Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Lew-Starowicz, dla kolegów z Sieradza po prostu "Misiu"

Agnieszka Jasińska
Prof. Zbigniew Lew-Starowicz
Prof. Zbigniew Lew-Starowicz Paweł Nowak
Sieradzanie są dumni, że profesor, którego tak często pokazuje telewizja, pochodzi z ich miasta. Nie mogą się go nachwalić. Nie mogą też nachwalić się pięknych kobiet, z którymi przyjeżdżał do Sieradza. O profesorze Zbigniewie Lwie-Starowiczu złego słowa nie powie też nikt z jego łódzkich znajomych, z którymi studiował. Podkreślają, że nie był hulaką ani rozrabiaką. I dziwią się, że został seksuologiem.

25 października profesor skończył 70 lat. Urodził się w Sieradzu przy ul. Kolegiackiej 3. Ten budynek cały czas istnieje, został ostatnio zrewitalizowany i nabrał nowego blasku.

Łagodny i do pieszczenia, jak miś

W 1960 roku Starowicz ukończył sieradzkie Liceum Ogólnokształcące (według monografii liceum jako 784. w powojennej historii szkoły).

W szkole młody Zbigniew nazywany był "Misiem".

- On był taki spokojny, zaczytany w książkach. Dlatego wszyscy mówili na niego"Misiu" - zdradza nam znajomy profesora z Sieradza, ale chce pozostać anonimowy.

Starowicz uśmiecha się na to wspomnienie.

- Byłem taki łagodny, do pieszczenia. Więc zostałem "Misiem" - mówi profesor.

Koledzy Starowicza podkreślają, że był bardzo dobrym uczniem.

- Miał dobre stopnie. Był świetny z przedmiotów humanistycznych - mówi nam znajomy profesora. - Jego ojciec miał wielką bibliotekę z książkami. Zbigniew był bardzo oczytany. Wyniósł to z domu. Jego rodzina była bardzo zżyta ze sobą. Zawsze trzymali się razem.

Lew-Starowicz uczył się w wyjątkowo dobrym gronie. W tym czasie co profesor sieradzkie liceum ukończyli m.in.: Stanisław Balbus - prof. literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim, wybitny znawca twórczości Wisławy Szymborskiej; Ita Turowicz - dziennikarz i redaktor wielu prestiżowych wydawnictw; Andrzej Tomaszewicz - historyk, dr hab. na Uniwersytecie Łódzkim i Grażyna Krajewska-Ambroziak - prof. Akademii Muzycznej w Łodzi.

Nie był ani hulaką, ani rozrabiaką

Starowicz wyjechał z Sieradza na studia do Łodzi. W 1966 roku ukończył Wydział Lekarski Wojskowej Akademii Medycznej.

- To był szczery, serdeczny i bardzo lubiany kolega. Nie był ani hulaką, ani rozrabiaką - mówi prof. Zbigniew Maziarz, szef Zakładu Diagnostyki i Terapii Radiologicznej i Izotopowej szpitala WAM w Łodzi, kolega Lwa-Starowicza ze studiów. - Nie uganiał się za dziewczynami. Był bardzo uważnym obserwatorem. Nikt nie przypuszczał, że zajmie się seksuologią. Potrafił zawsze przygotować dobre wystąpienie publiczne lub referat.

Prof. Maziarz zaznacza, że student Zbigniew zawsze zachowywał się uprzejmie i kulturalnie. Szanował zdanie innych.

- To dobre wychowanie wyniósł z domu - mówi prof. Maziarz. - Umiejętnie łączył naukę z działalnością społeczną. WAM jest dumny z takiego absolwenta.

Młodego Lwa-Starowicza nieczęsto można było spotkać na imprezach.

- Nie przychodził, wolał sam patrzeć na życie. Dzisiaj dziwimy się, że został seksuologiem. Wszyscy myśleli, że zostanie filozofem - mówi prof. Maziarz.

Prof. Starowicz wspomina potańcówki w żeńskich akademikach na osiedlu studenckim Lumumbowo.

- Chodziliśmy tam na tańce w sobotę wieczorem - uśmiecha się prof. Lew-Starowicz. - Było bardzo wesoło i sympatycznie.

