Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "11 minut" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Kino Świat
„11 minut”, nowy film Jerzego Skolimowskiego, zachwyci, albo wywoła irytację i lekceważenie, a owe skrajne reakcje zapewne zachwycą samego reżysera, który zdaje się ewidentnie miał takie założenie. W obu przypadkach zresztą twórca będzie górą, bo widzów zadowolonych i niespełnionych pozostawi w uświadomieniu sobie, czego jeszcze chcą oni dzisiaj oczekiwać od kina.

Skolimowski podkreśla od pewnego czasu, że nie interesuje już go linearne opowiadanie historii. Co zatem proponuje w zamian? Emocjonujące wyznanie, pulsujące niepokojem, precyzyjnie stopniowanym napięciem i nieuchronnością katastrofy, której zarazem w każdej chwili można uniknąć. Reżyser zapętla jedenaście minut z życia różnych osób, by doprowadzić do ich ostatecznego spotkania, przypominającego niezaplanowane znalezienie się nocą na drodze Witalija Kliczki.

Swoje postaci tylko zaznacza, zostawia ślady, z których możemy sobie zbudować wiedzę o każdej personie, ale nie daje nam okazji do zbliżenia się do nich i spełnienia podstawowego warunku hollywoodzkiej kinematografii utożsamienia się z bohaterem. Na temat filmowych zasad i konwencji, gatunkowych ram i podkreślania stylistyki raczej się tu ironizuje, odwraca ich znaczenie. Reżyser i jednocześnie autor scenariusza w formie szuka ujęcia współczesnych lęków, w sztuce ukojenia i odpowiedzi na osobistą traumę (Skolimowski stracił w tym roku młodszego syna). Zajmuje nas drgającym swoistym rytmem filmem, któremu się poddamy, albo utkniemy na poziomie rozczarowania.

Skolimowski jeszcze przy napisach początkowych uruchamia tykający zegar i z czasu czyni głównego terrorystę. Z jednej strony pokazuje go przepastnym, wypełnianym w dzisiejszej rzeczywistości po brzegi wydarzeniami, doznaniami, bodźcami, informacjami, przez co przestajemy dostrzegać istotę rzeczy, tracimy zdolność właściwej oceny sytuacji i przewidywania jej skutków, dajemy się prowadzić na smyczy jak bezwolne istoty. Z drugiej zaś uwypukla jego grozę, siłę zawartą w ułamku sekundy, w jednej minucie, która niweczy całą konstrukcję zwaną życiem. „Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach” - mawia Woody Allen. Jeśli nie dostrzegasz apokalipsy odkładając ważne sprawy na później, zacznij do małego głupstwa i bezmyślności - dodaje Jerzy Skolimowski.

„11 minut” operuje wrażeniami i doskonałą konstrukcją, skrupulatną układanką, która atakuje całością, a nie wyjątkowością poszczególnych elementów (jej energię podkreśla mistrzowski montaż, za który odpowiadała Agnieszka Glińska). Dlatego poszczególne sceny wychodzą z banału, dlatego nie ma tu miejsca na aktorskie psychologizowanie i kreowanie - choć do żadnego z odtwórców poszczególnych ról nie można się tu „przyczepić”. Skolimowski ujmuje aktorów w idealnie jednolity poziom, nie pozwalając na „wyrywanie” się, umożliwiając jedynie Wojciechowi Mecwaldowskiemu nadanie całości nerwowego, gorączkowego, natarczywego taktu i poruszanie się na granicy przerysowania roli. Świetnie potęguje napięcie rozrastająca się przez cały film muzyka Pawła Mykietyna; porywająco wszystko sfotografował Mikołaj Łebkowski, nie tylko umiejętnie charakteryzując poszczególne postaci różnymi technikami i narzędziami filmowania, ale również odmiennymi punktami widzenia kamery czy budowaniem barwą i stylistyką kadrów poszczególnych kosmosów (np. przybyłego z „wielkiego świata” reżysera i starającej się o występ u niego młodej aktorki).

Skolimowski operuje przy tym estetycznymi kliszami, sięga do obrazów, które stały się obecnie symbolicznymi (jak nisko lecący wśród wieżowców samolot pasażerski), lecz nie tyle po to, by wywoływać dodatkowe pojęcia, co raczej poprzez powszechne skojarzenia pogłębiać dojmujący nastrój. Popisuje się warsztatowym kunsztem i chociaż przyjęte w filmie rozwiązania trudno uznać za nowatorstwo, to są w nich absolutnie nowoczesne myślenie i jak najbardziej aktualna dynamika. Mamy też nerw, własny charakter pisma artysty, mocno odczuwalne tętno miasta, a przy tym zagadkę zwykłości, potęgę przypadku wynikającą z naszej ślepoty.

Film Skolimowskiego jest prywatnym, ale zarazem uniwersalnym apelem o pielęgnowanie czasu. Nie oszukiwanie jego i siebie, nie pełne ułudy pokrywanie go wielością zjawisk i pośpiechem, ale pielęgnowanie właśnie, dbanie o jego jakość i bogactwo relacji z najbliższymi. Czas puszczony samopas zawsze pobiegnie za szybko, finał tym bardziej nadejdzie za wcześnie, nagle się okaże, że niczego już nie naprawimy. Od urodzin „zegarmistrz światła” odmierza nam nasze ostatnie chwile, pewność jest bzdurą, jedyne co jest stałe, to nietrwałość. Przeciwstawić się możemy tylko bliskością.

Nic nowego? No pewnie. Ale wisi to nad każdym.

Ocena: 4/6

11 MINUT
Polska/Irlandia, dramat
reż.Jerzy Skolimowski
wyst.Wojciech Mecwaldowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki