Resident Evil: Retrybucja
Resident Evil: Retribution
USA/ Niemcy, 95 min.
reż. Paul W.S. Anderson
wyst. Milla Jovovich, Michelle Rodriguez, Bingbing Li
dystr. UIP
Nie ma nic gorszego, niź doszukiwanie się sensu i głębszego przesłania w tego typu produkcjach, nawet jeśli takowe sugerują ich twórcy. Sądzę, że i fani kinowych gier komputerowych nie "napinają" się na wieloznaczeniowe treści, licząc po prostu na niezłą nawalankę.
Skoro nie potrzeba sensu, to i jakiekolwiek prawdopodobieństwo przewijających się przez ekran sytuacji nie jest najbardziej wymagane. Dialogi i przejścia od jednej sekwencji walki do drugiej mają nie przytłaczać akcji, mogą zaś ewentualnie wprowadzać elementy przewrotnego humoru. Do tego oczekuje się porządnych efektów specjalnych i wyrazistych bohaterów. I wszystkie "głupoty" miłośnicy takich zabaw mogą pewnie wybaczyć. Ale nie wybaczą nudy. A piąta część przygód atrakcyjnej babki z pukawką jest po prostu nudna.
Zaczyna się nieźle, bo nie trzeba znać poprzednich wydań "Resident Evil", by "wejść" w film. Szybciutko otrzymujemy streszczenie wcześniejszych "odcinków", by przekonać się, że kolejny szczególnie nam fabuły nie rozwinie.
Śmiercionośny wirus T korporacji Umbrella la la la... (a właśnie, może to krytyka korporacyjnego myślenia i zapowiedź globalnego kapitalistycznego krachu, który korporacje Ziemianom sprokurują) nadal sieje spustoszenie na Ziemi, przemieniając populację globu w legiony żarłocznych nieumarłych. Projekt Alice znowu budzi się w laboratorium najlepiej ukrytego centrum operacyjnego Umbrelli la la la..., która ciągle pracuje nad rozwojem broni biologicznej i dodaje swoim wytworem coraz to nowe możliwości. Alice dalej zatem ściga odpowiedzialnych za wybuch zarazy, a jej sojusznikami stają się ci, których uważała za wrogów. Później zostaje już tylko łubu dubu du...
Niestety, nowa opowieść nie wciąga i dość szybko zabija monotonią. Równie szybko traci napięcie i choć bardzo chce, to nie jest w stanie niczym zaskoczyć. Z humorem tu średnio, efekty także lepsze już widzieliśmy. Co zatem pozostaje?
A no tylko dziewczyny. Milla Jovovich (może jeszcze troszkę Bingbing Li) to jedyny powód, dla którego warto ten film zobaczyć. Jest w wyjątkowy sposób równie atrakcyjna co u początku serii (10 lat temu), wciąż pięknie biega, jeszcze lepiej strzela - ba, nawet gdy zabija, robi to seksownie. Jest bardzo elastyczna, wyśmienicie wygina śmiało ciało. Ma swój styl i pewnie wystarczy go jeszcze na szóstą część...
Tylko czy mimo wszystko nie byłoby lepiej zaproponować modelce-aktorce czegoś nowego. Choć film z pewnością odniesie finansowy sukces, po cichu żywię nadzieję, że gdy powstanie kojeny scenariusz "Resident Evil" i ktoś go zechce wyreżyserować, to usłyszy od producenta: "a weź się ugryź!".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?