Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skusiewicz: Kim Dzong Un groźny jak Hitler

Piotr Brzózka
Krzysztof Skusiewicz
Krzysztof Skusiewicz Polskapresse archiwum
Z dr. Krzysztofem Skusiewiczem, ekspertem ds. bezpieczeństwa ze Społecznej Akademii Nauk, rozmawia Piotr Brzózka.

Rozmiar ma znaczenie. Gdy rozmawialiśmy w grudniu, powątpiewał Pan, że Korea Północna jest w stanie zminiaturyzować głowice nuklearne czyniąc je gotowymi do wyniesienia przez rakiety. Tymczasem Korea właśnie przeprowadziła próbę z takimi ładunkami. Szok?
Szok. Świadczy to o niesamowitym utajnieniu tego, co dzieje się w tym państwie. Nie tylko wobec wrogów, takich jak USA, Korea Południowa i Japonia, ale też wobec przyjaciół - Chin. Spójrzmy na wyjątkowo zdecydowaną reakcję strony chińskiej. Oni są zszokowani tempem postępu prac nad bronią jądrową w Korei, a także tym, że jako najbliższy sojusznik, który właściwie utrzymuje Korę - nie zostali o tej próbie wcześniej powiadomieni. Ta sytuacja świadczy też o słabości wywiadu.

Wszystkich zainteresowanych wywiadów.
Tak, wszystkich. Wywiad satelitarny, informujący, że trwają prace przygotowawcze do próbnej eksplozji, to za mało. Potrzebne są źródła ludzkie, agenci na miejscu. Żeby wiedzieć, co Koreańczycy zamierzają. Bo największy problem polega na tym, że nie znamy ich planów. Korea kompletnie nie liczy się ze społecznością międzynarodową. Generalnie bomba nuklearna to środek polityki. Nie chodzi o jej użycie na polu walki, bo to wydaje się raczej niemożliwe - doświadczenia Hiroszimy i Nagasaki wystarczyły. No chyba, że mamy do czynienia właśnie z Koreańczykami. Nie wiemy, co oni myślą. Nie wykluczam, że dla nich użycie tej bomby wcale nie jest nie do przyjęcia.

A więc nie możemy wykluczyć, że ostatnia próba to coś więcej, niż manifestacja polityczna?
Gdybym to wiedział, rozmawiałbym w tej chwili nie z panem, tylko z dyrektorem CIA. Tego nikt nie wie. Jeżeli wiedzielibyśmy, że broń na pewno zostanie użyta, to na mocy porozumienia międzynarodowego zniszczylibyśmy koreańskie ośrodki badawcze. Ale nie wiemy. Jeżeli założymy, że celem Północy jest zjednoczenie Korei, czyli podbój Południa, to bomba nuklearna jest jedynym środkiem, który może to zagwarantować. Kim Dzong Un może za jej pomocą zniszczyć Południe i zdobyć jego gruzy oraz pozostałych przy życiu niedobitków. Jeżeli to jest do wyobrażenia w jego mentalności, to nie widzę powodu, dla którego nie miałby tego zrobić. Bo konwencjonalnie wojny nie wygra - w takim scenariuszu USA i Japonia są dla Korei Południowej gwarantami bezpieczeństwa. Teraz Południe ma jednak dylemat: czy w obliczu zagrożenia nuklearnego USA zaryzykują obronę sojusznika przy pomocy swoich głowic? Czy Stany podejmą się tego, za cenę na przykład zniszczenia Hawajów, stanu jakże bliskiego Obamie? Na ile szczelny jest amerykański parasol nuklearny nad Koreą Południową? Jeżeli Południe uzna, że nie jest szczelny, musi stworzyć własną broń nuklearną.

Jakie mogą być warianty wydarzeń?
Korea może skapitulować - w myśl powiedzenia z czasów zimnej wojny - lepiej być czerwonym niż martwym, lepiej się poddać, niż zginąć w III wojnie światowej. Ale Południe może też wykonać uderzenia prewencyjne, nie wiem tylko, na ile ma możliwości. Oni dopiero pracują nad rakietami, które będą mieć w zasięgu całą Północ. Na pewno niemożliwy jest desant, teren jest niesprzyjający, próba nuklearna została przeprowadzona na północnym krańcu Korei, na styku granic z Chinami i Rosją. W razie ataku bierze się jako "zakładnika" rosyjski Daleki Wschód. Ewentualny opad radioaktywny we Władywostoku jest wielce możliwy. Zresztą nie wiem, czy Południe ma wolę polityczną do takiego ataku. To społeczeństwo dobrobytu, które wciąż będzie wierzyć, że Północ nic nie zrobi. Na tym polega gra Północy. Dziś kij - próba nuklearna, jutro marchewka - zapowiedź rokowań. Ale widać, że Północ konsekwentnie brnie do przodu.

A amerykańskie uderzenie wyprzedzające?
Nie. Obama nie jest politykiem wojny. On jest w ogóle teraz przestraszony. Zwracam uwagę, że dzień wcześniej zapowiadał redukcję amerykańskich głowic nuklearnych. To też pokazuje, ze Amerykanie nie mieli pojęcia, co się szykuje. Oczywiście w wypadku ataku na Koreę Południową, Ameryka na pewno udzieli pomocy. Ale nie wykona pierwsza ataku. Zresztą co miałyby zaatakować? Nie mogą zabić 5 milionów mieszkańców atakiem atomowym. To jest tak, jakbyśmy siedzieli w jednym pokoju z bandytą, który ma pistolet. Jak będzie chciał, to strzeli komuś nad głową, albo zrani w kolano. Zaraz powie "przepraszam", a wszyscy stwierdzą: no dobrze, przecież obiecał, że więcej tego nie zrobi. Niestety, Korea jest nieprzewidywalna, a przy tym odporna na nacisk dyplomatyczny i ekonomiczny. Podkreślam też, że nie wiadomo, czy bomba jest produkowana tylko na potrzeby Korei, czy na sprzedaż. Zminiaturyzowana bomba o wadze 200-300 kg może być już przenoszona przez rakiety irańskie. W rachubę wchodzą też organizacje terrorystyczne. Kto wie, czy za rok Egipt wciąż będzie stabilnym krajem. A Asad w Syrii? Szaleńców nie brakuje. Korea jest w takim kryzysie, że może swoje bomby wystawić na licytację: kto da więcej. Jak studentki wystawiają swoją cnotę na sprzedaż, to dlaczego Korea nie miałaby wystawić jednej z głowic?

Wspomniał Pan już o reakcji Chin. Innej, niż dotąd.
Chiny są zaskoczone i przede wszystkim głęboko obrażone. Na Dalekim Wschodzi funkcjonuje pojęcie "utraty twarzy". Wyrwanie się Korei spod kontroli Chin to jest utrata twarzy, tym bardziej, że w Chinach nastąpiła zmiana na szczytach władzy i trwa tam reorientacja polityki zagranicznej. To strasznie komplikuje Chinom sytuację. Dla nich najważniejszy staje się rejon Morza Południodniowochińskiego, gdzie trwa konflikt z Wietnamem, Malezją, Filipinami o wyspy i podział szelfu kontynentalnego. Jest konflikt o wyspy także z Tajwanem i Japonią. Problemy na granicy z Koreą rozpraszają uwagę, są dla nich wyjątkowo niewygodne. Poza tym dotąd Chiny wygrywały na arenie międzynarodowej jako gwarant stabilności na Półwyspie Koreańskim. Dziś może chcą utrzymać tam pokój, ale nie są w stanie go zapewnić.

A gdyby weszli Amerykanie, po której stronie staną Chiny?
Będą bronić Korei. Zawsze znajdą usprawiedliwienie. Nie mówmy o III wojnie światowej. Ale Chiny mogą dostarczać sprzęt. A może, tak jak w roku 1950, znajdzie się półtora miliona chińskich ochotników? Wojna jest raczej ostatecznością, nie zależy na niej nawet Kimowi. Ale niewątpliwie trzeba się z nim liczyć. Tak, jak z Hitlerem w latach trzydziestych. Nie mówię, że zacznie wojnę, ale na pewno przegapiliśmy ważny moment - teraz to Korea ma ma już atuty. Trzyma w ręku karty i je rozdaje.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki