18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przegrani po wyborach

Marcin Darda
Przegrana Dariusza Jońskiego może spowodować wewnętrzną wojnę w SLD.
Przegrana Dariusza Jońskiego może spowodować wewnętrzną wojnę w SLD. archiwum
O tym, co czeka największych przegranych ostatnich wyborów samorządowych - pisze Marcin Darda. Na pierwszy plan wysuwa się zdecydowanie porażka Dariusza Jońskiego, lidera SLD, bo on przegrał na kilku poziomach. Oczywiście Joński uważa, że druga tura w takim mieście jak Łódź, w sytuacji kiedy nie ukrywał, że jest kandydatem SLD, to spory sukces, bo sięgnął po 40 proc. elektorat. Ale obiektywnie prawda jest gdzie indziej.

Joński zdobył mniej głosów niż Krzysztof Makowski, ówczesny kandydat SLD na prezydenta Łodzi przed czterema laty. Jedynym wymiernym sukcesem SLD jest powiększenie stanu posiadania w sejmiku o dwóch radnych. Zresztą akurat wejście Jońskiego do drugiej tury to też wynik podziału elektoratu prawicy, który rozszedł się między Witolda Waszczykowskiego i Włodzimierza Tomaszewskiego. Po wtóre Joński źle skalkulował sytuację polityczną, bo został radnym sejmiku, nie miejskim. U podstaw takiej logiki wyboru Jońskiego leżała pewnie myśl, że SLD zrobi taki wynik, który zmusi Platformę lub PiS do podzielenia się władzą i Joński zostanie co najmniej wicemarszałkiem. A jako szef struktur regionalnych Sojuszu i wicemarszałek, umocni swą władzę w SLD, także w terenie. Ale Platformie Sojusz do niczego nie był potrzebny w najnowszym rozdaniu.

Oranżada Jońskiego będzie ważna jeszcze rok
Co teraz zrobi Joński? Taktyka - jak to w opozycji - polegać będzie na obijaniu koalicji - w mieście i w Sejmiku. Joński urósł w siłę na bezpośrednim kontakcie z łodzianami. Nie było takiego bazaru w mieście na którym by z nimi nie rozmawiał, nie było takiego tematu, na którego by nie poruszał przy okazji konsultacji społecznych. Ale teraz Joński może stracić dwa cenne kapitały: po pierwsze forum do rozmów z łodzianami, bo sejmik nie ma takiego zainteresowania i przebicia w mediach jak Rada Miejska.

Jońskiemu jako zdolnemu populiście trudno będzie przekonywać elektorat, że jako radny wojewódzki dba o jakość dróg w Łodzi, bo to samo powinien robić w Piotrkowie, Sieradzu czy Kutnie. Po drugie zaś ma Joński marne szanse na zostanie twarzą opozycji w sejmiku. A przynajmniej mocno będzie musiał na to zapracować.

PiS ma teraz zdolnych jastrzębi: Marcina Mastalerka, który już na pierwszej sesji atakował PO, jest Witold Witczak, który nigdy nie bał się zadawania trudnych pytań, jest jeszcze Radosław Gajda, który pokaże się lada chwila. Do tego dochodzą jeszcze frakcyjne tarcia wewnątrz SLD: Sylwester Pawłowski, szef partii w Łodzi wziął na celownik Jarosława Bergera i Małgorzatę Niewiadomską-Cudak, bliskich współpracowników Jońskiego. Oni mogą być kolejnymi przegranymi, choć wiadomo, że prawdziwym celem posła Pawłowskiego jest właśnie Joński. Ten pojedynek przekształci się w wojnę "albo on, albo ja", i spowoduje, że frakcyjny Sojusz być może przez połowę kadencji zajmie się głównie sobą.

Niewykluczone, że do gry wróci Krzysztof Makowski. Były baron SLD odsunięty przez Jońskiego może stać się naturalnym sojusznikiem Sylwestra Pawłowskiego, co jeszcze doda podtekstu tej wojence. Gra pójdzie przecież w stronę przyszłorocznych wyborów do Sejmu. Pierwsze miejsce na liście będzie chciał dostać Pawłowski, ale ono leży także w zainteresowaniu Jońskiego, który zechce sprawdzić jak duży ma elektorat rok po porażce. Poza tym z Sejmu też można się świetnie promować do wyborów samorządowych AD 2014. Termin przydatności słynnych oranżad w puszkach, które reklamowały Jońskiego przed wyborami prezydenckimi w Łodzi mija w listopadzie 2011 r. Jak znalazł na kampanię parlamentarną.
Marszałek, który wygrał, ale przegrał
Drugi przegrany to Włodzimierz Fisiak, pierwszy marszałek w Łódzkiem, który był nim przez całą kadencję. Jej pierwsza połowa była taka sobie, druga całkiem udana. Fisiak w zasadzie zrobił wszystko co mógł: województwo poszło do przodu jeśli chodzi o wykorzystywanie i rozliczanie unijnej kasy, spiął finansowanie największego w Europie szlaku konnego, zdobył rekordowe 21 tysięcy głosów, nie dał się odwołać w trakcie kadencji i zatrudnił w urzędzie Witolda Stępnia.

Ten jako wicemarszałek wyciągnął wart 300 mln zł projekt kolei aglomeracyjnej (blisko połowę da UE), rozpoczął też mocnym wejściem modernizację dróg, zajął się szerokopasmowym internetem. I okazał się silniejszy od Fisiaka. Politycznie mocniejszy. Stępień to zaufany tandemu bossów PO w Łódzkiem - Cezarego Grabarczyka i Andrzeja Biernata. Z kolei Fisiak co jakiś czas przebąkiwał o ambicjach zostania szefem regionu PO, co irytowało Biernata. Już konwencja regionalna PO pokazała, że to Stępień może być marszałkiem, bo miał najwięcej eventów podczas wystąpienia, które zresztą było najdłuższe. W PO powiadają też, że zdecydował charakter Fisiaka: nie zawsze był dostępny, oddzwaniał kiedy chciał, czasem wcale. Ale mimo wszystko nominacja Stępnia była jak team order w Ferrari podczas Grand Prix Niemiec. To Felipe Massa prowadził przez cały wyścig, ale dowództwo teamu nakazało mu przepuścić tego, który go gonił, czyli Fernando Alonso: "Sorry Felipe, ale Fernando jest szybszy", mogło by tu zabrzmieć: "liczba twoich głosów Włodku nie ma tu nic do rzeczy, bo my ufamy Witkowi".

Fisiak jeszcze sobie szuka miejsca, ale trudno stwierdzić, czy w polityce odegra jeszcze jakąś rolę: nie przyjął posady wicemarszałka, jest szeregowym radnym z widokami na wiceszefa Sejmiku, funkcji tylko prestiżowej. Jakąś posadę dostanie, może miejsce na liście do Sejmu, a stracił więcej, niż stanowisko marszałka. Ta funkcja gwarantowała mu udział w zarządzie regionu PO, jej brak to emigracja z elity PO. Co jakiś czas gdzieś pada zdanie, że Fisiaka przygarnie któryś z resortów w Warszawie, ale chyba nawet były marszałek w to nie wierzy.

Gdzieś w tle za Fisiakiem majaczy jeszcze porażka jego byłego urzędnika Tomasza Sadzyńskiego. Szerzej nieznany sekretarz województwa dostał od losu szansę, której nie wykorzystał. W lutym został pełniącym funkcję prezydenta Łodzi po tym, jak łodzianie odwołali prezydenta Jerzego Kropiwnickiego. Sadzyński w grudniu wrócił do pracy u marszałka i niby wszystko jest w porządku. Dlaczego? Bo Sadzyński zapewniał, że ambicji politycznych nie ma, że nie wystartuje na prezydenta Łodzi, bo przysłano go do uporządkowania magistratu tylko do wyborów. Więc jaka porażka? Ano taka, że Sadzyński ambicje prezydenckie miał, tylko, że one nigdy nie opuściły oficjalnie zacisza gabinetów, w których radzili oficjele Platformy. Podobno już po wyborze Hanny Zdanowskiej na szefową partii w Łodzi, co wówczas dla większości było równoznaczne z wystawieniem jej jako kandydatki na prezydenta Łodzi, zapadły wstępne ustalenia, że Sadzyński może być jednym z jej zastępców, gdy tylko ona po tę prezydenturę sięgnie. Podobno odmówił, a dzień wyboru Zdanowskiej na szefową PO był też początkiem konfliktu Cezary Grabarczyk - Krzysztof Kwiatkowski. Grabarczyk, co zrozumiałe, forsował Zdanowską, a Kwiatkowski, gdy się zorientował, że Donald Tusk na prezydenta Łodzi go nie puści, walczył o nominację dla Sadzyńskiego. Lubił podczas jakiejś konferencji prasowej rzucić niby od niechcenia, że Sadzyński ma bardzo wysokie notowania upremiera Donalda Tuska. Ale polityczne puzzle układały się dla Sadzyńskiego tak, że tylko dzięki Kwiatkowskiemu rzutem na taśmę został kandydatem na radnego Łodzi.
Urzędnik, który został politykiem
Sadzyński mógł zawalczyć chociaż o wiceprezydenturę, a dziś wrócił tam, skąd przyszedł, czyli stanął w miejscu. Stanowisko sekretarza województwa (nota bene ostatnia decyzja personalna Włodzimierza Fisiaka jako marszałka - red.) jest dziś symbolem zastoju całej ekipy, która wówczas przejęła postkropiwnicki magistrat. Sadzyński co prawda wszedł do Rady Miejskiej z kapitalnym wynikiem, ale pozycję ma słabą. Gdy ustalano składy komisji rady miejskiej, jego była zastępczyni Wiesława Zewald musiała publicznie przekonywać szefa rady, że w jednej z komisji powinno się znaleźć nazwisko Sadzyńskiego, bo "tak ustalono podczas posiedzenia klubu i są na to świadkowie". Taką dziś ma pozycję w Platformie były prezydent Łodzi. Czy w przyszłości jeszcze się odkuje? Wątpliwe. Do PO jako sekretarz województwa na powrót wstąpić nie może, co dla głównego trzonu Platformy jest wygodne, bo zawsze będzie można go pominąć z dobrym alibi. Jest sprawnym organizatorem, o magistracie i mieście wie teraz chyba więcej niż ktokolwiek. Zdanowska pominie go przy rozdaniu kluczowych funkcji, a więc czeka go kariera typowo urzędnicza i na razie z dala od Piotrkowskiej 104. To zresztą typ urzędnika, którego inna partia raczej nie skusi malowniczą perspektywą kariery politycznej.

PiS - porażka, która daje władzę
Porażki Witolda Waszczykowskiego i PiS oraz byłego wiceprezydenta Włodzimierza Tomaszewskiego ma wspólny rdzeń. Prawica się nie dogadała i rozdrobniła elektorat, co do drugiej tury wepchnęło Dariusza Jońskiego. Waszczykowski na zwycięstwo i tak nie liczył, chodziło raczej o mocne wejście, by jego nazwisko kojarzyło się w Łodzi w wyborach parlamentarnych. Dziewięć mandatów w Radzie Miejskiej to porażka, ewentualna wiceprezydentura dla Krzysztofa Piątkowskiego to utrzymanie status quo z poprzedniej kadencji, kiedy u Jerzego Kropiwnickiego terminowała Halina Rosiak. Być może lepszym wyjściem byłoby posłanie na wiceprezydenta Marka Michalika, choćby za straty moralne, bo to przecież on miał być kandydatem PiS, tyle, że Jarosław Kaczyński wolał Waszczykowskiego. Problem z łódzkim PiS jest jednak taki , że jego lider Jarosław Jagiełło zwyciężać w wyborach nie chce. On woli taką porażkę, która pozwoli mu na koalicyjną grę z Platformą. Zdolnego radnego Piątkowskiego pośle na wiceprezydenta tylko dlatego, by nie startował w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, bo ten mógłby wykręcić wynik lepszy od Jagiełły, a potem kto wie... Może Jagiełło wypadłby z gry w łódzkim okręgu PiS? Ale Piątkowski złożył już deklarację, że Sejm go nie interesuje. Porażkę PiS w Łodzi czuje więc elektorat i politolodzy. Sam PiS nie, bo w ogóle zwycięstwa nie zakładał.

Tomaszewski jeszcze liczy
Z Włodzimierzem Tomaszewskim sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, bo czy on w ogóle przegrał? Literalnie tak, bo nie jest prezydentem. Ale sięgnąć po blisko 18 proc. głosów w sytuacji, kiedy nosi się przy sobie bagaż kadencji Jerzego Kropiwnickiego, to nie porażka. Przynajmniej nie taka, żeby nie zostać królem polowania przed drugą turą i wsłuchiwać się w oferty co dostanie za poparcie od PO czy SLD. Tomaszewski dopiero może przegrać, a scenariuszy ewentualnej porażki jest co najmniej kilka. Jeśli przyjmie ofertę PO, a mówiło się, że może dostać albo nadzór nad spółkami (tyle, że nie w randze wiceprezydenta), albo pełnomocnictwa do nadzorowania projektu nowego centrum Łodzi, to nadwątli swój elektorat. Przez całą kampanię narzekał, że partyjniactwo rozwala Łódź, nie po to chyba, by teraz chodzić na pasku PO. Może oczywiście tłumaczyć, że to "dla dobra Łodzi", ale kupi to co trzeci wyborca. Może przyjąć ofertę , a później zrezygnować tłumacząc, że jednak się nie pomylił mówiąc, że z partyjnymi się nie dogada, albo też wyrzuci go sama prezydent z PO. Pierwszy przypadek osłabi jego wiarygodność, drugi wzmocni, bo pokaże Tomaszewskiego jako ofiarę PO czy w ogóle partyjniactwa. Być może te interpretacje to jak strzał kulą w płot, bo Platforma nic mu nie da. Już gdy PO okrzepła po drugiej turze wyborów, radni analizując wyniki grymasili, że Tomaszewskiemu nic się nie należy, bo jego poparcie nic Zdanowskiej nie dało. Tomaszewski na pewno wystartuje za cztery lata, wystarczy mu zostać tylko aktywnym komentatorem poczynań władzy w Łodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki