Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Polak: „Piłka nadal sprawia mi przyjemność, a ŁKS stać w Krakowie na zwycięstwo" [wywiad]

R. Piotrowski
Ryszard Polak, były piłkarz i trener ŁKS w środku (obok Jacek Ziober i Marek Łopiński) [Fot. Krzysztof Szymczak]
O najbliższym meczu piłkarzy ŁKS z Wisłą w Krakowie i odległej przeszłości rozmawiamy z Ryszardem Polakiem. - Na trenerskiej ławce siedzi intelektualista, który okazał się świetnym praktykiem, a o futbolu potrafi mówić z ujmującą powściągliwością - powiedział ktoś kiedyś o trenerze, który w latach 90. z łódzkim klubem osiągał na arenie krajowej wielkie sukcesy.

- Ostatnią drużyną ŁKS, która pokonała Wisłę w Krakowie była ta prowadzona przez Ryszarda Polaka. Od tamtego spotkania (2:1 w 1994 roku) minęło ćwierć wieku, piłka bardzo się zmieniła, ale czy jest coś, co łączy pana zespół z ekipą trenera Kazimierza Moskala?
- Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że w tamtej drużynie z pierwszej połowy lat 90. podobną funkcję na boisku, co dziś Daniel Ramirez, pełnił Janusz Kaczówka. Przed rozpoczęciem sezonu szukaliśmy zawodnika, który przyspieszyłby nam grę i nieco zmienił oblicze zespołu. I tak było z Kaczówką, który do tego wszystkiego świetnie wykonywał stałe fragmenty gry.

- Jednym z liderów tamtego zespołu został więc sprowadzony z Iglopolu Dębice pomocnik. Dziś w ekstraklasie takimi liderami są zazwyczaj obcokrajowcy.
- Takie czasy. Obecny ŁKS zachowuje wstrzemięźliwość, jeśli chodzi o sprowadzanie zawodników z zagranicy, ale to prawda, że dwóch jego kluczowych zawodników, Daniel Ramirez i Jose Pirulo, to Hiszpanie. Przed laty wyglądało to inaczej, do tego ŁKS nie należał do potentatów finansowych, więc kadrę opierał na ludziach z okolicy. Dziś panuje moda właśnie na Hiszpanów, którzy zmieniają sposób gry polskich klubów. Wtedy było po prostu inaczej, a by coś zmienić w grze zespołu należało poszukać piłkarza w regionie. To dlatego trafili do nas z Boruty Zgierz Jacek Płuciennik i Grzegorz Krysiak.

- I okazało się, że dwóch wydawałoby się przeciętnych zawodników z niższej ligi, doskonale spisuje się także w ekstraklasie.
- To prawda, choć przyznam, że początkowo bardzo zależało nam wtedy na Płucienniku, z kolei Grześka wzięliśmy niejako z polecenia, bo bardzo nas do tego transferu namawiał właśnie Jacek. Nie ulega wątpliwości, jeden i drugi wzmocnili drużynę, Krysiak został nawet ulubieńcem kibiców ŁKS. Takich zawodników miał wtedy ŁKS więcej. Bardzo pożytecznym piłkarzem okazał się na przykład Andrzej Ambrożej. Sprowadzając takich piłkarzy trzeba mieć po prostu szczęście i ono nam dopisało.

- ŁKS był wówczas jednym z najładniej grających polskich klubów, więc zaryzykuję stwierdzenie, że to nie tylko szczęście.
- Sami byliśmy zdziwieni, że tak dobrze to wyglądało [śmiech - przyp. red.]. Cała sztuka w tym, by w okresie przygotowawczym dobrać odpowiednie grono ludzi, a potem... pozostaje bacznie ich obserwować podczas treningów oraz meczów sparingowych. Siła tamtego zespołu tkwiła w piłkarskiej różnorodności. Grali w niej piłkarze na dorobku, ale każdy miał nieco inne atuty, dzięki czemu z czasem gra tego zespołu mogła się zazębić. Z przodu - nieobliczalny Tomasz Cebula, któremu wypominano co prawda brak skuteczności, ale był za to świetnym dryblerem. Płucami tej drużyny zostali Dariusz Podolski i Rafał Pawlak. Każdy z zawodników pełnił w tym zespole ważną funkcję. A dlaczego tak dobrze to niekiedy wyglądało? Jeśli zespół, nawet teoretycznie słabszy, złapie rytm może ograć każdego w naszej lidze. Dziś w ekstraklasie nie jest inaczej.

- Czy większym wyzwaniem było zdobycie mistrzostwa Polski w 1998 roku w erze Antoniego Ptaka, gdy klub został przez biznesmena dźwignięty z organizacyjnej zapaści, czy też zakwalifikować się do europejskich pucharów w pierwszej połowie lat 90., kiedy bieda aż piszczała?
- W 1993 roku ciągle czekaliśmy na jakiś cud i tak mijała kolejka po kolejce. Nie da się ukryć, momentami bywało naprawdę ciężko, a nam nie pozostało nic innego, jak tylko przekonywać zawodników, że wkrótce będzie lepiej. Pomagały nam osiągane w lidze wyniki, bo wierzyliśmy, że wraz z nimi coś musi się w końcu zmienić w tym klubie na lepsze. Ponadto piłkarze mogli mieć nadzieję także i na to, że postawą na boisku zwrócą na siebie uwagę innych klubów. W każdym razie przed pojawieniem się Antoniego Ptaka żyliśmy z dnia na dzień.

- A gdy już znany biznesmen pojawił w ŁKS...
- Od tego momentu wszystko w klubie było dopięte na ostatni guzik. Począwszy od praczki i magazyniera, na ostatnim rezerwowym kończąc, wszyscy zawsze dostawali wypłatę w terminie, co wówczas nie było w kraju normą, a zawodnikom pozwalało pracować w komfortowych warunkach.

- Piłkarze mogli więc odetchnąć z ulgą, a jak z Antonim Ptakiem współpracowało się trenerom?
- Antoni miał wielu doradców, którzy często szukali dziury w całym. Tak naprawdę nigdy nie wiedzieliśmy, co czeka nas jutro. Pamiętam te nagłe telefony - "Przyjeżdżajcie!" - po których stawialiśmy się na naradach. W ich trakcie nie zawsze człowiek wiedział, czy powinien się z czegoś wytłumaczyć, czy też podzielić się z prezesem swoimi uwagami. Bywało i tak, że musieliśmy wyjaśniać każdy niuans, rozkładać na czynniki pierwsze najdrobniejszą nawet decyzję, ot chociażby dotyczącą jakieś zmiany zawodników podczas meczu, a i trafiło się też usłyszeć sugestię, wedle której jakiś zawodnik, a dotyczyło to zazwyczaj Brazylijczyków, powinien pobyć na boisku chwilę dłużej. To była trudna praca.

- W mistrzowskim dla ŁKS sezonie 1997/1998 raz pierwszym trenerem był Ryszard Polak, raz Marek Dziuba.
- Tak było, ale potrafiliśmy sobie z tymi roszadami poradzić. Nie należy przy tym zapominać o tym, że ŁKS odżył pod rządami Antoniego Ptaka. Trudno coś zarzucać szefowi skoro stworzył wszystkim dobre warunki pracy, ba, nawet trenerzy młodzieżowych drużyn ŁKS nigdy nie narzekali na opóźnienia w wypłatach. Ludzie byli zadowoleni i trudno się dziwić. Komfort i stabilizacja zawsze są w cenie. Po wielu latach w al. Unii 2 zapanowała normalność.

- A czy ten współczesny, zdaniem wielu mocno skomercjalizowany futbol, nadal pana bawi?
- Czytam w prasie narzekania na naszą ligę, której zarzuca się brak jakości, ale mnie ona nadal emocjonuje. Wybieram sobie z niej rzeczy, które mnie interesują i być może dlatego piłka wciąż mnie nie znudziła. Futbol musi się zmieniać, skoro zmienia się i świat. Ten proces przyjmuję jako coś, co nie podlega dyskusji. Jest to po prostu znak czasu. Poza tym nie jestem człowiekiem, który zwykł szukać dziury w całym, a w sporcie, w piłce nożnej przede wszystkim, koncentruję uwagę na pozytywach.

- I dlatego nadal można pana spotkać na spotkaniach piłkarzy ŁKS.
- Wyjście na mecz zawsze sprawia mi frajdę. Nawet kiedy pracowałem przez kilkanaście lat w ŁOZPN jako trener-koordynator z przyjemnością jeździłem na spotkania młodych chłopców z całego regionu, a dziś jeszcze większą sprawia mi to, że część z nich odnalazła się w dużym ligowym futbolu. Przemysław Płacheta ze Śląska Wrocław, Tomasz Makowski z Lechii Gdańsk, do tego Artur Bogusz, Jan Sobociński, Maksymilian Rozwandowicz i Piotr Pyrdoł z ŁKS - wszyscy oni występowali lub występują nadal w drużynach z naszego regionu. I także dzięki nim oraz temu jak się rozwinęli patrzę na piłkę nadal z sympatią.

- Ktoś kiedyś powiedział o panu tak: „Ryszard Polak? Intelektualista na ławce trenerskiej, który okazał się świetnym praktykiem i jest najbardziej niedocenianym szkoleniowcem końca XX wieku". Czuje się pan niedoceniony?
- Staram się racjonalnie oceniać rzeczywistość. Nie sądzę, abym miał jakieś specjalne argumenty, żeby zostać trenerem na wyższym poziomie. Poza tym ta praca zawsze człowieka kosztuje, mnie w każdym razie kosztowała bardzo dużo. A takich jak Walery Łobanowski szkoleniowców, którzy nigdy się nie uzewnętrzniają i z kamienną twarzą obserwują grę swoich zespołów było i jest niewielu.

- Podoba się panu ten nowy odbudowany rękami m.in. Tomasza Salskiego ŁKS?
- Nie może się nie podobać, bo w końcu jest tutaj stabilizacja. Gołym okiem widać, że po tylu latach wreszcie się coś dobrego w Łódzkim Klubie Sportowym wydarzyło i tylko szkoda, że z tego rozwoju nie możemy się cieszyć na normalnym stadionie. Dziś jest bowiem duże zapotrzebowanie na ŁKS i klub mógłby to wykorzystać. Na meczach ŁKS panuje świetna atmosfera. Głośny doping, duże zainteresowanie wszystkim, co wokół klubu, do tego ciekawie grającą drużyna - niczego nie brakuje. Niczego poza trzema brakującymi trybunami.

- Czy poza Danielem Ramirezem któryś z jego kolegów zwrócił pana uwagę
- Trzymam kciuki przede wszystkim za młodych chłopaków. Na ostatnim meczu z Lechem Poznań wpadłem przypadkiem na Piotra Pyrdoła, którego pamiętam jeszcze jako kilkuletniego chłopca. Trudno uwierzyć, że to już taki dorosły facet, który dziś ma szansę trenować z drużyną występującą w ekstraklasie. Ci młodzi piłkarze z naszego regionu sprawiają mi największą radość, choć rola Daniela Ramireza jest nie do przecenienia. Przy nim i ci młodzi, i cały zespół, może grać inaczej, zapewne inaczej ma też szansę się rozwijać.

- Słyszałem, że w piątek ŁKS pojawi się na stadionie Wisły „z ciężarem dwóch porażek z rzędu", bo w ten sposób część ekspertów anonsuje ten mecz. Co pana zdaniem może powiedzieć trener Kazimierz Moskal w szatni przed tym starciem?
- ŁKS pomimo tych porażek nie grał wcale słabo, więcej nawet, on mógł mecze z Lechem i Piastem nie tylko zremisować, ale nawet wygrać. Dla mnie to nie miejsce i czas, by rozdzierać szaty. Najgorsze co można by było teraz zrobić, to wpaść w panikę, zrobić rewolucję w wyjściowej jedenastce, czy zmienić trenera, co oczywiście na szczęście nie jest w ogóle brane pod uwagę. Zawodnicy ŁKS mają świadomość tego, że w tych dwóch poprzednich meczach nie byli bezsilni, że dotrzymywali kroku rywalowi, że do szczęścia zabrakło naprawdę niewiele. ŁKS próbuje grać na dużej intensywności do końca. To nie jest drużyna pogrążona w kryzysie, więc nie sądzę by potrzebowała w szatni jakichś wielkich słów.

- ŁKS sprawi niespodziankę?
- Nie mam wątpliwości, że stać go na to, by wrócić z Krakowa z kompletem punktów. Do poprawy, ogólnie rzecz ujmując, jest tylko skuteczność, bo w kontekście sposobu gry, ełkaesiakom trudno cokolwiek zarzucić. Ważne jest jeszcze coś. Oceniając zespół trenera Kazimierza Moskala wykażmy się cierpliwością.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki