Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Wenus w futrze" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Monolith Films
Przepiękny prezent zrobił Roman Polański swojej żonie, Emmanuelle Seigner. Równie piękny dał nam, widzom. Klejnocik, w którym każdy znajdzie to, co będzie chciał znaleźć.

Wenus w futrze

Francja/Polska
reż. Roman Polański
wyst. Emmanuelle Seigner, Mathieu Amalric
dystr. Monolith Films

Polański nawet robiąc filmowy żart, przewrotny komentarz do seksizmu i seksualności, tak dobiera poszczególne elementy, by ułożyć wielowarstwowe tropy, a wśród nich wiele mylących. Czyż przypadkiem reżyser po raz kolejny sięga po temat rywalizacji, dominacji i poddania? I to w dodatku wykorzystując najbardziej dosłowne i dostępne wykorzystanie takich zależności, zawarte w tytułowej powieści Leopolda von Sacher-Masocha, na podstawie której swą sztukę napisał David Ives, którą reżyser przeniósł na ekran?

Nic też nie znaczy to, że choć męską postać miał grać inny aktor, ostatecznie zagrał ją Mathieu Amalric, tak podobny do Polańskiego? Wandę wiele aktorek mogłoby zagrać efektowniej niż Emmanuelle Seigner, ale przecież to rola stworzona dla niej i nie ma żadnego znaczenia, że prywatnie jest ona żoną autora filmu? No a naznaczony licznymi cierpieniami udział kobiet w życiu Polańskiego? I w końcu budowanie już od znakomitego otwarcia atmosfery szczególnej nierealności realnego spotkania dwojga ludzi? To wszystko miałoby być nic? Tylko składając te klocki interpretatorzy tego filmu zbudują takie opowieści, które pewnie zaskoczą i rozbawią samego Polańskiego.

A przecież mamy tu mnóstwo innych pięter, zakrętów i zwodzeń. Polański znowu bawi się człowieczymi lękami, dwoistościami, niemożnościami i zwycięstwami, obwarowaniami i pragnieniami, strasząc przy tym, że mogą się one spełnić. Zdziera maski, a potem ponownie je zakłada. Kpi z ludzkiej nędzy, słabości i hipokryzji, by jednocześnie zapewnić, że nie ma nic bardziej ludzkiego niż upadanie. Pogrąża świat, który łatwo i szybko osądza, lubując się w pastwieniu nad innymi za własne grzechy.

Zastanawia się, po co nam świat bez męskości i kobiecości, ośmieszając zastałe i stereotypowe postawy, zarazem opowiadając się za jak najbardziej tradycyjnym podziałem: tu kobieta może mieć władzę pod warunkiem, że nie zrezygnuje ze swojej kobiecości. A przy tym kocha aktorów, pozwalając im po brzegi zanurzyć się w graniu, co koncertowo i z radością wykorzystali Seigner i Amalric.

W nowym filmie Polańskiego znajdziemy dywagacje na temat aktorstwa; spłaszczania tego, co niezrozumiałe; dzisiejszej katastrofy budowlanej odwiecznych konstrukcji męskich i żeńskich postaw, funkcji i form; wojny jaką jest miłość i co tam jeszcze chcecie. Znajdziemy, ale czy one tam naprawdę są? Na tym polega fenomenalne rozumienie kina przez Polańskiego. Który używając literatury, wywołuje filmowymi metodami takie faktury, jakich literatura nie opowie.

Roman Polański to filmowy majster klasy najwyższej, jak niewielu czujący tę dziedzinę sztuki. Zaczął od trzech osób na łódce, teraz usadził dwoje na futrze. W jednym z kolejnych obrazów powinien użyć tylko jednego aktora. Ale nawet gdy postawi przed kamerą samotny słup na pustyni, zrobi o tym zajmujący film.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: RECENZJA: "Wenus w futrze" [ZWIASTUN] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki