Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Opera za trzy grosze" w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi - zobaczcie koniecznie! Teatr, jak za milion dolarów

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Zafajdany świat sobie zbudowaliśmy. Tym bardziej pokręcony, że prawdę o nim głośno wyraża armia popaprańców: od gangsterów-psychopatów po dziwki, narkomanów i alkoholików. Nic nowego w sumie. Ale, gdy w teatrze znajdzie się na to atrakcyjną formę, brzmi to niezmiennie dotkliwie.

Wojciech Kościelniak, realizując w łódzkim Teatrze im. S. Jaracza „Operę za trzy grosze” Bertolta Brechta i Kurta Weilla, taką celną konwencję zaproponował, a zarazem niezależną, jak się niestety okazało, od okoliczności społeczno-gospodarczych aktualność nieszczególnie przecież odkrywczego przesłania dramatu - wielokrotnie zresztą od roku 1928, kiedy dzieło powstało, przez wielu i na rozmaite sposoby wykrzyczanego - podkreślił. Reżyser sięgnął do bogatej biblioteki popkultury i a to przywołał kino spod znaku „Sin City”, oparte na komiksach Franka Millera, a to Macheatha wyposażył w cechy i obłąkanie Jokera, a to Jonatana Jeremiasza Peachuma przybrał w jasne, długie włosy i kolczugę niczym Wiedźmina. Tu i pokarm jest popkulturowy - firma „Przyjaciel żebraka” produkuje pakowane niczym w popularnej sieci hamburgery, przygotowywane z padłych nieszczęśników, zmielonych przez system. Kapitalizm bowiem niczego nie marnuje i po wielokroć sprzeda nam to, co już nie raz kupiliśmy i przetrawiliśmy. Popkulturowa jest również pajęczyna powiązań wszechświatowych korporacji, gdzie refleksję zastępują nieustannie serwowane doznania - liczy się jedynie konsumpcja. Co oznacza także bycie konsumowanym.

Wojciech Kościelniak proponuje drapieżny, żywiołowy, efektowny teatr pomysłów (może nawet zbyt wielu); uruchamia przez naszymi oczami błyskotliwie skonstruowaną machinerię, gdzie błysk, obraz, dojmująca, a bywa, że dosadna wypowiedź są istotniejsze od niuansów i psychologii. Właściwie tylko jednym zabiegiem reżyser wprowadza elementy teatru pozamaterialnego - oto Jackie Brown, szef londyńskiej policji, który zaprzyjaźnił się z Macheathem na wojnie w Azji, dokonał tam zbrodni, teraz dręczącej jego sumienie. Ukazuje mu się kobieta w nikabie, wówczas gotowa odrzucić dla niego nawet własne dziecko, którą Jackie jednak zabił. Brown, z pękniętą osobowością, ucieka w narkotyki, szaleństwo, przestępstwo, nigdy się już nie poskłada. Zaskakujący koncept, nawiązujący i do dzisiejszych, związanych z dalekimi wojnami oraz bliskimi uchodźcami, zjawisk, lecz nie do końca precyzyjnie na scenie przeprowadzony, nie w pełni spełniający zawarty w nim emocjonalny potencjał.

Korowód silnie narysowanych postaci i zjawiskowych scenicznych sytuacji ogląda się jednak z zapartym tchem, a moc spektaklowi nadają oczywiście genialne songi i muzyka, fantastycznie przygotowane pod kierownictwem Michała Zarycha. Utwory, chronione licencją (do przyszłego roku, kiedy minie siedemdziesiąt lat od śmierci kompozytora), są w tym opracowaniu zachwycającą podróżą w czasie - do okresu, kiedy były wywrotowe i wyprzedzające swą epokę, z dzisiejszego punktu, który już chyba domaga się nieco odświeżenia instrumentacji. A na pewno - użycia mikroportów, które znacznie pomogłyby aktorom (a i siedzącym w dalszych rzędach i na balkonie widzom) na co dzień nie śpiewającym, a dla których wykonanie niełatwej muzyki było, przynajmniej w dużej części, poważnym wysiłkiem.

Mimo kolosalnych wyzwań (a może właśnie dlatego) i technicznych trudności powstało w łódzkiej „Operze...” kilka kreacji porywających. Najpełniejszą, dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach, pierwszorzędną aktorsko i wokalnie rolę przygotował Michał Staszczak, jako Jonatan Jeremiasz Peachum. Swój wyjątkowy talent, olbrzymie możliwości, imponujące umiejętności wokalne (a śpiewa w różnych pozycjach: wisząc, leżąc, skacząc skrępowany więzami) prezentuje Marek Nędza jako Mackie Majcher, wykonując kolejny znaczący krok w aktorskim rozwoju. Trzymając się stylistyki przedstawienia: łyżkami można pożerać koncentrującą na sobie uwagę i znakomicie śpiewającą Alicję Kalinowską (aktorka Teatru Muzycznego Capitol) w roli Polly Peachum. Kapitalna jest również Agnieszka Skrzypczak jako Jenny, a pieśń o Salomonie w jej wykonaniu rozkrwawia serce. Po raz kolejny udowadnia, jak dobrą jest aktorką Urszula Gryczewska, fenomenalnie prezentuje się drużyna kobiet lekkich obyczajów, w której perełki zostawiają Zofia Uzelac i Izabela Noszczyk. A przykład, jak z materiału składającego się ledwie z kilku zdań można zrobić dużą, wyrazistą rolę jest występ Mariusza Witkowskiego.

Niebagatelną część postaci budują aktorom świetna charakteryzacja oraz kostiumy (Anna Chadaj, także autorka scenografii). Mamy też kilka udanych pomysłów choreograficznych Krzysztofa Tyszki (np. bokserski pojedynek pań o Majchra czy pociąganie alkoholu z flaszek), choć chciałoby się więcej w scenach zbiorowych - ale zrozumiałe jest, iż aktorzy i tak już mieli dużo zadań...

Co warte podkreślenia, „Opera za trzy grosze” nadzwyczaj trafnie wpisuje się w łódzką narrację, miasta i jego mieszkańców wyjątkowo doświadczonych kosztami przemian zachodzących w naszym kraju. Nawet, gdy to temat już ograny. „Piętnujcie zło nie żywiąc nienawiści, nienawiść bowiem jest przyczyną zła” - śpiewają nam na finał w „Jaraczu”. No też oczywistość. Ale czyż nie boleśnie dziś aktualna?

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki