Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Real Madryt był dla Jose Mourinho za duży

Paweł Hochstim
Trzy lata temu był witany w Madrycie jak zbawca. On, The Special One, miał dać przewagę Realowi nad resztą. Jego zespół miał wygrywać mistrzostwa Hiszpanii i Ligę Mistrzów. Dzisiaj po Jose Mourinho niewielu Madridistas płacze. Na Bernabeu ostatni raz zobaczą go 1 czerwca.

Jose Mourinho, do momentu przyjścia do Realu, uważany był za najlepszą maszynkę do robienia sukcesów. W Madrycie miał wszystko, co chciał, a na transfery pieniądze wydawał lekką ręką. W tej sytuacji trzy trofea w trzy lata - najpierw Puchar Hiszpanii, później Superpuchar i mistrzostwo - wyglądają bardzo blado.

- Dla wielu trenerów to byłby dobry sezon. Dla mnie jest zły - powiedział Mourinho po meczach z Borussią Dortmund w półfinale Ligi Mistrzów. W sali konferencyjnej na Bernabeu tłumy dziennikarzy czekały wtedy na jasny przekaz: odchodzę z Realu. Porażka z Borussią była dla Mou bardzo bolesna. To było coś, czego się nie spodziewał, bo zwycięstwo w Lidze Mistrzów miało być tym, co uratuje sezon Królewskim. A gdy kilka dni temu Real przegrał finał Pucharu Króla, w dodatku na własnym stadionie z Atletico Madryt, stało się jasne, że w Madrycie nie będzie już nikogo, kto będzie chciał go namówić do pozostania.

Mourinho kosztował Real przez trzy lata ponad 50 milionów euro, ale to tylko jego pensja. Do tego trzeba doliczyć 162 miliony, które Real wydał na transfery, a które w większości przypadków nigdy się nie spłacą. Wystarczy powiedzieć, że Fabio Coentrao i Angel Di Maria kosztowali w sumie 50 milionów funtów, a trudno uwierzyć, że taka jest ich wartość. Dziś Mourinho musi zmierzyć się też z tym, że agentem obu graczy był Jorge Mendez, który reprezentuje również jego. Gdyby były wyniki, nikt na to by nawet nie spojrzał.

Niestety, Mourinho w Realu zostawił po sobie jeszcze większe kłopoty, jak choćby skłóconą szatnię. Ba, nie jest wykluczone, że z Realem rozstanie się jego największa gwiazda Cristiano Ronaldo, który nie ukrywa rozczarowania sezonem i współpracą z The Special One. Kamery hiszpańskiej telewizji wychwyciły jego soczyste "Pier… się" skierowane podczas jednego z meczów w kierunku ławki rezerwowych. Zresztą Ronaldo również myśli o odejściu z Realu, a kilka miesięcy temu wyraźnie sygnalizował swoje niezadowolenie. Odejście i Mourinho, i Cristiano będzie oznaczało jedno - w Madrycie powstanie całkowicie nowy zespół. Tak, jak dzisiejsza Barcelona uzależniona jest od Leo Messiego, tak samo Real nie umie grać, gdy nie ma Ronaldo.

Problem Mourinho wydaje się być prosty do zdiagnozowania - wszędzie to on był największą gwiazdą zespołu, czy w Porto, czy w Chelsea, czy choćby w Interze, z którego przyszedł do Realu chwilę po wygraniu Ligi Mistrzów. Na Bernabeu spotkał jednak wielkie gwiazdy piłki i zderzenie z nimi okazało się bardzo bolesne. Czara goryczy przelała się, gdy w pierwszym składzie nie znalazł się Iker Casillas, bo, jak twierdził Mourinho, Adan był w lepszej formie. Kto wie, czy właśnie wtedy nie rozpoczął się powolny koniec największego trenera świata w największym klubie.

Były prezydent Realu Lorenzo Sanz potwierdza tę tezę. Po tym, jak Florentino Perez ogłosił, że Mou pożegna się po sezonie z Madrytem, Sanz w Radiu Marca powiedział, że "Real był dla niego za duży". - Przejdzie do historii po prostu jako kolejny trener - powiedział.

A propos Pereza - kto wie, czy i on nie zostanie ofiarą nieudanego pobytu Mourinho w Madrycie, bo wcale nie może być pewny zwycięstwa w wyborach. Projekt "Jose Mourinho w Realu" to jego pomysł, podobnie zresztą jak wcześniejszy trener Manuel Pellegrini, który w niesławie żegnał się z Madrytem. Socios mogą ocenić jego kadencję negatywnie. Tym bardziej, że opozycja jest spora, bo przecież na fotel prezydenta Realu Madryt chrapkę ma wielu.

Starcia w Realu wielki Jose miał niemal ze wszystkimi gwiazdami. Gdy Pepe skrytykował go za brak szacunku do Casillasa, wylądował na trybunach. W trakcie sezonu słychać już było głosy, że wielu piłkarzy będzie chciało zmienić klub, jeśli Mourinho zostanie na kolejny rok. Wódz, za którym w ciemno do walki szli piłkarze Porto, Chelsea, czy nawet Interu, w Madrycie nie umiał stworzyć silnej armii. Wprawdzie białych chusteczek na trybunach Bernabeu Mourinho się nie doczekał, ale gwizdy słyszał.
Z czego zostanie zapamiętany Mourinho w Madrycie? We wszystkich klubach, choćby w Chelsea, do której teraz ma wrócić, kojarzony jest z sukcesami, ale fani Realu bardziej będą wspominać palec w oku Tito Vilanovy, niż sukcesy na boiskach, choć przecież Real pod jego wodzą wygrał ponad 70 procent meczów. W większości klubów byłby to świetny bilans, ale przecież nie w Realu. Tu Mourinho miał wygrywać więcej.

Oceniając pracę Mourinho nie można jednak zapominać o tym, że były też miłe chwile. Przed rokiem Real był zdecydowanie najlepszą drużyną w Hiszpanii, a w Lidze Mistrzów trzy razy dostał się do półfinału. To pod wodzą Portugalczyka Królewscy pobili rekord punktowy i bramkowy hiszpańskiej ligi. To nie jest tak, że Mou w Madrycie nic nie wygrał, a po prostu wygrał za mało. Dokładnie tak, jak mówi Sanz, Real był dla niego za duży.

Mistrzostwa, puchary... To wszystko dla Realu liczy się bardzo, ale najważniejsze są zwycięstwa z Barceloną. Mourinho długo nie mógł spełnić oczekiwań fanów Los Blancos na całym świecie. Jego pierwszy mecz na Camp Nou zakończył się kompromitującą porażką 0:5. Później zabrał Barcelonie Puchar Króla, ale po dwóch remisach, a w Lidze Mistrzów przegrał walkę o finał. To wtedy właśnie Portugalczyk zarzucił Barcelonie, że "sędziowie patrzą na nią bardzo przychylnie". OK, było w tym dużo racji, ale wytłumaczenia porażki z Barceloną przez sędziego nikt w Madrycie nie zniesie.

Gdy jednak wreszcie Mourinho zaczął radzić sobie z Barceloną, miał poparcie wszystkich. Dzisiaj, choć akurat w tym sezonie bilans z Barceloną ma korzystny, nikt już mu poparcia nie udziela. Niezwykłe jest to, jak szybko Mourinho w Madrycie z króla przeistoczył się w osobę, powiedzmy, przeciętną. Madridistas na całym świecie powinni dziś płakać, bo przecież tracą - teoretycznie - najlepszego trenera świata. A mimo to nikt chusteczek nie wyciąga.

Mourinho nadal ma jednak wielką markę. Nieoficjalnie słychać, że już jakiś czas temu przeprosił się z Romanem Abramowiczem, dzięki czemu za kilka tygodni podpisze kontrakt z Chelsea. Finansowo na pewno na tym nie straci, a i zainteresowanie reklamodawców jego osobą nie spadnie, bo przecież trafi do klubu, który w ciągu dwóch lat wygrał Ligę Mistrzów i Ligę Europejską. A do tego wróci do Anglii, gdzie czuje się najlepiej. I nigdy tego nie ukrywał.

Tymczasem Real szuka trenera. Wiadomo, że celem numer jeden jest Carlo Ancelotti, który właśnie zdobył mistrzowski tytuł we Francji z Paris Saint-Germain. Do rachunku po Mourinho Perez - a może już kto inny, bo przecież za kilka tygodni odbędą się wybory prezydenta Realu - będzie musiał dopisać jeszcze 7,5 mln euro, bo o takiej kwocie za wcześniejsze rozwiązanie kontraktu Włocha mówią katarscy właściciele PSG.

Jeśli nie uda się porozumieć z francuskim klubem, Real zatrudni innego wielkiego trenera. Wśród kandydatów wymienia się m.in. odchodzącego właśnie z Bayernu Monachium Juppa Heynckesa oraz Rafaela Beniteza i Joachima Löwa. Jednym z kandydatów jest też ponoć Andre Villas-Boas, ale chyba trudno sobie wyobrazić, by Real znów poprowadził Portugalczyk. Nawet Perez, który chyba lubi szokować wcale nie mniej, niż Mourinho, nie będzie tego chciał.

Jedno jest pewne - Mourinho po odejściu z Realu Madryt nadal nie będzie chciał się zmienić. Przekonany o swojej wyższości nadal będzie chciał być największą gwiazdą. W Premier League znów będzie kąsał trenerów innych drużyn, znów będzie szokował i obrażał się na dziennikarzy. Dziennikarze angielskich bulwarówek już zacierają ręce z radości. Bo Mou, the Special One, na pewno zaserwuje im wiele przepysznych tematów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki