Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sojusz czeka w Łodzi noc długich noży

Marcin Darda
Marcin Darda
Marcin Darda Dziennik Łódzki/archiwum
Dariusz Joński, szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej, to człowiek dziś w Łodzi przegrany najbardziej, jeśli oczywiście nie liczyć Cezarego Grabarczyka.

Joński co prawda przeprowadza się na Wiejską, ale jego SLD przegrał tu z Ruchem Palikota swój drugi mandat poselski. A mówimy o tym samym Sojuszu, który nie tak dawno odwołał w Łodzi prezydenta Jerzego Kropiwnickiego i o tym samym Jońskim, który rok temu w drugiej turze wyborów na prezydenta Łodzi dostał tu blisko 50 tys. głosów.
Założenia Sojuszu były takie, że idzie w Łodzi po trzy mandaty. U podstaw tego planu leżała teoria, że liderowi Jońskiemu odmelduje się w wyborczą niedzielę co najmniej tylu wyborców, ilu poparło go w wyborach do sejmiku województwa, czyli ponad 18 tys. Resztę zrobić miała "mocna drużyna". Nic z tego. Choć było blisko. Łódź, która niegdyś była bastionem lewicy eseldowskiej, wybrała lewicę, ale palikotowską, bardziej walczącą o prawa gejów i legalizację marihuany niż o Polskę socjalną, która zawsze obecna jest w programach SLD.

Dlaczego? Trudno za wynik SLD w Łodzi winić Dariusza Jońskiego, który w tej kampanii był widoczny, a nawet konsekwentny. Nie ma racji były szef SLD w Łódzkiem Krzysztof Makowski, mówiąc, że to oferta Jońskiego nie przyciągnęła nowych wyborców. To oferta SLD nie przyciągnęła nowych wyborców. Oferta całego SLD w całym kraju. W Łodzi za fatalny wynik, za spadek o dziewięć punktów procentowych w porównaniu z wyborami z 2007 roku, odpowiada raczej Grzegorz Napieralski, który okazał się zbyt nijakim liderem w porównaniu z Januszem Palikotem. Tu decydowały oblicza liderów krajowych, nie lokalnych, choć Sojusz w Łodzi tradycyjnie wypadł lepiej niż w kraju. A Palikot w Łodzi zdobył 10 proc. i znakomita większość tych głosów to był prezent od SLD.

SLD w Łodzi poniżej progu 10 proc. to jest wynik ciekawy. Ale ciekawe rzeczy w Sojuszu dopiero zaczną się dziać. Grzegorz Napieralski ustępuje, niebawem kongres wyborczy w partii.

Niewykluczone, że z wygnania wróci Wojciech Olejniczak, w grę może wchodzić także Ryszard Kalisz. Obaj są przyjaciółmi Aleksandra Kwaśniewskiego, guru polskiej lewicy z ery przedpalikotowej. Gdy Olejniczak wziął SLD po Leszku Millerze, Sojusz zaczął straty odrabiać. Dziś symbolicznym gestem wyborców jest elekcja w Sieradzu jego brata Cezarego. Do centrali SLD lista sieradzka poszła z Cezarym Olejniczakiem jako liderem. Wróciła z nazwiskiem Iwony Piątek, szefowej Partii Kobiet na pierwszym miejscu i nazwiskiem Olejniczaka na miejscu ostatnim. To była decyzja przewodniczącego Napieralskiego, choć oficjalnie podjęła ją tzw. rada krajowa Sojuszu.

Dziś casus Olejniczaka jak w soczewce pokazuje błędy Napieralskiego. Bo elektorat SLD nie głosował automatycznie na lidera listy, tylko szukał na tej liście Olejniczaka. I okazał się elektorat SLD mądrzejszy od szefa SLD.

WYBORY 2011!

Co istotne, Dariusz Joński na szczyt Sojuszu wywindował się nie tylko przez sukces referendum, odwołującego Kropiwnickiego, ale i dzięki Napieralskiemu, który widział w nim zdolnego polityka, a nawet - jak się wyraził - nadzieję polskiej lewicy. Joński był niemal do Napieralskiego przylepiony. Mówiło się kiedyś w Łodzi, że Napieralski pokonał Wojciecha Olejniczaka w wewnętrznych wyborach dzięki głosom "kolegów z Łodzi". Kiedyś oficjalnie powiedziała to nawet Anita Błochowiak.
Olejniczak miałby zatem Jońskiemu coś do udowodnienia, gdyby tylko Joński grał w jego lidze. Teraz pytanie jest inne, a mianowicie, czy Jońskiemu, a także jego stronnikom w SLD, nie zacznie przeszkadzać bagaż tej przyjaźni z Napieralskim, który staje się coraz cięższy. Dziś nazwisko Napieralski w polityce to jest symbol porażki.

Kongres wyborczy, który wczoraj zapowiedział, będzie finałem przyspieszonych wyborów w partii, począwszy od partyjnych kół. To oznacza, że wybierani będą też szefowie organizacji miejskich i wojewódzkich. Niewykluczone zatem, że w Sojuszu szykuje się noc długich noży, do której przygrywka już się rozpoczęła.

Krzysztof Makowski, dawny baron SLD, wczoraj wykopał pierwszy dołek pod Jońskim, mówiąc, że jego czas minął. Jego i Sylwestra Pawłowskiego, szefa SLD w Łodzi, który z hotelu sejmowego skutkiem decyzji wyborców też się musi lada dzień wyprowadzić. Byłoby Makowskiemłatwiej, gdyby nie przegrał wyborów do Senatu. Atak nie tylko na Jońskiego ale i Pawłowskiego, który raczej Makowskiemu sprzyjał, to prosty sygnał, że były baron chce odzyskać władzę w województwie, sprytnie uprzedzając Pawłowskiego. A że robi to, choć przegrał wojnę o Senat? Przy takim wyniku, jaki Sojusz zrobił w kraju, jest w zasadzie bez znaczenia, kto zacznie rozgrywać obecnych baronów, bo w SLD przegrani są wszyscy bez wyjątku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki