Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Senator Andrzej Person: Będzie jeszcze gorzej

Marcin Darda
Senator Andrzej Person, attache reprezentacji olimpijskiej.
Senator Andrzej Person, attache reprezentacji olimpijskiej. Piotr Wygoda/EAST NEWS
Z senatorem Andrzejem Personem, attache reprezentacji na IO w Londynie, rozmawia Marcin Darda.

Jak to jest, że można w Polsce wyszkolić siatkarzy, którzy grają na światowym poziomie, ogrywając mistrzów świata, a jeśli chodzi o piłkarzy, to są to tylko wyjątki?

Ależ w ogóle wybitne sportowe przypadki w Polsce, czyli siostry Radwańskie oraz Robert Kubica, to jest produkcja rodziców, a potem sponsorów, bo oni z polskim systemem szkolenia nie mieli nic wspólnego. System w Polsce nie funkcjonuje. Na igrzyskach w Seulu Margaret Thatcher powiedziała, że tak dalej być nie może, bo takie mocarstwo zdobywa tak mało medali. A cztery lata temu w Pekinie Wielka Brytania zdobyła 47 medali, bo pojawił się system, obiekty i mądrze wydane pieniądze. W Polsce system zadziała, jeśli na tych orlikach, jeśli już padło pytanie o piłkę, będą działali ludzie, którzy mają pieniądze. I nie tylko od państwa, ale i od samorządu.

No to jest kłopot, bo samorządowiec, jak już orlika wybuduje, to później woli drogę zrobić, bo wybory idą, a nie opłacać trenera.

Zgoda. Ale są samorządy, gdzie lokalni politycy długofalowo do sportu są przekonani, tyle że takich miejsc jest strasznie mało. Jesteśmy na początku tej drogi. Z tych orlików może pojawić się jakiś Messi, jeśli będą tam trenerzy z zapałem i godziwie opłacani. A pieniądze...

...może dać nasza bogata federacja piłkarska?

Nawet powinna, bo zaraz dostanie ciężkie pieniądze za Euro 2012 i to absolutnie powinno pójść na szkolenie młodzieży, a nie na wycieczki działaczy do RPA. Niestety, do RPA trzeba ich zabrać, żeby potem głosowali na Grzegorza Latę. Teraz funkcjonuje w PZPN ten syndrom oblężonej twierdzy, w którym oni się sprawdzają najlepiej. Część z nich robi dobrą robotę w jakichś klasach A z trampkarzami, z którymi jeżdżą rozklekotanym autem i notują wyniki. To jest solidna, nikomu niepotrzebna robota, bo prawdziwej roboty trzeba gdzie indziej.

Czyli gdzie?

Jestem absolutnym fanatykiem amerykańskiego systemu sportu szkolnego i uniwersyteckiego, bo lepszego na świecie nie ma. On się opiera na tym, że mocno działa prosportowe lobby. A u nas takiego nie ma. U nas są i będą tylko telegramy gratulacyjne do Agnieszki Radwańskiej czy śniadanie z siatkarzami. Reszta wygląda tak, że jak Donald Tusk idzie pokopać piłkę, to połowa parlamentu mówi, że zamiast głosować, idzie grać w piłkę.

A kto powinien takie lobby tworzyć, jeśli nie Pan, znawca sportu i wpływowy polityk?

Ale ja sam już nie daję rady, powtarzam to wszystko od 50 lat! Wie pan, jaki jest efekt? Cztery lata temu podczas igrzysk w Pekinie powiedzieli mi w partii, żebym pojechał na debatę o tarczy antyrakietowej do Polsatu. Na tej tarczy wbrew pozorom znałem się nieźle. Ale przyjeżdżam, a tam pani, widząc mnie, mówi, że przeprasza, ale to nie będzie o sporcie. Wyszedłem, bo myślałem, że pomyliłem stacje. Tak się traktuje w Polsce ludzi sportu. Jak debili, którzy potrafią zliczyć tylko 1:0, a do przerwy 0:0. Nie ma żadnej powagi. W USA, gdyby któryś z kandydatów na prezydenta powiedział, że go sport nie interesuje, mógłby od razu się spakować i dać spokój z kampanią wyborczą. Bush senior na biurku miał zawodowy kontrakt bejsbolowy, ale go nie podpisał, wybrał politykę. Bo Amerykanie w tych szkołach i na uniwersytetach przygotowują człowieka do sportu i do życia w społeczeństwie, w zespole. Potem zawodowe firmy biorą ich do NHL czy NBA. Natomiast bez względu na poziom, jaki reprezentuje uczeń czy student, na poziomie szkoły i uniwersytetu najważniejsze jest państwo, które traktuje to jako swój obowiązek. A u nas trzy czwarte ma zwolnienia z WF, a prywatne szkoły nie mają sal gimnastycznych.

Czyli błąd nie tkwi w federacjach sportowych, a w systemie edukacji?

Oczywiście, ale to jest jednak system naczyń połączonych. Jak się patrzy na te twarze, choćby z PZPN, to trudno stworzyć jakieś prosportowe lobby, złożone z intelektualistów. Jakby zamiast Laty tym prezesem był przykładowo Jerzy Dudek, to rodzice, którzy widzą go w telewizji i słyszą, że ma jakiś projekt na miasto Łódź, jest wiarygodny i kupują ten projekt. Ale jak widzą leśnych dziadków, to niestety społeczeństwo się od nich izoluje. A będzie jeszcze gorzej, bo teraz w ogóle do władzy dochodzą ludzie wychowani na has-łach "nie biegaj, bo się spocisz". W latach 90. było tak, że nikt o WF nie myślał, bo był wyścig szczurów, liczyła się dobra uczelnia i pieniądze. Gdyby teraz przyszedł taki Dudek, to on przekonałby tych rodziców, by słali dzieci na orliki, bo na podwórkach już tych Messich i Ronaldów nie znajdziemy. Ale znów będą, niestety, leśne dziadki. I w takiej sytuacji zostają nam siatkarze, którzy - liczę na to - przykryją swoim medalem w Londynie tę całą mizerię. Trzeba nam zrobić jak Thatcher, czyli albo system i porządek, albo będziemy nadal udawać, że mamy sport wyczynowy.
Rozmawiał Marcin Darda

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki