Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opłaty na publiczną telewizję tak - ale za to mniej reklamy

Piotr Brzózka
Marek Markiewicz
Marek Markiewicz Krzysztof Szymczak
Z Markiem Markiewiczem, adwokatem, byłym szefem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, rozmawia Piotr Brzózka:

Szczerze, jak na spowiedzi - płaci Pan abonament?
Konkretnie mówiąc - płaci moja żona, która jest wzorowym obywatelem.

Za każdy odbiornik, nawet za radio w komórce?
Nie mam radia w komórce, to akurat zwalnia mnie z troski od tego. Natomiast abonament generalnie płacimy nieprzerwanie i nie jest to dowodem walki politycznej z panem premierem, który zachęcał, żeby nie płacić.

Juliusz Braun, prezes telewizji, chce, żebyśmy zamiast abonamentu za każdy odbiornik płacili od gospodarstwa domowego. W dawnych czasach to się podymne nazywało.
Prezes łapie się każdej możliwości. Pomysł z podymnym, takim podatkiem doliczanym np. do opłaty za energię, ma już prawie 20 lat. Pomysł jak pomysł. Nie trzeba było wpierw pogrążać telewizji zapowiedziami, że abonament zostanie zniesiony, na co wielu obywateli zareagowało, przestając go płacić. Abonament i tak pokrywa niewielką część kosztów telewizji. Wiele osób może zapytać, dlaczego mamy płacić, skoro telewizja i tak czerpie korzyści z reklamy, a do tego rozbudowuje program poza rozsądne granice. Chciałbym przypomnieć, że kiedy telewizja publiczna powstała, to z ustawy wynikało, że ma mieć dwa programy ogólnopolskie i dziesięć programów regionalnych. I na tyle został skalkulowany abonament, to miało wystarczyć, z niewielkim dodatkiem reklamy czy dotacji. Od tego czasu zmieniły się proporcje. Podstawą dochodów jest reklama, a jednocześnie dodano dwa kanały ogólnopolskie i nowe programy regionalne. Rola abonamentu gruntownie się zmniejszyła. Jeżeli ratunkowo prezes Braun rzuca pomysł podymnego, to chciałbym się dowiedzieć, czy te pieniądze pójdą na dalszą nieokiełznaną działalność telewizji, rozszerzającej się na kolejne programy? Jeśli tak, to będą stracone pieniądze.

Prezes Braun mówi, że dzięki wyższym wpływom z opłat w telewizji publicznej byłoby mniej reklam. Ale jeśli reklamodawcy wciąż przynosiliby pieniądze na tacy, nie sądzę, żeby ktoś ich wyrzucał za drzwi.
Powinien. Na początku, kiedy telewizja powstawała, to dostała prawo do reklamy tak jak inne media, czyli przez 15 procent czasu. Ale to było na dwa lata, sam zapowiadałem, że to sztuczna sytuacja, po której albo obniżymy udział reklam do 7 procent, albo wyłączymy reklamę z jednego programu. Ale później - mnie już w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji nie było - działały różne lobby i od tego myślenia się odeszło. Telewizja publiczna miała tyle reklam, co stacje publiczne, dla których reklama jest jedynym źródłem utrzymania. I jeszcze miała abonament. I sama ten abonament lekceważyła, bo obniżenie płatności było widoczne przez wiele lat. W efekcie doszło do zapaści. A ostatecznym przygwożdżeniem było dodawanie programów, czyli mnożenie kosztów. Tym bardziej że telewizja publiczna jest z natury marnotrawną instytucją. Dziś chciałbym, żeby prezes przedstawił dokładne wyliczenia, dotyczące ograniczenia reklamy, a najbardziej chciałbym, żeby jeden z programów był od niej wolny. Wolny tym samym od presji reklamodawców. Oni nie chcą się reklamować obok "Dziadów", bo niewiele osób obejrzy "Dziady", nawet część trzecią. Reklamodawca będzie wymagał hitu o dwudziestej. Ta zależność nieco kłóci się z misją telewizji publicznej.

Czy pomysł opłat na telewizję od każdego mieszkania, gdyby miał się ziścić, nie trafi szybko do Trybunału Konstytucyjnego?
Gdyby to było powszechne i na zasadzie równości, zdefiniowane jako danina na dany cel - to niekoniecznie. To zależy od konstrukcji zapisu. Ponad wszelką wątpliwość to musi być zapis ustawowy.

Właściwie to byłby nowy, powszechny podatek.
W istocie - tak. Przez lata udawano, że to nie jest podatek. Gdyby to zrobić porządnie, da się dowieść, że jest to ważne zadanie publiczne. Tylko wtedy trzeba wykazać, że telewizja rzeczywiście ważne publiczne zadania pełni. Ocena jest płynna. Ktoś, kto się zna na mediach, powie, że w telewizji publicznej są takie same mechanizmy komercyjne, jak w prywatnych stacjach. Że poziom jest stosunkowo niski. Jak definiować publiczne zadania na papierze - to wiadomo. Ale jak zagwarantować poziom - to inna rzecz.

"Polacy przekonali się do abonamentu" - drwił tygodnik "Wprost", na wieść, że w tym roku po raz pierwszy od dekady wpływy z abonamentu wzrosły, zamiast maleć. Nic dziwnego, postraszono najsłabszych, tych którzy okazali się względnie uczciwi. Choć nie płacą, to przynajmniej zarejestrowali swój odbiornik.
Wpierw zaczęto ściągać od instytucji. To tam nastąpiło załamanie płatności i to stosunkowo łatwo było zrobić. Inni, jak postraszono, że będzie można ściągnąć, to zaczęli płacić. Niedobrze, że ich motywacją był strach, a nie chęć płacenia na telewizję publiczną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki