Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podróż, która odwraca porządek

Dariusz Pawłowski
Wyprawa śladem Witolda Glińskiego.
Wyprawa śladem Witolda Glińskiego. materiały prasowe
Wyprawa łodzian szlakiem ucieczki z łagru Witolda Glińskiego zakończyła się. Czas na kolejną wyprawę?

Przygoda? Niewątpliwie. Lecz w tej przygodzie chodziło o coś więcej. 13 maja tego roku trzej młodzi łodzianie - Tomasz Grzywaczewski, Bartosz Malinowski i Filip Drożdż - wyruszyli na wyprawę śladami Witolda Glińskiego, który w 1941 roku uciekł z sowieckiego łagru pod Jakuckiem i pieszo dotarł do Kalkuty w Indiach. Kilka dni temu podróżnicy wrócili do kraju. Oddali hołd przedstawicielowi udręczonego pokolenia Polaków, ale i sami wrócili inni.

- To, czego dokonał Witold Gliński, to był wielki wyczyn i wzbudził on nasz ogromny szacunek - zapewnia Tomasz Grzywaczewski. - Po tej podróży możemy sobie wyobrazić, co przeżył. Dla nas też pewne sprawy, które były ważne przed wyprawą, straciły na znaczeniu.

Przypomnieć Polakom o Polaku

Tomasz Grzywaczewski mówi o sobie, że z rozsądku jest studentem prawa a z pasji dziennikarzem i podróżnikiem. Bartosz Malinowski, z wykształcenia technik obsługi ruchu turystycznego, konno przemierzał stepy i góry Mongolii, wędrował na wielbłądach, słoniach i innych wierzchowcach, lecz na własnych nogach czuje się najlepiej. Trójkę obieżyświatów dopełnia Filip Drożdż - student Wydziału Operatorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi oraz Grafiki na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, autor zdjęć wielu filmów dokumentalnych i fabularnych. Na ekspedycję przez bezkresną syberyjską tajgę, mongolskie stepy i tybetańskie płaskowyże wyruszyli, bo... ta historia wydarzyła się naprawdę, choć jej prawdziwy bohater został zapomniany.

Świat poznał dzieje wielkiej ucieczki z książki "Długi marsz" dziennikarza "Daily Mail" Ronalda Downinga, wydanej w Wielkiej Brytanii w roku 1955. Publikacja niemal natychmiast stała się bestsellerem, przetłumaczonym wkrótce na wiele języków. Do dziś jest uznawana za jedną z najważniejszych książek podróżniczych w historii (53. miejsce na liście stu przygodowych książek wszech czasów wg "National Geographic"). Bohaterem opowieści jest Stanisław Rawicz, porucznik kawalerii, który zmarł w 2004 roku. I dopiero rok później okazało się, że Rawicz opowiedział Brytyjczykowi historię, którą sam... jedynie usłyszał. Prawdziwym bohaterem był inny polski oficer, Witold Gliński i to właśnie on wraz z sześcioma towarzyszami (trzech Polaków - wszyscy zginęli w trakcie morderczej wędrówki, Ukrainiec, Jugosłowianin i Amerykanin) uciekł z syberyjskiego łagru i pieszo dotarł do Indii. Dziś Gliński ma 87 lat i mieszka z żoną Angielką w Kornwalii.
Chłopcy odwiedzili Glińskiego, nagrali z nim długą rozmowę, dowiedzieli się o tym, że Hollywood na podstawie książki Downinga (a więc z wersją Rawicza) nakręcił film w reżyserii Petera Weira "The Way Back" z Colinem Farellem i Edem Harrisem. Trzeba było działać szybko.

Najtrudniejsza Syberia

Najlepsze działanie to praktyka. Trójka podróżników zaplanowała wyprawę, znalazła sponsorów i wsiadła do samolotu z Warszawy do Kijowa, a stamtąd przez Moskwę do Jakucka - stolicy Republiki Sacha.

Właśnie Syberia była najtrudniejszym etapem podróży, jednocześnie najbardziej obfitującym w niespodzianki.
- Na Syberii dokonaliśmy odkryć pozostałości łagrów, których miało nie być, dowiedzieliśmy się też o innych ucieczkach - zapewnia Tomasz. - Co ciekawe, w Jakucku Polacy cieszą się dużym uznaniem. A to za sprawą książki jednego z zesłańców, Wacława Sieroszewskiego. Zafascynowany Jakucją podjął się badania zwyczajów ludów zamieszkujących te tereny. Jego książka "Dwanaście lat w kraju Jakutów" jest pierwszą pracą naukową na ten temat. Znajduje się nie tylko w każdej, nawet najmniejszej bibliotece, ale również w wielu prywatnych domach na honorowym miejscu.

W Ułan-Ude, stolicy Buriacji, chłopcy poznali Wacława Sokołowskiego, osiemdziesięcioletniego człowieka-legendę.

- W latach 40-tych z ekspedycją geologów przebył on trasę równoległą do trasy Glińskiego - wyjaśniają młodzi podróżnicy. - Odbyło się to zimą, uczestnicy doświadczyli głodu, znoju i zimna. Sokołowski zapewniał nas, że było ciężko, ale taka ucieczka, jak Glińskiego, była jak najbardziej możliwa.

Podczas etapu syberyjskiego łodzianom dała się we znaki pogoda. Gdy przedzierali się przez tajgę, przez dwa tygodnie non stop padał deszcz.

- To okropne uczucie, gdy masz wszystkie rzeczy przemoczone i nie masz się w co przebrać - twierdzi Bartek. - W dodatku jest tam mnóstwo terenów bagiennych, które utrudniały wędrówkę.
Tajga okazała się też rejonem całkowicie bezludnym - młodzi mężczyźni widzieli same zwierzęta. Co ciekawe, ta sytuacja dodatkowo potęgowała... głód.

- Odczuwaliśmy nieustanne łaknienie, nie mogliśmy się najeść - podkreśla Bartek. - Zapasy szybko nam topniały, musieliśmy oszczędzać. Jedliśmy jednego batona dzielonego na trzy równe części.

Pogoda i człowiek są zmienni

Warunki pogodowe zmieniały się z każdym etapem podróży. W Mongolii na pustyni Gobi nasi podróżnicy musieli znosić okrutny upał i cierpieli z braku wody, w Tybecie trudno było znieść niskie temperatury i szaleńczy, porywisty wiatr.

- Na pustyni umieraliśmy z pragnienia, w Tybecie pękały nam naczynia krwionośne i często lała się krew z nosów - mówi Bartek.

- Zdarzało się, że śmierć nam zaglądała w oczy i walczyliśmy o życie - dodaje Tomek.

Najtrudniejsze nawet sytuacje nie spowodowały natomiast jednego: zwątpienia i pragnienia przerwania podróży.

- Pomimo ekstremalnych warunków, problemów zdrowotnych i innych kłopotów cały czas trzymaliśmy się jednego hasła: nigdy się nie cofamy! - zapewniają zgodnie podróżnicy. Sił dodawało im także to, że mogli się nawzajem wspierać i na siebie liczyć.
Nie oznacza to jednak, że ciągle było źle i trudno. Tomek, Bartek i Filip wędrowali przez tereny, na które nie docierają turyści, a i biały człowiek jest tam bardzo rzadkim gościem. Okazało się to atutem. Chłopcy nie tylko wzbudzali sensację, ale i życzliwość.

- Właściwie na całej naszej trasie spotkania z ludźmi były bardzo przyjemne - zapewnia Bartek. - Różne osoby były zaciekawione nami i naszą wyprawą, pomagali nam, gościli nas i karmili. I zawsze obdarowali dobrym słowem na dalszą część podróży.

Gorzej było w miejscach, gdzie turyści już dotarli. Podróżnicy przekonali się o tym w Tybecie.
- Niestety, przejęto tam najgorsze wzorce - martwi się Tomek. - Biegały za nami chmary dzieci i chwytały nas za rękawy lub próbowały wsadzać kij w szprychy rowerów, na których jechaliśmy, by nas zatrzymać.

Oczywiście chodziło o pieniądze. Mali Tybetańczycy domagali się monet albo prezentów.
- Szkoda, że cywilizacja nie przyniosła tam rozwoju oświaty, lepszej diety czy higieny, ale właśnie takie bezczelne żebranie i atakowanie turystów - podsumowuje Tomek.

Powrót do cywilizacji

Trzej bohaterowie wrócili ze swojej wyprawy innymi ludźmi. Pewnie też lepiej poznali siebie.

- Tam się zupełnie odwraca porządek - deklaruje Tomek.- Nasze codzienne kłopoty z pracą, pieniędzmi i tym podobne są kompletną abstrakcją. Istotne stają się proste sprawy: żeby się najeść, wyspać, przeżyć. To ciekawe z psychologicznego punktu widzenia. Wpływa to również na nasze myślenie po powrocie.

Czasem powrót z - wydawałoby się - gorszych warunków do lepszych bywa trudny.
- Podczas wyprawy mniej więcej dwa tygodnie trwało, zanim przestało mi przeszkadzać to, że nie mogę się umyć czy przebrać i stało mi się to obojętne - podsumowuje Tomek.- A gdy wróciliśmy, to do dziś nie mogę się ponownie przyzwyczaić do cywilizacji. Otwieram w mieszkaniu okna, wyrzuciłem z łóżka poduszkę.

Czy to już tęsknota za kolejną wyprawą?
- Mamy pewne plany, ale na razie muszą one pozostać tajemnicą - mówią podróżnicy.

ZOBACZ TAKŻE

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki