5/13
Na tym osiedlu mieszkała też zmarła Krystyna Latuszewska, z...
fot. Grzegorz Gałasiński

Na tym osiedlu mieszkała też zmarła Krystyna Latuszewska, z domu Wróblewska. Bardzo mile wspominała przedwojenne dzieciństwo. Opowiadała nam m.in. o przygotowaniach do Bożego Narodzenia. Rozpoczynały się już w listopadzie. Wtedy jej tata schodził do piwnicy i przynosił wiklinowy kosz pełen świątecznych ozdób, które później zawieszano na choince. Pani Halina, mówiła że cała rodzina siadała wieczorami i przygotowywała ozdoby.

- Tata przygotowywał piękne ozdoby z wydmuszek - wspominała Krystyna Latuszewska. - Na przykład żołnierza w ułańskim czako, zbója z wąsami.

Pani Krystyna opowiadała, że przed samymi świętami odbywało się wielkie sprzątanie. Czuła wiele lat potem jeszcze zapach pastowanych podłóg i wykrochmalonej pościeli... W jej domu choinkę ubierali rodzice. Robili to w noc poprzedzającą wigilię. Oprócz choinkowych zabawek wisiały na niej małe, czerwone jabłuszka, cukierki, orzechy, pierniki.

- Mikołajem był zawsze ktoś z sąsiadów - wspominała pani Krystyna. - Raz założył bardzo charakterystyczne buty. Zaczęłam po nich go rozpoznawać. Tak pierwszy raz zachwiała się moja wiara w św. Mikołaja.

Między Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem osiedle Monitwiłła-Mireckiego odwiedzali kolędnicy. Byli nimi zwykle młodzi mężczyźni z Polesia. Nazywano ich „wenusami”.

- To określenie brało się z tego, że palili papierosy Wenus - wyjaśniła Latuszewska. - A robili to stojąc w korytarzach kamienic. Potem niedopałki rzucali w sufit, zostawiając ślady.

Kolędników nazywano „herodami”. Były wśród nich diabły, anioły, śmierć z kosą i Herod.

CZYTAJ DALEJ >>>>



6/13
Mieszkańcy osiedla dramatyczne chwile przeżyli w czasie II...
fot. Grzegorz Gałasiński

Mieszkańcy osiedla dramatyczne chwile przeżyli w czasie II wojny światowej. 14 stycznia 1940 roku wkroczyli tu żandarmi i gestapowcy. Starsi mieszkańcy do dziś nie mogą tego zapomnieć. Była niedziela, tuż po godz. 21., czyli po godzinie policyjnej. Niemcy dawali polskim rodzinom 10-20 minut na opuszczenie mieszkania. Osoba dorosła mogła zabrać ze sobą 25 kg bagażu. Wszystkich wywożono do obozu przejściowego przy ul. Łąkowej. Zostawiono tylko kilka rodzin kolejarskich. Po wysiedleniach Polaków na osiedlu zamieszkali Niemcy. Polacy wrócili tu dopiero w styczniu 1945 roku.

Wielu świadków tamtych wydarzeń już nie żyje. Jak choćby zmarły kilka lat temu Zbigniew Fornalski. Jego rodzina na osiedle wprowadziła się w 1937 roku. Zamieszkali przy al. Unii 18. W bloku nazwanym „piłą”. - Nazywano go tak, bo to taki zębaty blok - wyjaśniał nam przed kilku lat, w kolejną rocznicę tych tragicznych wysiedleń Zbigniew Fornalski.

Tadeusz Fornalski, ojciec Zbigniewa, przed wybuchem wojny pracował w magistracie. Był też prezesem POW w Łodzi. Kiedy wkroczyli Niemcy szybko znalazł się na ich liście. Przed 11 listopada pojawili się w domu, by go aresztować. Tadeuszowi Fornalskiemu udało się uciec. Znalazł się Warszawie. On i jego rodzina przeżyli okupację pod zmienionym nazwiskiem Porada.

14 stycznia 1940 roku 8-letni Zbyszek siedział w domu z mamą. Była niedziela. Po osiedlu jeździły niemieckie patrole, które widzieli przez okno. Słychać było krzyki. Myśleli, że to pojedyncze wysiedlenia jakie miały miejsce przez 11 listopada 1939 roku. Około 23. usłyszeli łomot do drzwi. Niemcy walili w nie kolbami. Do środka weszło dwóch mundurowych i jeden cywil.

- Słyszałem tylko Weg, Raus, zacząłem płakać - wspominał Zbigniew Fornalski. - Powiedzieli mamie, że ma 15 minut, żeby opuścić mieszkanie. Kto tego nie przeżył nie wie, co to znaczy.

Po tym czasie wyprowadzili ich z mieszkania. Niewielki dobytek mama pana Zbigniewa zawinęła w koc. Niemcy zaplombowali mieszkanie. Zaprowadzili ich na ul. Praussa. Tam stały samochody. Przypominały wyglądem autobusy. Załadowano do nich kobiety, dzieci i osoby starsze. Mężczyzn pognano pieszo w kierunku ul. Łąkowej.


CZYTAJ DALEJ >>>>




7/13
- Miałem  wtedy rok - opowiada nam Tadeusz Krzemiński. -...
fot. Grzegorz Gałasiński

- Miałem wtedy rok - opowiada nam Tadeusz Krzemiński. - Byłem dzieckiem, które podróżowało w wózeczku. Całą tę historię znam więc z opowieści mojej mamy. Mój tata Władysław, który pracował magistracie, już nie żył. Został wcześniej zabity przez Niemców. Dopiero po 70. latach dowiedziałem się co się z nim stało. Zginął podczas akcji prowadzonej przez okupantów przeciw łódzkiej inteligencji.

Tadeuszowi Krzemińskiemu mama opowiadała, że w styczniu 1940 roku był chory, miał temperaturę. Niemcy wpadli do ich mieszkania i kazali się wynosić.

- Mama tłumaczyła, że jest sama z dwójką dzieci, prosiła by dali jej trochę czasu - opowiada Tadeusz Krzemiński.- Niemiec tylko machnął ręką i wyszedł.

Tadeusz Krzemiński mówi, że mama poczekała pół godziny. Potem ostrożnie wyszła na ulicę. Auta odjechały. Stali żołnierze, szczekały psy. Razem z dziećmi przeszła przez ich kordony. Poszła na ul. Jęczmienną. Tam mieszkała jej znajoma.

- Gdyby zabrali nas do obozu na ul. Łąkową, to pewnie bym tego nie przeżył - mówi dziś Krzemiński.

Fornalskich i innych mieszkańców zawieziono na ul. Łąkową 4. Przed wojną była tam fabryka Gliksmana. Niemcy utworzyli tam obóz dla wysiedlonych. Umieścili ich w wielkich halach. Wszyscy spali na brudnej od smarów podłodze.

- Rozkładało się na niej płaszcze, koce, miejsca było niewiele, po metrze - półtora- mówił pan Zbigniew. - Mama rano wyprowadzała mnie na dwór i myła śniegiem twarz. To bardzo szczypało, a ja płakałem. Stojący wokół esesmani pękali ze śmiechu. Niemcy robili w obozie rewizje. Kazali mężczyznom stawać na środku. Ja też stawałem z nimi i nas obmacywali.

Fornalski mówił nam, że pod obóz przychodziły rodziny uwięzionych w nim osób. Wieść o wysiedleniu mieszkańców osiedla im. Montwiłła-Mireckiego rozeszła się szybko po Łodzi. Rodziny rzucały dla więźniów przez płot paczki z jedzeniem.

- Tylko od dobrego humoru Niemców zależało to czy dostały się w ręce uwięzionych- mówił Fornalski.

Zbigniew Fornalski i jego mama byli w obozie cztery tygodnie. Później władowano ich do pociągu i wywieziono w opoczyńskie.

- Nawet nie pamiętam miejscowości, w której się znaleźliśmy - opowiadał pan Zbigniew i. - Byliśmy tam jeden dzień. Mama wpakowała nas w pociąg i pojechaliśmy do taty, do Warszawy.

Na osiedle sprowadzono Niemców mieszkających wcześniej na Łotwie i w Estonii. Wprowadzono też niemieckich urzędników. Meble, które zostawili Polacy zgromadzono w suszarniach bloków, a potem sprzedawano je lub rozdawano nowym mieszkańcom.

CZYTAJ DALEJ >>>>


8/13
Na tym osiedlu mieszkali też znakomici artyści Władysław...
fot. Grzegorz Gałasiński

Na tym osiedlu mieszkali też znakomici artyści Władysław Strzemiński i jego żona Katarzyna Kobro. Gdy wybuchła wojna wraz córka Niką pojechali na wschód, do Wilejki, gdzie mieszkała jego rodzina. Do Łodzi wrócili po kilku miesiącach. Ich mieszkanie przy ul. Srebrzyńskiej zajmowali Niemcy. Musieli przenieść się na Karolew, obok Dworca Kaliskiego, na ul. Wyspiańskiego. Okazało się, że w piwnicy mieszkania na osiedlu zostały prace Strzemińskiego. Natomiast rzeźby Katarzyny Kobro Niemcy wywieźli na wysypisko śmieci. Artystka chodziła po wysypiskach i szukała swoich prac. Część znalazła.

Oczyściła je, zapakowała na dorożkę i przywiozła do domu. Udało się też odzyskać prace Władysława Strzemińskiego. Były schowane przez Niemców. Katarzyna Kobro zabrała je od nich i schowała w piwnicy domu przy ul. Wyspiańskiego. Tam przetrwały wojnę.

Na osiedlu mieszkali też Marian Minich, dyrektor Muzeum Miejskiego Historii i Sztuki w Łodzi, Antoni Purtal, wiceprezydent miasta Łodzi, który w 1943 roku zginął w Auschwitz. Tu mieszkanie posiadali też malarz Feliks Paszkowski, historyk Anna Rynkowska, a także Adam Walczak, wiceprezydent Łodzi, który prawdopodobnie został zamordowany przez NKWD. Mieszkańcem tego osiedla był też Karol Hiller, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej awangardy okresu międzywojennego. Był łodzianinem, ale miał niemieckich przodków. Razem z rodziną Hiller mieszkał przy ul. Srebrzyńskiej 93. Ściany swojego mieszkania ozdabiał obrazami przedstawiającymi fabryczną Łódź.

Po wkroczeniu Niemców do miasta, na początku listopada 1939 roku, Hiller otrzymał wezwanie, by stawić się na gestapo. Domyślał się, że będzie namawiany, by podpisać volkslistę. Nie chce tego robić. 10 listopada 1939 roku melduje się w siedzibie gestapo przy ul. Anstadta.

Kilka dni później jego żona Jadwiga dostaje gryps: „Kochana Jadziu. Jestem zdrów. Znajduję się w fabryce Glazera w Radogoszczu. Proszę o żywność”. Zrozpaczona matka artysty, Marianna Hiller pisze list do Adolfa Hitlera prosząc o zwolnienie syna. Wtedy odwiedza ją essesman i zwraca jej uwagę, że nie przyznaje się do niemieckiego pochodzenia. 76-letnia kobieta wyrzuca go z domu. 6 grudnia 1939 roku sąd doraźny skazuje Hillera na karę śmierci. 20 grudnia zostaje rozstrzelany.

Obecnie na osiedle wprowadzają się nowi lokatorzy. Tadeusz Krzemiński śmieje się, że gdy spaceruje się po okolicy, to zewsząd dobiegają odgłosy remontów.

Niedawno Rada Osiedla pozyskała z Urzędu Miasta 950 tysięcy złotych, które mają być przeznaczone na rewitalizację podwórek.

Kontynuuj przeglądanie galerii
WsteczDalej

Polecamy

Tłumy łodzian na otwarciu Muzeum Kanału "Dętka"

Tłumy łodzian na otwarciu Muzeum Kanału "Dętka"

Horoskop dzienny na czwartek. Sprawdź!

Horoskop dzienny na czwartek. Sprawdź!

Oto 32 finalistki konkursu Miss Polski 2024: piękne, długonogie i długowłose

Oto 32 finalistki konkursu Miss Polski 2024: piękne, długonogie i długowłose

Zobacz również

Oto 32 finalistki konkursu Miss Polski 2024: piękne, długonogie i długowłose

Oto 32 finalistki konkursu Miss Polski 2024: piękne, długonogie i długowłose

Lukas Podolski: Boję się tego, co może czekać Górnika Zabrze w przyszłym sezonie

Lukas Podolski: Boję się tego, co może czekać Górnika Zabrze w przyszłym sezonie