Życie ciągle gnębi nas jakimiś wyborami. Jeden krótki moment potrafi obfitować w konsekwencje wywracające do góry nogami naszą egzystencję. Nie da się jednak przed wyborami ciągle uciekać, są sprawy, które trzeba rozstrzygać. Bohater "Locke'a" - zaskakującego i jednego z najbardziej oryginalnych filmów ostatnich lat - staje przed wyborem na pierwszym skrzyżowaniu, do którego podjeżdża samochodem. Decyzja, którą podejmie zburzy wszystko, co dotychczas zbudował. A Ivan Locke jest najlepszym kierownikiem budowy w całej Wielkiej Brytanii...
Reżyser i scenarzysta Steven Knight postawił sobie i widzom trudne zadanie. Oto przez półtorej godziny oglądamy faceta, który późnym wieczorem jedzie samochodem i rozmawia z różnymi osobami przez telefon za pomocą zestawu głośnomówiącego, załatwiając sprawy związane z pracą i życiem osobistym. Jednak perfekcyjnie napisany scenariusz i znakomita konstrukcja filmu sprawiają, że obraz szybko "wciąga" widza i nie pozwala "wysiąść" z tej podróży do końca seansu. Co ciekawe, istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdyby samą treść sytuacji życiowej Locke'a opowiedzieć klasycznie, z aktorami odgrywającymi wydarzenia, o których dowiadujemy się z rozmów, wyszła by z tego nużąca szmira.
Knight wygrał dzięki ograniczeniom, które sobie narzucił. Umieszczając nas w samochodzie z Ivanem, zestawił nas z problemami spadającymi na głowę bohatera najbliżej jak tylko można, odcinając drogę "ewakuacji". Stajemy wobec osobistego dramatu jednego człowieka z własnymi życiowymi wyborami i sytuacjami, których nie udało nam się rozwiązać. Knight zmusza do postawienia sobie pytania o to, jak byśmy się zachowali na miejscu Ivana. Do przypomnienia sobie, jak wiele rzeczy w życiu "zawaliliśmy" i jak często o tym, gdzie dziś jesteśmy, zadecydowały błędne kroki sprzed lat.
Twórcy filmu udowodnili przy tym, jak wiele można "wycisnąć" z tak skromnej formy. Pokazywana z różnych stron twarz bohatera, dynamiczne kadry, ujęcia ze środka samochodu i z zewnątrz, odbijające się w szybach i lusterkach światła latarni, reflektorów innych aut i sygnalizatorów drogowych. Wszystko to nie tylko doskonale buduje atmosferę, ale staje się nadzwyczaj zajmujące.
I w końcu jedyny aktor, którego oglądamy na ekranie (pozostałych jedynie słyszymy), Tom Hardy, pokazał niemałą klasę, świetnie wypełniając zadanie postawione przez reżysera. Swą oszczędną, precyzyjną grą silnie przykuwa uwagę, mocno angażując w rozterki Ivana. Idealnie rozpisuje na cały film reakcje i emocje, celnie oddając ich złożoność, ani na chwilę nie tracąc kontroli.
Co ważne, "Locke" nie jest filmem, w którym mamy utożsamiać się z bohaterem i kibicować mu w jego rozprawie z losem. Choć w ciągu kilkudziesięciu minut jego życie bezpowrotnie się zmienia, istotniejsze jest nie to, co się dzieje, tylko jak Ivan walczy ze swoimi demonami i rozterkami. Ta osobista "wojna" jest tu elektryzująca, jak mało kiedy. I wchodzi "głęboko" w widza.
"Locke" to także reklama jednej marki samochodów i brytyjskiej sieci komórkowej. Podczas drogi Ivanowi udaje się do wszystkich dodzwonić, każdy z rozmówców podejmuje połączenie, Locke nie gubi zasięgu. W rzeczywistości byłby to pewnie cudowny zbieg okoliczności, ale dramaturgicznie trudno było to inaczej rozegrać. Dziś życie można sobie "posprzątać" przy pomocy telefonu. Nie ruszając się z miejsca.
Ocena: 5/6
Locke, dramat, Wlk. Brytania/ USA, reż. Steven Knight, wyst. Tom Hardy, Olivia Colman
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?