ZA CHWILĘ FILM!
- Przestrzegam przed hurraoptymizmem. Oni u nas mogą być silniejsi, niż byli przed tygodniem u siebie - tuż przed meczem powiedział na tradycyjnym przedmeczowym spotkaniu ze sponsorami i gośćmi PGE Skry trener Jacek Nawrocki. Turecki zespół w pierwszym spotkaniu dał się zaskoczyć PGE Skrze, ale wytrawny strateg, uważany za jednego z najlepszych trenerów świata Glenn Hoag, z uśmiechem na ustach zapewniał, że nie przyjechał do Łodzi, by żegnać się z Ligą Mistrzów. Tym bardziej, że to miasto kojarzy mu się znakomicie - tutaj dwa razy gościł ze swoimi drużynami - z ACH Volley Bled i Arkasem - na turniejach finałowych Ligi Mistrzów.
Po pierwszym secie optymizm z twarzy fanów bełchatowskiego klubu z pewnością zniknął, bo Arkas przetoczył się niczym czołg po drużynie PGE Skry. Od samego początku wyraźną przewagę miała drużyna z Izmiru, a bełchatowianie mieli przede wszystkim olbrzymie problemy z ataku. Gdy kończy się zaledwie 17 procent ataków po dobrym przyjęciu zagrywki, to o zwycięstwie nie można nawet marzyć.
Gracze Arkasu fantastycznie bronili i nawet, gdy bełchatowianie zdobywali punkty, to bardzo rzadko piłka bezpośrednio wpadała w boisko. Aleksandar Atanasijević skończył dwie z dziewięciu piłek, a Mariusz Wlazły pięć z dwunastu.
Mimo porażki w pierwszym secie, gracze PGE Skry wciąż mieli jednak podstawy do zachowania spokoju. Zwycięstwo w Izmirze zagwarantowało im bowiem, że nawet w razie porażki w Łodzi o awansie do czołowej siódemki Ligi Mistrzów zdecyduje złoty set. Być może to właśnie sprawiło, że z chłodnymi głowami bełchatowscy siatkarze rozpoczęli drugą partię od prowadzenia 4:1. Odbudował się Atanasijević, a wypełniona po brzegi Atlas Arena niosła PGE Skrę. Wprawdzie było widać, że nie jest to najlepszy dzień bełchatowskiej drużyny, ale w kilku sytuacjach szczęście było przy PGE Skrze. A skuteczne dwa bloki w końcówce, w tym jeden najniższego gracza PGE Skry Pawła Woickiego, dał wygraną partię.
Ale dwadzieścia minut później PGE Skra znów musiała odrabiać straty. Trzeciego seta można nazwać rywalizacją nie bełchatowian z Arkasem, a Wlazłego z Arkasem. As PGE Skry był jedynym, który umiał skończyć atak. Na lidera tureckiej ligi to za mało.
Wlazły rozgrywał środowego wieczora w Atlas Arenie fantastyczny mecz, chyba jeden z najlepszych w ostatnich kilkunastu miesiącach. Gdy w czwartym secie wreszcie miał wsparcie kolegów, Arkas nie miał żadnych szans.
O awansie jednej z dwóch tych drużyn miał zatem zdecydować set rozgrywany do piętnastu punktów - albo tie-break, albo złoty set. Krótkie partie przez siatkarzy nazywane są loterią. Bełchatowianie Marzyli, że jeden z tych dwóch losów będzie dla nich szczęśliwy. W tym pierwszym było bardzo blisko, bo PGE Skra prowadziła w środku partii czterema punktami, a w końcówce miała trzy piłki meczowe.
Złoty set układał się długo po myśli PGE Skry, aż na zagrywkę wszedł Kolumbijczyk Liberman Agamez. I to właśnie atakujący tureckiej drużyny odrobił straty nieprawdopodobnymi zagrywkami, a później wyprowadził Arkas na prowadzenie, którego nie oddali już do końca.
PGE Skra Bełchatów - Arkas Izmir (14:25, 25:21, 22:25, 25:18)
PGE Skra: Boninfante, Wlazły, Pliński, Atanasijević, Bąkiewicz, Kooistra, Zatorski (libero) oraz Cupković, Winiarski, Kłos, Muzaj. Trener: Jacek Nawrocki.
Arkas: Hansen, Perrin, Duff, Agamez, Subasi, Simac, Yesilbudak (libero) oraz Ramazanoglu, Gok, Bravo. Trener: Glenn Hoag
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?