Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca kuratora w Łodzi: "Zabrała mnie pani z domu i dzięki temu wyszłam na ludzi"

Anna Gronczewska
Przemoc i alkohol to najczęstsze problemy rodzin, które znajdują się pod opieką łódzkich kuratorów
Przemoc i alkohol to najczęstsze problemy rodzin, które znajdują się pod opieką łódzkich kuratorów 123RF
Pani Anna od 30 lat jest kuratorem i opiekuje się trudnymi łódzkimi rodzinami. W domach, które odwiedza, widziała już prawie wszystko, jest tam bieda, przemoc i alkohol. Ale jest też wielka radość, gdy uda się rodzinie wyjść na prostą.

Centrum Łodzi. Jedna z wielu kamienic. Dochodzi godzina 17.00. W mieszkaniu na parterze, w starym fotelu siedzi szczupła kobieta. Nie widać jej twarzy, bo pokój oświetlają dwie maleńkie świeczki.

- Od Wielkanocy nie ma prądu - tłumaczy Mariola, bo tak ma na imię lokatorka mieszkania. - Odłączyli...Nie mogę założyć licznika na przedpłaty, bo to mieszkanie matki mojego przyjaciela Sławka, a ona nie żyje...

Do mieszkania wchodzi Anna. Od trzydziestu lat jest w Łodzi kuratorem. Nie zliczy, ilu przez te lata miała podopiecznych. Teraz zajmuje się nieletnimi, ich rodzinami. Ograniczenia praw rodzicielskich, ich pozbawienie, przemoc w rodzinie. Na co dzień spotyka się z ludzkimi dramatami. Nieraz trzeba interweniować bardzo szybko. Znaleźć miejsce w pogotowiu opiekuńczym, w ośrodku dla ofiar przemocy. Wie, że wielu z tych ludzi pewnie chciałoby żyć inaczej, ale są za słabi, nie mają warunków, by coś zmienić. Urodzili się w patologicznej rodzinie, co dalej kształtuje ich, ich dzieci...

Mariola jest jedną z wielu podopiecznych kurator Anny.

- Sławka nie ma, chyba się przestraszył i uciekł - tłumaczy konkubenta. To on i alkohol są przyczyną problemów Marioli. Teraz doszedł jeszcze jeden. Syn Marioli, 14-letni Karol, znalazł się w pogotowiu opiekuńczym...

- Muszę zrobić wszystko, by Karolek wrócił do domu - mówi do kurator Mariola. Tylko, że tak naprawdę nie ma domu. Mariola nie wie, kiedy wszystko się załamało. Kiedyś było przecież normalnie. Miała mieszkanie, w blokach na Dąbrowie. Pracowała jako kasjerka w hipermar-kecie. Owszem, mąż pił, ale jakoś sobie radzili. Na świecie był Jacek, jej starszy syn, potem urodził się Karolek...

- Żyliśmy normalnie - opowiada Mariola. - Mąż pił, ale ja nie. No może czasem piwo wypiłam, ale do pracy chodziłam...

Nie wie, jak to się stało, że nagle przestali płacić za czynsz. Dług rósł, groziła eksmisja. Wtedy jednak znaleźli wyjście z sytuacji. Zamienili się na mieszkanie. Znaleźli panią, która mieszkała w kamienicy przy ul. Legionów. Spłaciła za nich dług czynszowy w mie-szkaniu na Dąbrowie, jeszcze dała im 7 tysięcy do ręki. Przeprowadzili się do kamienicy. Tam mąż Marioli zaczął pić jeszcze więcej. W końcu zniknął.

- Pięć lat go nie widziałam, nawet nie wiem czy żyje - mówi Mariola. - A ja oficjalnie dalej jestem mężatką.

Mariola twierdzi, że na Legionów też jeszcze nie piła. Było dobrze. Zawsze o 18.00 siadała z Karolkiem do obiadu, miała prąd, rozmawiali.

- Nawet niedawno Karolek powiedział mi, że najfajniej było na Legionów - dodaje kobieta. - Byliśmy tylko we dwoje, bo Jacek był już na swoim...

Ale potem wszystko poszło nagle. Poznała Sławka. On miał być teściem Jacka. Ale jej syn nie ożenił się z córką Sławka.

- Przyszłam do Sławka na pół godziny i jestem już dwa lata - mówi Mariola. W międzyczasie straciła mieszkanie na ul. Legionów. Przestała płacić komorne, skończyła się umowa najmu. Nie narzekała, bo razem z Karolkiem mieli kąt u Sławka i jego matki. Tylko że tu zaczęła pić.

- I to porządnie - przyznaje Mariola. - Pił Sławek, jego matka. Sławek tak to jest dobry. Ale jak wypije, to zamienia się w potwora. Bije mnie. Raz miałam podpite jedno oko, raz drugie. Wstydziłam się wyjść na ulicę. Karolka nie ruszał.

Gdy zaczęła pić, to wtedy poznała panią Anię. Pani kurator załatwiła jej miejsce w ośrodku u sióstr, dla ofiar pomocy. Mariola zaczęła chodzić na terapię alkoholową. Wydawało się, że wychodzi na prostą. Tak było do zimy. Wtedy umarła matka Sławka. Przyjechała na pogrzeb i została.

- Żałuję, że przerwałam terapię - mówi skruszona Mariola. - Ale byłam za pewna. Wydawało mi się, że już z tego wyszłam. Jestem bardzo silna.

Tak się nie stało. Sławek ją znów bił, ona piła. Karolek trafił do Pogotowia Opiekuńczego. Mariola obiecuje pani kurator, że się zmieni. Właśnie ma iść na komisję ds. rozwiązywania problemów alkoholowych.

- Musi pani przestać pić i mieć mieszkanie - wyjaśnia pani kurator. - Wystąpimy o mieszkanie socjalne.

W słabym świetle świeczek widać, że po twarzy Marioli płyną łzy. Twierdzi, że Karolek to dobry chłopak. Tylko przez te wszystkie zawirowania miał kłopoty. No i ta sprawa z hipermar-ketu.

- Z kolegą ukradli groszki za pięć złotych - opowiada Mariola. - Od tego czasu ma kuratora. Ale to dobry chłopiec.

Mariola mówi, że skończyła z piciem. Pani kurator przypomina jednak wizytę pracownika pomocy społecznej. Mówił, że nie była trzeźwa.

- Nie piłam, przysięgam! - Mariola bije się w pierś. - Byłam tylko skacowana...Dla Karolka zrobię wszystko! Ze Sławkiem też skończę...

Przemoc w odnowionej kamienicy

Kilka ulic dalej. Wchodzimy do pięknie wyremontowanej kamienicy. To jedna z tych, którą odnowiono w programie Mia100 kamienic. Aż trudno uwierzyć, że tu mieszkają pod-opieczni kuratora. Pachnąca, odmalowana klatka schodowa, ładne schody, nowe drzwi. Wystarczy jednak otworzyć jedne z prowadzących do małego korytarza, gdzie są wejścia do kilku mieszkań. Od razu inny świat. Czuć wilgoć. Odrapane drzwi, skrzypiąca podłoga. W jednym z tych mieszkań spotykamy Tomasza z żoną Gabrysią i trójką dzieci. Tomasz potężny, wysoki, ważący ponad 100 kilo mężczyzna, siedzi na starej kanapie. Gabrysia, chuda, wysoka kobieta zaprasza do środka. W mieszkaniu nie da się oddychać. Czuć stęchliznę. Na ścianie wisi duży obraz Świętej Rodziny, obok dwa obrazki. Pamiątka po Pierwszej Komunii Świętej najstarszych chłopców. Ich młodszy brat Adaś chodzi dopiero do pierwszej klasy. W dużym pokoju ściany są czarne od wilgoci.

- Założyłem specjalną tapetę, która miała pomóc, ale nie pomogło - twierdzi Tomasz. - Grzyb wszystko zjadł!

Gabrysia pokazuje maleńką kuchnię, wydzieloną z przedpokoju, też ze ścianami czarnymi od wilgoci. Na bufecie leżą dwa pęta kiełbasy, kilka cebul... Obok jest wejście do malutkiego pokoju, w którym śpią starsi chło-pcy. Tam też ściany są czarne.

- I jeszcze nam nowe okna założyli! - skarży się Tomasz. - Plastikowe... Żona z nich wodę zbiera. Przecież to mieszkanie nie ma żadnej wentylacji!

Tomasz żali się, że za komorne w tym mieszkaniu trzeba płacić 550 złotych! Za 54 metry i zagrzybione ściany. Do tego jeszcze 120 złotych za prąd. Ale Gabrysia i Tomasz nie płacili, dlatego mają już wyrok eksmisyjny. Nie mogą się doczekać, kiedy przeprowadzą się do mie-szkania socjalnego.

- Na pewno będzie lepsze od tej nory! - dodaje Tomasz. I zaraz tłumaczy, że długu za czynsz nie narobili oni, tylko brat żony.

- Bo tu kiedyś mieszkali moi rodzice - mówi Gabrysia. - Jak umarli, to mieszkanie zajął brat z żoną i jeszcze młodszym bratem. Potem wyjechali za granicę, do Anglii i my tu się wprowadziliśmy. Dług już był... Wcześniej mieszkaliśmy u męża, ale on tam też miał eksmisję.

Kurator trafiła tu nie dlatego, że rodzina ma kłopoty lokalowe i finansowe. W tej rodzinie jest przemoc. Tomasz, jak wypije, staje się agresywny. Bywało, że rzucił się na żonę i dzieci bez wypicia alkoholu. Nieraz bywała tu policja. - Po jednej awanturze trzech policjantów nie było w stanie sprowadzić Tomasza na dół - opowiadają sąsiedzi.

-Mam nadzieję, że ta rodzina wyjdzie na prostą - mówi pani kurator. - Pan Tomasz chodzi na terapię dla sprawców przemocy. Terapia chyba daje skutki. Wiem, że bardzo zależy mu na dzieciach.

Gabrysia też już nie pije. Chodziła na terapię alkoholową. Teraz pracuje, sprząta parki, ulice. Tomasz nie ma pracy.

- Aktualnie - wyjaśnia. - Bo wcześniej wiele lat pracowałem na czarno, na budowach. Tak mi odpowiadało, bo więcej pieniędzy brałem. Teraz zdrowie nie dopisuje. Mam łuszczycę, różę. Szukam jednak pracy. Raz zgłosiłem się do pracy przy budowie Dworca Fabrycznego. Wysłałem CV i kazali przyjść. Przyszedłem w roboczych ciuchach, myślałem, że zaraz zacznę. Tak się nie stało. Powiedzieli, że mam pracować w każdą sobotę. Mnie to nie odpowiadało. Wtedy mam przecież terapię, a nie musiałem im tego mówić. Pracy nie przyjąłem, szukam dalej...

Pomaga poradzić sobie z życiem

Grażyna i Mariusz mieszkają kilka ulic dalej. Kurator odwiedza ich, choć nie ma u nich alkoholu ani przemocy. Jest niezaradność życiowa. Choć, gdy posłucha się Mariusza, to trudno posądzać go o nieudolność. Mimo że cierpi na epilepsję i ma kilka innych schorzeń, i duży stopień niepełnosprawności. Także jego żona Grażyna jest lekko opóźniona umysłowo, tak jak trójka dzieci. 12-letni Kubuś jest po porażeniu mózgowym, uczy się w szkole specjalnej. Do szkoły życia chodzą też dwie córki Mariusza i Grażyny, bliźniaczki Paulina i Patrycja, które niedawno skończyły 20 lat.

- Razem z panią kurator załatwiliśmy mieszkanie - cieszy się Mariusz. - Lokal w tej kamienicy to już sobie sam załatwiłem. Jak dziewczynki były małe, a prezydentem był Grzegorz Palka,pojechałem z wózkiem do urzędu, na ul. Piotrkowską. Powiedziałem, że nie wyjdę, jak mieszkania nie dostanę!

Teraz rodzina mieszka w kamienicy w centrum. Na drugim piętrze. Gdy wchodzi się do ich mieszkania, czuć zapach smażonej cebuli. Grażyna właśnie kończy kolację. Je kaszę gryczaną z sadzonym jajkiem, okraszoną cebulą. Ich mieszkanie to kuchnia i duży pokój. W kuchni stoi jeszcze kanapa, na której śpią bliźniaczki. Na ścianie wisi duży obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę. Po drugiej stronie stoi kuchnia węglowa, a w kącie maleńka umywalka, pewnie pamiętająca jeszcze przedwojenne czasy, z zimną wodą.

- Nie mamy łazienki - tłumaczy Grażyna. - Tylko wodę w tej umywalce. W osobnej misce się myjemy, w innej pierzemy, w kolejnej myjemy naczynia. A jak się kąpiemy? Moja mama mieszka w blokach, więc tam czasem jedziemy. Ubikacja jest na korytarzu. A za to mieszkanie płacimy 400 złotych na miesiąc!

Nie mają kuchni gazowej, bo Kubuś to taki typ majsterkowicza. Boją się, że coś może zrobić z tym gazem. U nich, jak u Tomasza i Gabrysi, ściany są czarne od wilgoci. Małżeństwo nie wpuszcza kuratora do dużego pokoju. Kiedyś lubili gromadzić śmieci.

- Ja pracuję w firmie sprzątającej, już wiele lat, mimo że mam epilepsję - chwali się Mariusz.- Szefowie są dobrzy. Mamy pral-ki, w których pierzemy mopy. Pozwalają mi tam prać czasem rzeczy, które zabieram z domu.

Mariusz cieszy się, że powoli wszystko w jego rodzinie się układa. Paulinka uczy się na kucharkę, ma chłopaka, a w wakacje nawet pracowała.

- I kupiła sobie markowe buty! - krzyczy Kubuś i wskazuje na adidasy Pauliny. Siostra obiecała, że kiedyś też takie mu kupi.

Panią Annę najbardziej cieszy to, że udało się tej rodzinie załatwić nowe mieszkanie. W kamienicy, ale z wygodami. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Trzeba palić w piecach, ale mają zakładać centralne ogrzewanie.

- Bardzo chciałabym, abyście wprowadzili się tam na Boże Narodzenie - mówi pani kurator. - Ale panie Mariuszu, niełatwo było załatwić to mieszkanie. Przecież kilka razy dostaliście ładne lokale, ale odmawialiście...

Grażyna przyznaje, że tak było, ale jak mieli przyjąć mieszkanie, w którym kuchnia jest koło ubikacji? Zapomina, że teraz w domu ma tylko wodę. Innym razem odrzucili propozycję, bo Mariusz zażyczył sobie, by mieszkanie było na Dąbrowie, koło ich teściów...

Otworzył drzwi, a w ręku trzymał nóż

Łódzka kuratorka powoli kończy dyżur. Ale na drugi dzień znów musi odwiedzić pod-opiecznych. 16-letnia Romka, Karina, urodziła niedawno dziecko, ale jest niepełnoletnia, więc nie może wziąć córeczki Moniki. Nie pomoże w tym ojciec Moniki. Nie wiadomo, ile ma lat, sąsiedzi Kariny twierdzą, że wygląda bardzo młodo. Według romskiego prawa, są już małżeństwem. Ale przepisy cywilne patrzą na tę sprawę zupełnie inaczej. Karina musi mieć opiekuna prawnego. Nie będzie nim matka dziewczyny, bo siedzi w więzieniu w Austrii. Ojciec w ubiegłym roku został zadźgany na dworcu w Warszawie. Chciał nim zostać Mirek, brat Kariny, ale by załatwić odpowiednie formalności, zgłosił się z paszportem wydanym, gdy miał 4 lata. To jedyny jego dokument. A poza tym ścigany jest listem gończym.

Karina też nie ma kryształowego życiorysu, mimo 16 lat. Tylko ciąży zawdzięcza to, że opuściła schronisko dla nieletnich. Trafiła tam, gdy oszukała staruszkę, udając lekarkę. Ale ma szansę, że tym opiekunem stanie się macocha jej ojca, na którą mówi babcia. Mimo że nie potrafi pisać i czytać...

-Przez te lata miałam różne sytuacje - wspomina pani Anna. - Jeszcze dziś czasem odwiedza mnie Damian. Został moim pod-opiecznym, gdy miał kilka lat. Pamiętam, że kiedyś miał występować w szkole na akademii z okazji Dnia Matki. Wiedział, że matka nie przyjdzie do szkoły, bo leżała w domu pijana. Ja poszłam na akademię, siedziałam w pier-wszym rzędzie. Cieszę się, że Damian wyszedł na ludzi. Został kelnerem, ożenił się, ma dwoje dzieci.

Pani Anna nie zapomni historii z początku lat 90. Ojciec pił, bił żonę, dzieci. Ich matka też była alkoholiczką. Trzeba była zabrać trójkę maluchów do pogotowia opiekuńczego. Drzwi otworzył jej potężny mężczyzna, w podkoszulku, wymachujący nożem.- Jak ruszysz moje dzieci, to cię zarobię! - zakomunikował i zamknął drzwi. Pani Anna wiedziała, że nie ma żartów. Po odbiór dzieci miała jechać z policją, dwoma radiowozami. Policjanci dobrze znali tę rodzinę. Jednak dzień przed tą akcją przybiegła do niej sekretarka z sądu.

- Już panią nie zarąbie, bo jego zarąbali! - krzyknęła przy wejściu do pokoju. Okazało się, że mężczyzna zginął podczas jakiejś bójki. Kiedy razem z policją pojechała odebrać dzieci, matka pochowała je u sąsiadów. Nie chciała wydać ubrań, a była zima. Jedna dziewczynka miała wysoką temperaturę. Pani Anna nie zapomni, że owinęła ją w czarną kurtkę pożyczoną od sąsiada i zaniosła do auta. Całą drogę trzymała dziewczynkę, a ta przytuliła się do niej i trzymała za włosy.

Minęło wiele lat, pani Anna przeprowadzała wywiad w jednej kamienicy w zastępstwie koleżanki. Zadzwoniła do sąsiadów, by dowiedzieć się czegoś o podopiecznych. Drzwi otworzyła młoda dziewczyna, zaprosiła do środka, po pokoju biegał mały chłopczyk.- Pani mnie pewnie nie pamięta - zaczęła rozmowę. - To pani odwoziła mnie przed laty do pogotowia opiekuńczego. Teraz mogę powiedzieć, że to było najlepsze, co mogło mnie wtedy spotkać. Mama niedługo po tym zapiła się na śmierć. Ja jestem fryzjerką, mam dobrego męża, syna...

Pani Anna chciałaby, aby tak skończyły się historie innych jej podopiecznych.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki