Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Roman wie, jak wyjść z parteru

Sławomir Sowa, Karolina Wojna
Jadwiga, matka Romana W., ze zdjęciem syna i odręczną dedykacją, które przysłał je ze Stanów Zjednoczonych.
Jadwiga, matka Romana W., ze zdjęciem syna i odręczną dedykacją, które przysłał je ze Stanów Zjednoczonych. Dariusz Śmigielski
Po 19 latach w Stanach Zjednoczonych, Roman W., mistrz świata w zapasach w stylu klasycznym, znów zobaczy rodzinny Piotrków Trybunalski.Przez kraty aresztu śledczego.

Nie do takich powrotów do Polski był przyzwyczajony. Kiedy 28 marca w Warszawie lądował samolot ze Stanów Zjednoczonych, zamiast delegacji z kwiatami czekała policja. Był Wielki Czwartek i Roman W. po raz pierwszy od 19 lat miał spędzić święta w Polsce. Tyle że nie przy stole i nie ze święconką, a w areszcie.

Roman W. Kto by pomyślał, że z nazwiska mistrza świata w zapasach w stylu klasycznym w 1982 roku, olimpijczyka z Seulu, będzie można podać tylko pierwszą literę. W Stanach została żona, dorosła córka, syn wnuczek. W Piotrkowie czeka matka, ojciec, brat, przyjaciele. I sąd.

Lada dzień do piotrkowskiego aresztu trafi i sam mistrz. Przewrotny los sprawił, że rodzinne miasto, z którego uciekł w 1994 roku, po 19 latach zobaczy najpierw przez kraty aresztu i okno sali sądowej.

Prokuratura w Lublinie, która prowadziła postępowanie, zarzuca mu, że przywłaszczył sobie mienie wartości prawie 370 tysięcy złotych. Według aktu oskarżenia, 57-letni dziś zapaśnik w latach 1993-1994 w Piotrkowie Trybunalskim, jako prezes spółki "Roman", wziął sobie 188,8 tys. zł pochodzących ze sprzedaży artykułów sportowych, a także 119,9 tys. zł zaliczek, które należały się spółce.

W 1994 r., także w Piotrkowie Trybunalskim, jako prezes spółki "Romano American Car", miał przywłaszczyć sobie 99 antyradarów oraz ponad 9 tys. płyt kompaktowych o łącznej wartości ponad 60 tys. zł, należące do spółki. Może za to dostać do 5 lat więzienia. Nie przyznał się do winy, odmówił składania wyjaśnień.

Bliski znajomy Romana W.: - Te zarzuty trzeba umieć czytać. Przecież pieniądze do tych spółek wniósł głównie Roman, a nie jego wspólnicy. Tyle że Roman jak to Roman. Myślę, że uważał, że skoro to jego pieniądze, to w każdej chwili może je sobie wziąć. Chyba nie przyjmował do wiadomości, że w spółce nie można wyjąć pieniędzy, ot tak sobie.

Jest jeszcze sprawa współudziału Romana W. w wyłudzeniu w 1993 roku kredytu w wysokości miliona złotych z Powszechnego Banku Kredytowego w Wyszkowie, ale wniosek ekstradycyjny jej nie obejmuje. Lubelska prokuratura ma jeszcze pięć lat na postawienie tego zarzutu. Później sprawa się przedawni.

Zapaśnik, który sam sprowadził się do parteru

Karol Sala zna Romana W. od lat 80. Spotkali się w Piotrkowie na zapaśniczej macie i ta znajomość została im na lata. Rozmawiali telefonicznie na dzień przed zamknięciem Romana W. w amerykańskim areszcie ekstradycyjnym.

- On w ogóle niepotrzebnie uciekał z Polski - mówi dziś Karol Sala. - Wyroki były w tej sprawie śmiesznie niskie albo w zawieszeniu. Część rzeczy by się powyjaśniała. Jakby został, to przy swoich zdolnościach byłby dziś naprawdę bogatym człowiekiem, albo zrobiłby karierę w polityce. Na pomysłach Romana wzbogacili się inni ludzie. Według mnie, zrobił błąd z tym wyjazdem.

Niejedyny. Jego znajomi opowiadają, że zawsze lubił hazard. Zdarzało się, że po zawodach gdzieś za granicą, biegł od razu do ruletki. Nieraz spędzał całe noce na kartach, usiłując się odegrać.

Kolejny błąd popełnił w Stanach. Napisał książkę "Czy to prawda?". Cytat z książki: "Już dawno wyzbyłem się zasad moralnych, dotyczących uczciwej, sportowej walki. Sprzedawałem i jak trzeba było kupowałem walki na lewo i prawo. W końcu zorganizowałem światową giełdę w tej dziedzinie, która prosperuje do dziś, mimo mojego tylko honorowego patronatu." Czy to prawda? Niektórzy uważają, że to takie Romanowe gadanie, żeby wzbudzić sensację, nie dać o sobie zapomnieć, trochę się odegrać, bardzo zresztą dla niego typowe.

Oprócz takich sensacyjnych wyznań, pozwolił sobie w książce na dość bezpośrednie opinie o ludziach, których znał.

- Ludzie ze środowiska sportowego poczuli się obrażeni tą książką - mówi bliski znajomy Romana W., który cały czas utrzymywał z nim kontakt. - Może teraz niektórym przeszło, ale tego przecież nigdy nie wie się na pewno.

Karol Sala: - Jedni z radością go zobaczą, inni nie zapomnieli mu tego, co napisał. Ciekaw jestem, jak zachowają się ci, którzy obrzucali go błotem, kiedy był w Stanach. Będą udawać, że nic się nie stało?

Ale i dla Romana W. obrażenie kogoś nie było problemem. Paweł Sochaczewski był młodym lekarzem, kiedy w latach 80. poznał Romana W.

- Co to za chu...ek? - usłyszał na dzień dobry od masywnego zapaśnika. Po kwadransie mistrz doznał kontuzji i potrzebował pomocy lekarza, którego tak przywitał. Tak zaczęła się ich przyjaźń, która trwa do dziś.

- Rubaszny, potrafił w jednej chwili kogoś publicznie zgnoić, a potem publicznie przeprosić. Pamiętał o dawnych znajomych. Kiedy był już w Stanach, przysłał mi złoty sygnet i podobiznę, poprosił, bym kupił bukiet czerwonych róż i wręczył to wszystko Julianowi Pietrasowi, jego pierwszemu trenerowi z Piotrkowa - opowiada Paweł Sochaczewski. - Z drugiej strony nic skromności, w swoim przekonaniu był we wszystkim najlepszy. I szydził ze wszystkiego i wszystkich.

Są opinie, że mistrz świata sam ukręcił na siebie bat.

- Przecież na dzisiaj te 370 tysięcy to są śmieszne pieniądze - mówi jego bliski znajomy. - On uciekł w 1994 roku, a list gończy poszedł w 2006 roku, czyli 12 lat później. A Roman cały czas pisał jakieś obraźliwe listy do prokuratury, do ministerstwa. Nie dał im o sobie zapomnieć, więc oni mu też nie dali. Grał im na nosie, to ma za swoje.

Na mistrza nikt nie czekał z fanfarami

Grał i prowokował, bo chyba nie mógł żyć bez Polski, bez przyjaciół i bez wrogów. Kilka lat po wyjeździe w rozmowie telefonicznej skarżył się piszącemu te słowa, jak bardzo czuje się samotny w Arizonie.

- Jeżdżę tą taksówką, nie mam znajomych. Syn chętniej mówi po angielsku niż po polsku - skarżył się i odgrażał, że wszystko wyjaśni i jeszcze wróci w chwale do Polski.

Z czasem odbił się i to mocno. Zaangażował się w trenowanie amerykańskich zapaśników. Jego największym sukcesem było wyszkolenie Rulona Gardnera, który na olimpiadzie w Sydney w 2000 roku zdobył złoty medal, pokonując legendarnego Rosjanina Karelina.

- Roman bardzo liczył na pieniądze i zaszczyty, ale się przeliczył - mówi jego bliski znajomy. - To chyba było tak, że murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść.

Ale Roman W. to nie jest ktoś, kto łatwo oddaje pole i poddaje się zwątpieniu.

- To jest gość w sam raz na Amerykę, showman, niesłychanie barwny człowiek - śmieje się jego bliski znajomy. - Po zapasach wziął się za grę w golfa i to na poważnie. - Zanim wylądował w areszcie ekstradycyjnym, zupełnie serio mówił mi, że chce wystąpić w tej dyscyplinie na olimpiadzie w Rio de Janeiro w 2016 roku.

Paweł Sochaczewski kilka lat temu był u Romana W. w Stanach.

- Jak powiedziałem, że jadę do Nowego Jorku, to powiedział, że mnie odbierze z lotniska JFK - opowiada. - I rzeczywiście przyjechał i znalazł mi w Nowym Jorku mieszkanie. Zawsze tak reagował na prośby o pomoc.

Czeka matka, czeka ojciec, czeka areszt

W Piotrkowie czekają na Romana W. W domu 81-letniej matki Jadwigi już dzwonią telefony. Dawni znajomi pocieszają, pytają, czy nie potrzebuje pomocy. Ale są i takie głuche, kiedy ktoś tylko się szyderczo śmieje.

Matka i czeka na syna, i boi się tego spotkania.

- Nie wiem, jak ja to przeżyję - mówi z niepokojem. - Ostatni raz rozmawiałam z Romanem, kiedy go wieźli do aresztu w Ameryce - opowiada. - Wiem, że święta spędził w areszcie w Lublinie, dali mi znać. Ja bym chciała, żeby został tu w Polsce, dam mu mieszkanie, już go nawet zameldowałam u siebie.

Przez wszystkie te lata rozmawiała z synem przynajmniej raz w miesiącu. Ale nigdy nie odważyła się polecieć do Ameryki. Na żywo widziała za to wnuki: 25-letniego dziś Romana i 31-letnią Michalinę. Razem z synową Haliną odwiedzili ją w Piotrkowie.

- Syn Romana, mój prawnuczek, też ma na imię Roman. Żeby się jakoś odróżniali, na wnuczka mówię Romek, a na prawnuczka Romanek. Szkoda tylko, że Romanek w ogóle nie mówi po polsku - dodaje ze smutkiem. - Ale takie życie. Michalina mówi dobrze, bo jak stąd wyjeżdżali, miała już przecież 12 lat.

Karol Sala też czeka na Romana W.

- On się jeszcze odbuduje - mówi z przekonaniem.

Jako zapaśnik Roman W. miał dwa ulubione manewry, którymi załatwiał rywali na macie: wywrotkę i wózek w parterze. Teraz jest w najniższym parterze, jaki można sobie wyobrazić. Czy spróbuje załatwić prokuraturę i sąd swoim firmowym wózkiem?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki