Tymczasem o żadnej systematyczności czy mnożeniu się filmowych producentów nie ma mowy. Cieszy naturalnie zawsze, gdy ktoś (nieważne - z kraju czy z zagranicy) decyduje się osadzić produkcję w Łodzi. Niewyczerpana siła Piotra Dzięcioła z Opus Film pozwala studiu na produkcję trzech fabularnych filmów rocznie. Movie Max, gdy przystąpił do realizacji serialu "Apetyt na miłość", postanowił akcję i tzw. realizację umieścić w Łodzi. Teraz, po raz trzeci, zjawiają się Amerykanie i mówią o jednym tytule, dwa obiecując i komplementując łódzkich filmowców. Bosko! Ale oni kiedyś wyjadą, a w Łodzi pozostaną, od lat już zresztą zadomowione, iluzoryczne imaginacje Davida Lyncha na temat "epicentrum" filmowego. No i, pożal się Boże, Łódzkie Centrum Filmowe, będące dziś składem starych kostiumów, których cudownie pozbyto się z Warszawy.
Mnie podobało się, gdy w Łodzi nie było ani jednego, nawet malutkiego, centrum filmowego. Ale wtedy powstawało kilkadziesiąt (!) filmów rocznie, w kilku wytwórniach, zatrudniających setki ludzi. Dlatego mam prośbę: nie powołujmy Centrum Teatralnego, Centrum Operowego ani żadnego innego, bo zostanie nam tylko centrum. I frustracja, że lepiej już było.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?