18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spółdzielnie socjalne receptą na bezrobocie

Agnieszka Jasińska, Matylda Witkowska
La Grandę założyło w Łodzi ośmioro znajomych. Wszyscy byli bezrobotni. