Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Recenzja: "Gra Endera" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Monolith Films
Amerykanie, którzy najlepiej potrafią zarabiać na kinie, wielokrotnie już wyliczyli, że dziś najliczniejszym widzem w multipleksach jest widz młodzieńczy, by nie powiedzieć dziecięcy. Nic dziwnego więc, że przygotowując kolejną światową produkcję, której zadaniem jest wypełnić kinowe sale, sięgnęli po powieść, w której dzieci stają się zbawieniem świata dorosłych.

Gra Endera

USA, s-f
reż. Gavin Hood
wyst. Asa Butterfield, Harrison Ford, Ben Kingsley
dystr. Monolith Films

"Gra Endera" to ekranizacja popularnej także w Polsce książki Orsona Scotta Carda. Już sam ten fakt zapewnia produkcji niemałą widownię. A że komplikacja fabuły i rozterki emocjonalne bohaterów także nie przekraczają doświadczeń i oczekiwań nastolatka, o sukces można być spokojnym.

Całość obiecująco się rozpoczyna. Widz od razu zostaje rzucony w sam środek międzygalaktycznego konfliktu, nie ma czasu na długi wstęp. Ziemianie łomoczą się z najeźdźcami - rasą kosmicznych Robali (jak ja nie lubię tych insektów!). Pierwsza batalia została rozstrzygnięta dla nas zwycięsko, ale wiadomo nie od dziś, że robactwo nie odpuszcza (udało się komuś kiedyś przegonić komara?). Ludzie muszą się więc przygotować na kolejny atak i postanawiają owadom z kosmosu przeciwstawić armię wychowaną do walki od dzieciństwa (to akurat nie takie science-fiction; są kraje na świecie, które już się w to bawią)...

Dziś wszystko zmienia się znacznie szybciej niż kiedykolwiek i dwa pokolenia dzieli przepaść szerokości Drogi Mlecznej. Dzieci i rodziców nie łączą obecnie wspólne lektury, podobne doświadczenia i bohaterowie. Te światy nieposkładalnie się "rozjechały" i nici porozumienia jakby coraz mniej. Zamiast jednak utyskiwać, warto wspomóc wiedzę jednych, umiejętnościami i świeżością drugich. W "Grze Endera" padają istotne pytania o to, jak daleko można się posunąć, do czego innych użyć i czy aby jak zwykle górą nie będą manipulatorzy, jednostki bezwzględne i cokolwiek psychopatyczne. Dorośli po prostu.

Hood rzuca podobnymi zagadnieniami na prawo i lewo, nie bawił się jednak w refleksje, mocno się też rozpędził w sposobie przeprowadzenia głównego bohatera przez kolejne szczeble przewidzianej dla niego kariery. Oczywiście, musiał okroić wiele wątków z książki, ale w efekcie "skoki" Endera z etapu na etap są mocno nieprzekonujące i nazbyt naciągane.

Film nieźle się ogląda, ale nie przekracza on przyjemności nastolatka marzącego o bohaterskim zbawieniu świata. Niesie przy tym ostrzeżenie, że marzenia mogą się czasem spełnić. Wszystko jednak odbywa się na poziomie niewyszukanej zabawy, wziętej żywcem z dylematów komputerowej rozgrywki. Z przekonania, że nie jest to tytuł, na który dojrzali zabierają dzieciaki, a wybierające go nastolatki nie będą przecież chciały spotkać w kinie "starych".

Jedno jest pewne: nie należy już tak gwałtownie reagować na widok dzieciaka "tracącego" czas na gry komputerowe. Jego umiejętności, dziś dla nas niepojęte, kiedyś mogą być wykorzystane. Robale przecież plenią się niebywale...

Lubisz oglądać dobre filmy? Dowiedz się, co jest emitowane w telewizji! Sprawdź program tv!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki