Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skiba: Musicie się bardziej wpatrywać w Łódź

Redakcja
Krzysztof Skiba mieszkając w Łodzi był łódzkim patriotą
Krzysztof Skiba mieszkając w Łodzi był łódzkim patriotą Jakub Pokora
Krzysztof Skiba promował w Łodzi najnowszy album zespołu Big Cyc, wydany w 30. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. O naszym mieście i czasach studenckich z muzykiem rozmawia Małgorzata Mijas.

Dla kogo jest płyta "Zadzwońcie po milicję!"?

Z jednej strony jest to płyta pokolenia stanu wojennego, bo dla nas będzie to rodzaj historycznej podróży. Przypomnimy sobie atmosferę tamtych czasów. Ale z drugiej strony jest to absolutnie płyta dla młodych ludzi, dla których będzie okazją do dowiedzenia się kilku ciekawych rzeczy, o których nie mieli pojęcia.

Czy płyta coś zmieni w świadomości ludzi?

Płyta jest zjawiskiem, które przywraca pewne proporcje. Żyjemy w świecie pewnych mitów i troszkę zafałszowanych legend, które mówią o tym, że takie zespoły jak Perfect, Lady Pank czy Lombard były zespołami walczącymi.

A nie były?

To oczywiście były bardzo popularne zespoły, które miały wielkie przeboje i oczywiście te piosenki "leciały" na okrągło w radiu, ale to były zespoły z oficjalnego nurtu, które grały wielkie koncerty na wielkich festiwalach. Plakaty z tymi zespołami były dodawane do "Trybuny Ludu", czy "Głosu Ludu" i ci wszyscy muzycy występowali w radiu.

Ale nie bez przyczyny. W końcu ludzie lubili ich muzykę...

Oczywiście, ale często było tak, że - jak to Wańkowicz mówi - następowało zjawisko tak zwanego chciejstwa, ludzie chcieli doszukiwać się różnych aluzji. Zresztą ówczesny słuchacz był niesamowicie wyczulony na wszelkie drobne aluzje. Dzisiaj mówimy otwartym tekstem, kabarety stosują zasadę mówienia po nazwiskach. Natomiast wtedy stosowano kamuflaże literackie. W tym czasie istniał także niezwykle ciekawy nurt podziemnego rocka, alternatywnego. Zespoły znane z tamtego okresu, jak Dezerter, WC, KSU, Brygada Kryzys, to są zespoły które istnieją do dziś. Całkiem nieźle sobie radzą wznawiają swoje nagrania, płyty. Piosenki Dezertera pojawiają się w filmach o tamtym okresie.

Ale nie nagraliście płyty z ich utworami...

Nagrywanie takich prostych rzeczy byłoby z naszej strony pójściem na łatwiznę. Sięgnęliśmy więc nieco głębiej, do szuflad, w których mieliśmy stare kasety z nagraniami z tamtego okresu i wygrzebaliśmy ku potomności takie zespoły, jak Cela Nr 3, Brzytwa Ojca, Karcer, czy na przykład Miki Mausoleum, które w tamtym czasie były dobrze znanymi podziemnymi zespołami. Te formacje nie istnieją, są rozproszone po całym świecie, część muzyków nawet nie żyje. Głównym nośnikiem dźwięku, dość wdzięcznym w tamtym czasie, była kaseta magnetofonowa. Dlatego, że można ją było stosunkowo łatwo przegrywać. Tak też krążyły nagrania tych zespołów, nagrywane w jakichś salach prób, często na małych studenckich koncertach. Stąd jakość tych nagrań jest nie najlepsza. Sprzęt wówczas też nie był na wysokim poziomie, szczytem hi-techu było, kiedy jakieś radio studenckie przy pomocy dwóch mikrofonów zarejestrowało koncert. I to się później przegrywało. Tak powstawała niezależna dystrybucja kaset, która rozchodziła się falami. Pamiętam, że sam na swoim magnetofonie przegrałem około 150 kaset i ten magnetofon się rozleciał! Taka mniej więcej była moc przerobowa. Ale kolejne 150 kaset nagrał ktoś następny i tak było ich już 1500, i tak dalej.

Ale czy wtedy nagrania nie traciły na jakości?

Rzeczywiście, po dziesiątym przegraniu z oryginału już niewiele było słychać. Dlatego zespół Big Cyc miał niełatwe zadanie. Praca nad tą płytą przypominała pracę zespołu archeologicznego. Dzisiaj, kiedy ktoś nagra coś w Nowym Jorku, to właściwie za kliknięciem jednego klawisza możemy mieć to za pięć sekund u siebie w komputerze. Trudno jest zrozumieć, że muzyka dla młodzieży lat 80., była czymś niesamowicie ważnym, jedyną oazą wolności. Świat wokół był brutalny, zakłamany, w radiach grano obrzydliwe rzeczy, w prasie pisano obrzydliwe kłamstwa, więc w tej muzyce, w tej niszy, szukano odrobiny wolności. Nurt kapel punkowych, bojowych, walczących nadawał pewien charakter rzeczywistości.

Co takiego było w tych nagraniach, że dziś ludzie zechcą sięgnąć po ich odświeżone wersje?

Taką ciekawą grupą, na którą warto zwrócić uwagę, jest Miki Mausoleum, kultowa absolutnie grupa podziemia tamtego okresu. Dzisiaj oczywiście trochę zapomniana. Zespół z Wrocławia który w 1984 roku nagrał podziemną kasetę "Wieczór Wrocławia". Z niej pochodzą nagrania takie, jak "ZOMO na Legnickiej" - Legnicka to ulica, na której toczyły się walki z ZOMO, "Ruski ketchup", "Murzyn", "Walka o pokój". Pamiętam, że sam przegrywałem ich kasety, co więcej - byłem także organizatorem koncertu zespołu w Łodzi. To był jedyny koncert Miki Mausoleum w tym mieście.

W którym to było roku?

W 1987. Grali koncert w klubie studenckim "Balbina". Bez cenzury. Z 1984 roku pochodzi piosenka "Ruski ketchup", w której Krzysztof Kamal Kłosowicz, autor tekstu i lider śpiewa: "Kto dowiedzieć zechce się, kogo zamknie dziś SB, długo nie trzeba czekać, ruski ketchup, ruski ketchup, ruski ketchup", żeby to napisać w 1984 roku, trzeba było naprawdę mieć jaja, mieć odwagę i oni taką odwagę mieli. W tym samym roku popularne zespoły śpiewały trochę o czymś innym.

Jak długo pracowaliście nad płytą?

Samo nagranie w studiu trwało około trzech tygodni. Natomiast oczywiście wcześniej były prace poszukiwawcze. Później, prace detektywistyczne, czyli: "cholera o czym on w ogóle śpiewa?". Bo pierwsza zwrotka była w miarę czytelna, refren też, ale przy trzeciej już były jaja, bo ta taśma, ten nośnik, się najzwyczajniej w świecie starzeje, i czy on śpiewa "drogę", czy "nogę", to do końca nie było pewne.
To jak sobie poradziliście?

Pomogły nam urządzenia techniczne, jak odszumiacze dźwięków. W studiu zastosowaliśmy takie same triki elektroniczne, jak przy odczytywaniu zapisów czarnych skrzynek przy okazji katastrof lotniczych. To była żmudna praca, a później jeszcze pracowaliśmy nad okładką, nagraniem dźwięków ulicy, rozmów milicjantów.

Skąd one pochodzą?

To nagrania pozyskane z zasobów archiwalnych Instytutu Pamięci Narodowej: okrzyki z manifestacji, z demonstracji, nagrane przez podziemie Solidarności, rozmowy z milicyjnego centrum dowodzenia do radiowozów, komunikaty z wprowadzenia godziny milicyjnej, atak ZOMO. Tam są nawet dramatyczne komendy: "brakuje mi amunicji", że ktoś tam prosi o pomoc, bo widocznie został otoczony przez demonstrantów. To nadaje całości wiarygodności, że to nie była tylko zabawa.

Na płycie widzimy Lenina z irokezem, podobnego do tego z okładki pierwszej płyty Big Cyca. Czy to celowe nawiązanie?

Tak, to jest symbol Big Cyca z tamtych czasów. "Zadzwońcie po milicję!" to nasza szesnasta płyta i jest wyjątkowa. Poprzednich piętnaście, choć miały piosenki poważne, to w zasadzie, w większości było rozrywkowych. Chociaż Big Cyc przemycał zawsze jakieś treści polityczne, na przykład słynny przebój "Makumba", to jest przecież piosenka o nietolerancji, polskim rasizmie. Nowa płyta zaś jest od początku do końca zrobiona w konwencji na serio, tutaj sobie nie robimy żartów. Być może to jest dowód na to, że się starzejemy, że dojrzeliśmy po wielu latach dopiero do takiej płyty. To nie znaczy, że teraz Big Cyc będzie super serio i będziemy teraz śpiewali jakieś smętne piosenki. W piosence "Polska" też jest trochę ironii: "Myślę o tobie całe noce, a w dzień wyrabiam 300 procent". Żart często jest bronią ludzi bezsilnych. Jeżeli widzisz czołgi na ulicach, to tak się czujesz. My w konfrontacji z ZOMO nie mieliśmy żadnych szans. Należę do pokolenia stanu wojennego. Kiedy 13 grudnia generał Jaruzelski wyciągnął "ciężki sprzęt do odśnieżania" byłem w Gdańsku, tam się urodziłem, chodziłem do liceum, i biegałem pod stocznię, i rzucałem kamieniami w ZOMO-wców. Młodym ludziom się wydaje, że rzucaniem kamieniami rozwiążą jakis problem, ale Polsce nic nie przybędzie od rzucania kamieniami.

Ale na studiach w Łodzi już Pan kamieniami nie rzucał...

Myśmy do tego dojrzeli w połowie lat 80. i wtedy wszyscy nagle zostaliśmy pacyfistami, odmawialiśmy służby wojskowej i tak później w Łodzi właśnie powstała Pomarańczowa Alternatywa. ZOMO goniące krasnoludki wyglądało dosyć śmiesznie. Władza, która goni krasnoludki musi upaść, bo to zahacza o absurd. Stosowaliśmy wtedy niesamowite metody walki, które doprowadzały do demoralizacji SB i milicjantów. Dlatego, że milicjant też musi czuć sens swojej pracy, a jeśli w radiowozie ma zamkniętego krasnoludka, Świętego Mikołaja, Królewnę Śnieżkę i Misia Uszatka, to jego praca traci sens. Myślę że Pomarańczowa Alternatywa pomogła śmiechem powalić komunę.

A co oprócz Pomarańczowej Alternatywy najlepiej Pan wspomina z Łodzi?

Przez siedem lat mieszkałem na osiedlu studenckim Lumumbowo i tam było dużo imprez rozrywkowych. Bardzo szybko opanowaliśmy klub "Balbina". Tam organizowaliśmy nie tylko polityczne akcje, ale też dużo akcji artystycznych. Ściągaliśmy teatry, kabarety, mnóstwo kapel rockowych, organizowaliśmy także wystawy, na przykład rzeźb kinetycznych kolegi Janiaka z Łodzi Kaliskiej. To powodowało oczywiście zamieszanie w szeregach donosicieli SB, którzy składali raporty ze wszystkich naszych działań. Pamiętam, że w swojej teczce natrafiłem na donos, w którym TW Jola - Tajny Współpracownik Jola, choć mógł to być oczywiście Andrzej - pisze, że była na jakimś występie zorganizowanym przez Skibę, ale nie jest w stanie do końca określić, czy to było za władzą, czy przeciwko i o co w ogóle tam chodziło. A z takiego czysto rozrywkowego punktu widzenia to mogę powiedzieć, że bywały imprezy, iż zaczynałem zabawę w jednym akademiku, budziłem się w drugim, a ciuchy znajdowałem w trzecim (śmiech).

Miał Pan swoje ulubione miejsca Łodzi?

Moim ulubionym miejscem było osiedle studenckie Lumumbowo (śmiech), ono wtedy było centrum rozrywki. To było takie małe Las Vegas. Działały tam kluby takie, jak "Pretor", "Medyk", "Tygrys", "Balbina", "Olimp". Całe miasto tam przyjeżdżało. Dzisiaj te miejsca są zapomniane, albo ich już nie ma. Tutaj były dziewczyny i tutaj były kluby studenckie. Wtedy nie było lokali w mieście. W Łodzi gdzieś tam były jakieś koszmarne miejsca dla cinkciarzy, była też "Malinowa", gdzie młodzież w ogóle nie chodziła.

Czy dla Pana Łódź się zmieniła?

Teraz to wszystko inaczej wygląda, wtedy wszystkie kamienice były zaniedbane, a dziś widać, że niektóre przeszły remont. W tamtych czasach mówiono, że Łódź nie miała tego szczęścia, co Warszawa, bo nie była zburzonym miastem, dlatego tu przez lata nic nie remontowano, jak w Warszawie, którą Niemcy rozwalili do gołego gruzu. Wszystko tam było nowe, a tutaj wszystko zapuszczone.

Pomarańczowa Alternatywa, rozrywka, "Balbina" - z czym jeszcze kojarzy się Panu Łódź?

Z secesyjną architekturą. Pewnie to banał, ale tak właśnie jest. Jak przyjechałem do Łodzi z mojego pięknego Gdańska - a mieszkałem tam w centrum, na gdańskiej starówce, flamandzkiej, z niesamowitymi kościołami - to przeżyłem szok estetyczny. Na minus, ale po roku zakochałem się w tej Łodzi. Zaczęła mi się podobać i to było już moje miasto. Później, jak przyjeżdżali do mnie, do Łodzi, jacyś artyści, mniej lub bardziej zaprzyjaźnieni z Warszawy, to mówili: "Jezu, jakie obrzydliwe miasto, jak możesz tu wytrzymać?". Ja wtedy stawałem się niesamowitym patriotą łódzkim i broniłem Łodzi rękami i nogami. Mówiłem: "Panowie jesteście ślepi, musicie się bardziej wpatrywać".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki