macierewicz dostałby 29 punktów, co skutkowałoby utratą prawa jazdy, ale chronił go immunitet. Miał też szczęście, bo za przekroczenie prędkości w Warszawie mandatem chciała go ukarać Straż Miejska, tyle tylko, że dokument... zaginął przy przekazywaniu postępowań policji, bo straży uprawnienia zarządzania fotoradarami cofnięto.
CZYTAJ DALEJ NA KOLENYM SLAJDZIE>>>