Zawsze z piękną dziewczyną u boku

Każdego roku profesor przyjeżdża do Sieradza na Wszystkich Świętych.

- Był czas, że pojawiał się z samymi pięknymi dziewczynami. Wszystkie były elegancko ubrane. Naprawdę było na co popatrzeć - opowiada nam znajomy profesora z Sieradza. - Żartowaliśmy, że przywozi je do testowania. Wszyscy się dziwili, bo jak był nastolatkiem to myśleliśmy, że to taka "dupa do dziewczyn".

Profesor uśmiecha się.

- Tak, to prawda, przyjeżdżałem z pięknymi kobietami. Moja żona była nawet miss na studiach - zdradza Lew-Starowicz.

Sieradzanie bardzo cenią profesora.

- Jest znany, pokazują go w telewizji, ale jak przyjedzie do Sieradza, to się nie wywyższa. Podaje rękę takim, którzy stoją w bramie, znajomi mogą się z nim napić wódki. To dobry człowiek - mówi znajomy profesora. - Nigdy nie widzieliśmy go w żadnym luksusowym samochodzie. Chyba przyjeżdża do Sieradza pociągiem. Zawsze ma ze sobą teczkę. Co on tam może mieć? Może mydło i skarpetki? Tylko w kościele go nie widujemy.

Profesor nie ukrywa, że Sieradz i Łódź przywołują w nim same pozytywne wspomnienia.

- Moja pierwsza miłość to Sieradz, w pamięci mam widok Warty. Moja druga miłość to Łódź. Tu studiowałem, dorastałem, miałem pierwsze sympatie - opowiada Lew-Starowicz. - Od kiedy umarła moja matka, rzadziej przyjeżdżam do Łodzi. Bardzo tego żałuję.

Wspomnienia ze starych gazet

W wywiadzie dla "Wiadomości Dnia" z 17 grudnia 1993 r. profesor opowiadał o Łodzi: "Co do mnie, to pochodzę z Sieradza, ale moja rodzina związana jest z Łodzią jeszcze od czasów sprzed II wojny światowej. To przecież mój dziadek wybudował słynny dom "pod góralem" na Piotrkowskiej" - czytamy w gazecie.

W innym wywiadzie, także dla "Wiadomości Dnia", opowiadał o Sieradzu. Tekst ukazał się w gazecie 25 października 1993 roku: "Są to miłe wspomnienia. Pamiętam znakomicie dom przy ul. Kolegiackiej 3 (jeszcze stoi!), w którym się urodziłem i spędziłem szczęśliwe dzieciństwo. Ojciec mój Zbigniew był nauczycielem języka polskiego w sieradzkim gimnazjum, a potem liceum (do 1970 r.), mama zajmowała się domem. Sieradz kojarzy mi się także ze szkołą; uczęszczałem do Szkoły Podstawowej TPD przy liceum ogólnokształcącym, które ukończyłem w 1960 r. Dostałem się potem na studia w Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi i - siłą rzeczy - moje kontakty z Sieradzem były rzadsze. Ale miłe wspomnienia zostały; pamiętam wielu ludzi, wielu znajomych, sieradzkie łęgi, księgarnię pana Seweryna, gdzie miałem "własną" półkę z nowościami, park nad Wartą i wiele uroczych miejsc mojego rodzinnego Sieradza."

Niech karnawał trwa cały rok

Lew-Starowicz to bardzo pogodny człowiek. W archiwum znajdziemy wywiad dla "Dziennika Sieradzkiego" z 8 lutego 1996 roku. Profesor opowiada tutaj o swojej pasji: "Lubimy z żoną karnawał, odbywa się wtedy mnóstwo imprez. Co i rusz nasi znajomi nas gdzieś zapraszają, gdzie można potańczyć. Najbardziej jednak lubimy brać udział w wielkich balach. Takich z orkiestrą - czytamy w gazecie. - Ale gdy karnawał się kończy, nie płaczemy. Po prostu, gdy mamy ochotę zatańczyć, to tańczymy. Puszczamy ulubione nagrania i razem z żoną pląsamy po pokoju. Tak naprawdę, to dla mnie i dla mojej żony karnawał trwa cały rok."

Cytaty z archiwalnych gazet pochodzą ze zbiorów Jana Pietrzaka z Sieradza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki