Pierwsze spotkanie jej „programerów” (tak profesjonalnych, że mogliby sprzedać wszystko za każdą cenę) z dziennikarzami odbyło się, by zapowiedzieć pierwsze „iwenty” - przedpołudniowe pokazy filmów kulinarnych połączone ze śniadaniami w lokalach w śródmieściu. Co dwa tygodnie.
Realizowano to już w Poznaniu, podobnie jak wiele innych rzeczy, które Transatlantyk rzeczywiście dał tamtemu miastu, ale które w Łodzi od lat miały swoich realizatorów, jak np. festiwale filmów dokumentalnych. Mówi o tym związany z Poznaniem dr Mikołaj Iwański, ekonomista i członek Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej, w wywiadzie z prowadzonym przez łódzkich artystów portalem MiejMiejsce.pl.
Mówi też coś innego, co dobrze oddaje sposób działania różnych tworów pretendujących do epitetu „kulturalny”, a będących „przemysłem kultury”: „W przypadku tego rodzaju imprez możliwe jest zagospodarowanie dowolnej sumy i apetyt organizatorów z pewnością będzie z roku na rok coraz większy. Tak naprawdę jedynym hamulcem [...] może być jedynie krytyka ze strony mniejszych NGO i animatorów kultury”.
Kluczowe pytanie brzmi zatem: co po śniadaniu? Na pewno będzie „Kawka z...” wybranym festiwalowym gościem. Takoż „kino łóżkowe”, którym zachłystują się tzw. media i lokalni politycy. Widocznie jest to coś uszyte akurat na ich miarę. A potem? „Obiad na planie filmu”? „Kąpiel z aktorką”? Zawsze można „sprzedać” to pod hasłem społecznego wymiaru akcji: jak oni się integrują, jak się społecznie rewitalizują leżąc i oglądając filmy. Mądrala z rządowej instytucji przyjdzie i potwierdzi: „Integracja na piątkę z plusem, dobrze robisz miasto Łódź”.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?