Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieco inne oblicze ferajny Moskala. Bardzo dobre liczby łódzkiego beniaminka

R. Piotrowski
Fot. Wojciech Matusik
Oblicze nieco inne, ale ŁKS na szczęście wciąż ten sam, czyli zafiksowany na punkcie gry w piłkę i piłką, nawet jeśli nie wszystko w Krakowie było pod kontrolą łódzkiego beniaminka, i nawet jeśli do tematu należało podejść z większym niż dotąd wyrachowaniem. To dobrze, że zespół trenera Kazimierza Moskala potrafi i tak.

ŁKS w Krakowie wygrał 2:1, ale nie zaimponował tak wysoką jak w pierwszym ligowym meczu z Lechią procentową średnią posiadania piłki (ta wyniosła „zaledwie” 51 proc.), co więcej oddał mniej strzałów na bramkę od rywala (23:15 dla Cracovii), wymienił tym razem tylko 370 dokładnych podań (dwieście mniej niż na inaugurację), a jakby tego było mało, rzadziej od „Pasów” wygrywał pojedynki „jeden na jednego”.

Nie uszło to uwadze szkoleniowcowi ŁKS, który utyskiwał po spotkaniu, bynajmniej nie na wspomniane liczby, a na sposób gry swojego zespołu po objęciu prowadzenia, bo tego, że w sobotę nie zawsze wszystko mieli łodzianie pod kontrolą, nie sposób było nie zauważyć.
- Do pierwszej bramki wyglądaliśmy dobrze, ale już końcówka meczu to nie było to, co chcielibyśmy grać – przyznał z pokorą obrońca ŁKS, Adrian Klimczak, swoją drogą jeden z najlepszych zawodników sobotnich zawodów.

Zajmująca lektura

A jednak zwycięstwo nad faworytem na jego boisku w takich właśnie okolicznościach ma swoją wymowę, istotne jest zaś nie tylko ze względu na fakt zgarnięcia pierwszego od siedmiu lat kompletu punktów w ekstraklasie.
Z czego należy się cieszyć? Ano z tego, że ŁKS pokazał w sobotę trochę inną twarz; że potrafił być i piękny, i wyrachowany, że doskonale czuł się zarówno w boiskowej liryce, jak i twardej prozie ligowego życia.

Michał Probierz tak dobrze zbalansowanym zespołem jak ŁKS, w sobotę jeszcze nie miał szczęścia zarządzać. I dlatego poległ. Beniaminek snuł na krakowskim boisku opowieść, która miewała lepsze i gorsze fragmenty, której bohaterowie a to wznosili się na wyżyny swoich umiejętności, a to znowu mylili się okrutnie, ale całość okazała się koniec końców spójnym „czytadłem”, co ważne, zajmującym także dla postronnych obserwatorów.

Swoje zrobił Daniel Ramirez (trzy podania kluczowe, a czego dwa pozwoliły ełkaesiakom zdobyć gole). Swoje zrobił w ataku Łukasz Sekulski. Swoje zrobiła druga linia z niezmordowanym Maciej Wolskim, który znów przebiegł najdłuższy dystans w lidze (aż 12,46 km!), zadziornym Bartłomiejem Kalinkowskim (defensywny pomocnik był jednym z najszybszych w 2. kolejce; zdołał rozwinąć prędkość 33,59 km/h) i świetnie czytającym grę Łukaszem Piątkiem. Łodzianie imponują doskonałym przygotowaniem fizycznym. Biegają i dużo, i mądrze, znów zresztą pokonali w meczu ponad 120 kilometrów, co zaś cieszy kibiców ŁKS najbardziej, nadal żadnemu z piłkarzy trenera Kazimierza Moskala piłka nie przeszkadza w grze.
- Podoba mi się Łódzki Klub Sportowy, bo tam nikt nie jest zaskoczony, gdy dostanie piłkę. Każdy zawodnik jest przygotowany na podanie, każdy na nie czeka - chwalił ełkaesiaków w programie „Liga Plus” król strzelców Igrzysk Olimpijskich z Barcelony, Andrzej Juskowiak.

Grać w piłkę od tyłu

Nie zawiodła defensywa. Średnia wieku czterech łódzkich obrońców, którzy rozpoczęli sobotnie zawody wynosi niecałe 23 lata. Mecz z Cracovią był dopiero ich drugim występem w piłkarskiej elicie. Popełniali kardynalne błędy (w 71. minucie tak bardzo zaspali środkowi obrońcy, że można było odnieść wrażenie, że Pelle van Amersfoort zdołałby przed strzałem głową wypić szybką kawę i przeczytać gazetę), ale i tak ich występ należy ocenić za bardziej niż poprawny.

Defensywa nie służy ŁKS-owi wyłącznie do rozbijania ataków rywala. Szeroko ustawieni Maksymilian Rozwandowicz i Jan Sobociński umożliwiają rozegranie piłki po ziemi już od własnej bramki, co nie jest dla nas żadną nowością, ale przypominamy o tym, bo w sobotę pomogło zdobyć łodzianom pierwszego po siedmiu latach gola w ekstraklasie (zanim futbolówka trafiła do Ramireza, rozgrywali ją z Michałem Kołbą właśnie stoperzy).

Drugą bramkę dla ŁKS zdobył w sobotę Maksymilian Rozwandowicz i dzięki temu... zapisał się w historii łódzkiego klubu niezwykłym osiągnięciem. Dlaczego? Otóż, to jedyny zawodnik, który na czterech kolejnych poziomach rozgrywkowych i w czterech kolejnych latach zdobywał bramki dla ŁKS. Tę pierwszą zdobył jeszcze w trzeciej lidze w starciu z ŁKS Łomża, też zresztą trafiając z jedenastu metrów.

W niedzielę ełkaesiacy odpoczywali, bo po dobrze wykonanej robocie należy się przecież chwila wytchnienia. Przygotowania do sobotniego meczu z Lechem Poznań ełkaesiacy rozpoczną w poniedziałek. Najbliższe starcie przy al. Unii 2 zapowiada się niezwykle ciekawie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki