Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olimpijskie medale i wspomnienia łódzkich sportowców

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Mieczysław Nowicki jest jedynym kolarzem, który na jednej olimpiadzie zdobył dwa medale
Mieczysław Nowicki jest jedynym kolarzem, który na jednej olimpiadzie zdobył dwa medale Grzegorz Gałasiński
Rozpoczynają się kolejne igrzyska olimpijskie. Tym razem w Rio de Janeiro. Znów wystąpią na nich olimpijczycy z Łodzi i okolic. W sumie na igrzyskach o medale walczyło ponad 120 mieszkańców naszego miasta, ale też Pabianic czy Zgierza.

Andrzej Szymczak to jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiej piłki ręcznej. Pochodzący z Konstantynowa Łódzkiego bramkarz wiele lat strzegł bramki Anilany Łódź i reprezentacji Polski. Był dwa razy na olimpiadzie. W 1972 roku w Monachium, a cztery lata później razem z kolegami z drużyny z igrzysk w Montrealu przywiózł brązowy medal. Razem z nimi olimpijski krążek odebrali inni piłkarze ręczni łódzkiej Anilany - Zygfryd Kuchta oraz Ryszard Przybysz, który zmarł w 2002 roku.

- Udział w olimpiadzie to przeżycie, którego nigdy się nie zapomni - mówi dziś Andrzej Szymczak. - Niepowtarzalne święto sportu! Nie ma innej takiej imprezy na świecie!

Opowiada, że w Monachium piłka ręczna debiutowała na igrzyskach. Nie zapomni wioski olimpijskiej. Z zewnątrz bloki, w których mieszkali olimpijczycy wyglądały bardzo okazale, ale warunki mieszkaniowe były spartańskie. Sportowcy mieszkali w przejściowych pokojach, ze wspólną łazienką, toaletą.

- Przy czym warunki mieszkaniowe nie były najważniejsze - dodaje pan Andrzej. - Przyjechaliśmy przecież walczyć o medale, nie do luksusowego hotelu.

Podczas monachijskiej olimpiady doszło do dramatycznych wydarzeń. Palestyńczycy z organizacji Czarny Wrzesień porwali 11 członków izraelskiej ekipy olimpijskiej. Zakładnicy zginęli.

- Ci zakładnicy przebywali kilka bloków od miejsc,a w którym mieszkaliśmy - wspomina Adam Szymczak. - Wszyscy mieliśmy jedną stołówkę. Pamiętam jak szliśmy na nią takimi zakosami. My nie widzieliśmy porywaczy, ale oni nas doskonale. Po tych wydarzeniach nie było pewne czy olimpiada będzie kontynuowana. Ale ją dokończono.

Mimo tych tragicznych wydarzeń Andrzej Szymczak zapamiętał wspaniałą atmosferę w wiosce olimpijskiej. W Monachium piłkarze ręczni zajęli 10 miejsce. W trzecim meczu ze Związkiem Radzieckim Andrzej Szymczak doznał ciężkiej kontuzji. Na nogę założono mu gips - od kostki do biodra.

- Nie mogłem się poruszać, wziąłem więc leżak i leżałem na nim pod naszym blokiem w wiosce olimpijskiej - wspomina. - Gdy zauważyli mnie sportowcy z różnych krajów, uprawiający najrozmaitsze dyscypliny, podchodzili do mnie i składali autograf na moim gipsie. Nikogo o to nie prosiłem, podchodzili sami z siebie. Chcieli pocieszyć sportowca, któremu na olimpiadzie przytrafiło się nieszczęście. Na moim gipsie autografy składały wielkie gwiazdy, między innymi sprinterka Wilma Rudolph, trzykrotna złota medalistka olimpijska czy legendarny kubański bokser Teofilo Stevenson.

Cztery lata później Andrzej Szymczak pojechał na olimpiadę do Montrealu. - Nie było już tak jak w Monachium - wspomina. - Pojawiły się zasieki, bardzo dbano o bezpieczeństwo. Czuliśmy jak w jakimś obozie.

Wtedy piłkarze ręczni odnosili sukcesy. Wygrywali wszystkie mecze. Dopiero w półfinale przegrali z Rumunią, by w meczu o trzecie miejsce wygrać z RFN.

- Zwykle wracaliśmy do wioski późno w nocy - dodaje Andrzej Szymczak. - Na łóżkach mieliśmy zostawione kartki z gratulacjami od Jacka Wszoły czy Ireny Szewińskiej.

Dziś Andrzej Szymczak spotyka kolegów z olimpiady na piknikach olimpijskich.

- Czujemy się jakbyśmy byli rodziną - zapewnia. - Przyjaźń przetrwała lata.

Najpierw był Paryż

Łódź po raz pierwszy była reprezentowana na olimpiadzie w Paryżu, w 1924 roku. W składzie polskiej reprezentacji znaleźli się piłkarz ŁKS-u, Wawrzyniec Cyll, trzech bokserów: Tomasz Konarzewski, pochodzący z Pabianic Eugeniusz Nowak i Jan Gerbich. Do Paryża pojechał również kolarz Oswald Miller czy strzelec Bolesław Gościewicz. Nie odnieśli jednak sukcesów. Na medale sportowców związanych z Łodzią, Zgierzem czy Pabianicami trzeba było poczekać do 1932 roku. Brązowy medal w rzucie dyskiem zdobyła urodzona w Pabianicach w 1912 roku Jadwiga Wajsówna. Ta absolwentka szkoły handlowej w Łodzi, z zawodu księgowa, wystąpiła też na olimpiadzie w Berlinie w 1936 roku. I znów wróciła do domu z medalem. Tym razem srebrnym.

Wśród przedwojennych łódzkich sportowców można też wymienić Romana Kantora, który był szermierzem i reprezentował Polskę na olimpiadzie w 1936 roku w Berlinie.

- Był to jedyny sportowiec z Łodzi żydowskiego pochodzenia, który wystąpił na olimpiadzie - wyjaśnia Sebastian Glica, kierownik Muzeum Sportu i Turystyki Oddziału Muzeum Miasta Łodzi. - Pochodził z bogatej, żydowskiej rodziny. Jego ojciec prowadził najbardziej znany w przedwojennej Łodzi sklep jubilerski. On uczył się Paryżu, gdzie zetknął się z szermierką. W Łodzi reprezentował barwy Wojskowego Klubu Sportowego i Łódzkiego Klubu Sportowego. Miał też reprezentować Polskę na olimpiadzie w Helsinkach, w 1940 roku. Zginął na Majdanku. Na rogu ul. Piotrkowskiej i Traugutta w Łodzi znajduje się tablica poświęcona jego pamięci.

Jedną z najwybitniejszych polskich przedwojennych sportsmenek była Maria Kwaśniewska. Urodziła się 15 sierpnia 1913 roku w Łodzi, w rodzinie inteligenckiej. Chodziła do prywatnego Gimnazjum im. Romany Sobolewskiej- Konopczyńskiej. Tam gimnastyki uczył ją Ludwik Szumlewski, który potem został znanym dziennikarzem sportowym. To on zauważył niezwykły talent Marysi. Rozgrywano zawody gimnazjalne w skoku w dal. Dziewczyna stała z boku i przyglądała się jak męczą się jej starsze koleżanki, nie mogąc skoczyć nawet trzech metrów. Postanowiła spróbować. W szkolnym mundurku, pantofelkach skoczyła ponad cztery metry! Ten skok zapoczątkował jej sportową karierę.

- Zaczynała ją w Harcerskim Klubie Sportowym, ale niedługo występowała w jego barwach - wyjaśnia Sebastian Glica. - Starszy brat Eugeniusz, który skakał wzwyż przekonał ją, by przeszła do ŁKS-u. Broniła barw tego klubu od 1927 do 1939 roku Po wojnie krótko była zawodniczką ŁKS-u, ale mieszkała cały czas w Warszawie.

W 1936 roku pojechała na olimpiadę do Berlina. Miała 23 lata. Jej występ zarejestrowała Leni Riefenstahl w słynnym filmie „Olimpiada”. Widzimy jak ciemnooka, śliczna łodzianka, mająca 166 centymetrów i ważąca 65 kilogramów staje na starcie, dmucha w grot oszczepu. Potem biegnie i rzuca... Rzuciła oszczep na odległość 41 metrów i 80 centymetrów. Dalej od niej rzuciły dwie Niemki. Brązowy medal był jednak wielkim sukcesem. To pierwszy olimpijski krążek w historii Łódzkiego Klubu Sportowego. Uśmiechnięta, radosna Marysia robiła w Berlinie furorę. Została nawet miss olimpiady. Po zakończeniu konkursu rzutu oszczepem Adolf Hitler zaprosił do swej loży medalistki. Pewnie dlatego, że dwa najważniejsze krążki zdobyły Niemki. Fuhrer uścisną Polce dłoń.

- Gratuluję małej Polce - miał powiedzieć Hitler ściskając dłoń Kwaśniewskiej.

- Pan też niezbyt wysoki... - odpowiedziała łódzka medalistka.

Trochę inną wersję podawała w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Miała powiedzieć Hitlerowi: - Wcale nie czuję się mniejsza od pana

- Bo on miał 1,60 w czapce, a ja 1,66 wzrostu - wyjaśniała. - Więc był ogólny śmiech. Prasa niemiecka podawała potem, że Hitler gratulował nie małej Polce, a małej Polsce. Nie wiedzieli już, jak z tego wybrnąć.

Zdjęcie z Hitlerem

Nie wiedziała jeszcze wtedy, że zdjęcie zrobione z Hitlerem uratuje życie nie tylko jej. Powstanie Warszawskie zastało panią Marię w Niedaleko w Pruszkowie znajduje się obóz, gdzie trafiają spędzani przez Niemców warszawiacy. Część trafia stamtąd na roboty przymusowe, ale wielu do obozów koncentracyjnych. Maria Kwaśniewska ma cały czas przy sobie zdjęcie z Hitlerem zrobione na olimpiadzie... Fotografia dla wielu osób uwięzionych w obozie staje się przepustką na życie.

- Był w tym obozie tzw. barak chorych - opowiadała po latach Maria Kwaśniewska. - Z tego baraku wyprowadzało się ludzi po stu, stu pięćdziesięciu... Pokazywałam przy bramie tę moją fotografię z Hitlerem. Żandarmi traktowali ją jak ausweis. Bili w czapę i przepuszczali mi transport.

Uwolnieni z obozu trafili do jej mieszkania. Między innymi pisarze Ewa Szelburg-Zarembina i Stanisław Dygat, a także chłopiec z przestrzelonym płucem, który potem pisał przez wiele lat listy do naszej medalistki olimpijskiej, choć był już wiekowym człowiekiem.

Marzenie o złocie

Na pierwszej powojennej olimpiadzie, w 1948 roku w Londynie Łódź reprezentowała m.in. Jadwiga Wajsówna, a 1952 roku w składzie polskiej ekipy na olimpiadę w Helsinkach znalazł się też łódzki pływak Jerzy Boniecki.

Niestety, łodzianie, a także sportowcy z Pabianic czy Zgierza nie zdobyli jeszcze złotego medalu olimpijskiego.

- Zdobyli go za to ludzie związani z Łodzią, choć podczas olimpiady nie reprezentowali już łódzkich klubów - wyjaśnia Sebastian Glica. - Tak jak siatkarz Zbigniew Zarzycki i lekkoatletka Teresa Wieczorek-Ciepły.

Jan Kudra, który dziś prowadzi w Łodzi sklep rowerowy, należał do najlepszych polskich kolarzy lat sześćdziesiątych. Na olimpiadę do Tokio w 1964 roku pojechał jako reprezentant łódzkiego Społem. Razem z nim na tokijskie igrzyska wyjechał inny kolarz z Łodzi, Lucjan Józefowicz, który reprezentował barwy Włókniarza.

- Olimpiada zawsze była moim marzeniem - twierdzi Jan Kudra. - Po wojnie, jako chłopiec oglądałem magazyn z kolorowymi zdjęciami z olimpiady. Nie mogłem od nich oderwać wzroku! Marzyłem, by kiedyś wystąpić na olimpijskich arenach! I moje marzenie się spełniło.

Jan Kudra wspomina, że podróż do Tokio trwała wiele godzin. Jechali z wieloma przesiadkami. Ale dzięki temu przeleciał nad biegunem północnym.

- Nie mieszkaliśmy w wiosce olimpijskiej, ale 40 kilometrów od Tokio - opowiada Jan Kudra. - Tam bowiem zbudowano tor kolarski, tam rozgrywały się wyścigi szosowe. Zresztą ten tor zaraz po olimpiadzie rozebrano. Wszystko było przygotowane pod kolarzy, łącznie z jedzeniem. Pamiętam, że w menu było dużo kurczaków, a kolarze bardzo lubią je jeść.

Jan Kudra zapewnia, że olimpiada w Tokio była zorganizowana perfekcyjnie. Nie zapomni tej przepaści technologicznej jaka dzieliła wtedy resztę świata od Japonii.

- Byliśmy zszokowani, gdy wtedy, w 1964 roku, zobaczyliśmy skrzyżowania, które miały cztery poziomy - dodaje pan Jan. Zapamiętał, że Japończycy, którzy przychodzili na tor kolarski czy stali przy trasie wyścigu szosowego, byli elegancko ubrani, bardzo kulturalnie dopingowali, do wszystkich się uśmiechali.

W cesarskim ogrodzie

Jan Kudra miał też wielkie szczęście, że brał udział w ceremonii otwarcia i zamknięcia tokijskich igrzysk. Po zakończeniu olimpiady z polskimi sportowcami spotkał się Włodzimierz Reczek, ówczesny prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Odbyło się też przyjęcie w ogrodach cesarza Japonii.

- A na koniec na niebie pojawiły się odrzutowce, które zakreśliły koła olimpijskie - wspomina Jan Kudra. - I muszę powiedzieć, że były to igrzyska ze wspaniałą atmosferą. Na arenach zawodnicy rywalizowali ze sobą, a potem gratulowali zwycięzcom, nie było zazdrości, zawiści.

Mieczysław Nowicki, kolarz ścigający się w barwach łódzkiego Włókniarza, był trzy razy na olimpiadzie. W Monachium i Montrealu jako sportowiec, a w Sydney jako minister sportu. Jest też jedynym polskim kolarzem, a także łódzkim sportowcem, który na jednej olimpiadzie zdobył dwa medale. Pan Mieczysław z igrzysk w Montrealu wrócił ze srebrnym medalem, który wywalczył w drużynowej jeździe na czas na 100 km, a także brąz w indywidualnym wyścigu szosowym.

Dwa medale dla Łodzi i jej najbliższych okolic wywalczyła jeszcze Jadwiga Wajs oraz Artur Partyka. W 1992 roku w Barcelonie zdobył brąz w skoku wzwyż , a w 1998 roku z Atlanty przywiózł srebro.

Mieczysław Nowicki bardzo dobrze zapamiętał swe olimpijskie występy. W Monachium zajął czwarte miejsce w drużynowym wyścigu torowym na 4000 metrów. Ale z tamtej olimpiady, podobnie jak Andrzej Szymczak, zapamiętał dramatyczne wydarzenia w wiosce i śmierć członków izraelskiej ekipy.

- Dlatego już w Montrealu była już inna olimpiada - wyjaśnia pan Mieczysław. - Pojawiły się zabezpieczenia, które były odpowiedzią na zagrożenie terrorystyczne.

Po zdobyciu medali była wielka radość. Depesze gratulacyjne przysyłał sam Edward Gierek, I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Cieszyła się cała polska ekipa.

- Zresztą na olimpiadzie narodziły się przyjaźnie, które trwają do dziś - zapewnia Mieczysław Nowicki, który jest dziś szefem Regionalnej Rady Olimpijskiej w Łodzi. - Wiemy co dzieje się w naszych rodzinach, komu urodził się wnuk czy wnuczka.

Mieczysław Nowicki wspomnień ze swoich olimpiad ma wiele. Poznał Cassiusa Claya, czyli słynnego Mohammada Ali. W Sydney zmagania olimpijskiej oglądał z tej samej trybuny co prezydent USA Bill Clinton czy książę Monaco Albert.

- Gdy byłem na olimpiadzie jako sportowiec nie zapomnę pewnej radzieckiej koszykarki - wspomina pan Mieczysław. - To było w Monachium. Miała 207 czy 210 wzrostu. Widywałem ją na stołówce. Ona w ogóle nie trenowała. Na meczach stała pod koszem i wrzucała piłki do niego...

Wyklęci za srebro

Srebrnym medalistą olimpijskim z Montrealu jest legendarny polski bramkarz Jan Tomaszewski. Medal zdobył razem z drużyną Kazimierza Górskiego. Przy czym w związku z tym olimpijskim występem ma mieszane uczucia.

- Jestem dumny, że wystąpiłem na olimpiadzie, reprezentowałem Polskę, a to ogromny zaszczyt - wyjaśnia popularny „Tomek”. Ale zdobyłem srebrny medal i zostałem wyklęty!

Drugie miejsce drużyny Kazimierza Górskiego na igrzyskach w Montrealu potraktowano bowiem jako klęskę. Po olimpiadzie legendarny trener stracił pracę.

- Zaczęła się na nas nagonka - opowiada Jan Tomaszewski. - Jako jedyna część ekipy nie wracaliśmy czarterowym samolotem, a rejsowymi liniami. Na Okęciu potraktowano nas jak przemytników! Trzem kolegom kazano rozebrać się do naga i rewidowano ich. Wielu z nas zapłaciło cło. Ja przywiozłem z Kanady małe radyjko, które dziś kosztuje z 10 zł, a wtedy było nowością. Zapłaciłem za nie ponad 500 zł cła! Najwięcej zapłacił Antek Szymanowski. Zbierał płyty. Przywiózł ich kilka. Za każdą zapłacił wielkie cło. W sumie ponad 1000 złotych! Potem przyjęły nas ówczesne władze. Ale brązowy Krzyż Zasługi dostał tylko Piotrek Mowlik.

Mimo to Jan Tomaszewski nie zapomni wspaniałej atmosfery olimpiady w Montrealu. Mógł spotkać znakomitych sportowców: Teofilo Stevensona, rumuńską multimedalistkę olimpijską gimnastyczkę Nadię Comaneci, radzieckich ciężarowców.

- Pamiętam, że stołówka była czynna 24 godziny na dobę - opowiada Jan Tomaszewski. - My mogliśmy jeść do syta, ale tacy pięściarze trzymali wagę. Braliśmy więc winogrona i na ich oczach jedliśmy je demonstracyjnie. Myślałem, że bokserzy nas zabiją...

Srebrny medal Orłów Górskiego potraktowano jako porażkę, ale na kolejny krążek olimpijski w sportach zespołowych trzeba było czekać do Barcelony 92. Wywalczyli go piłkarze. Srebrne medale przywieźli wtedy Tomasz Wieszczycki z ŁKS-u, Tomasz Łapiński oraz Marek Bajor z łódzkiego Widzewa.

Rozmawiała Anna Gronczewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki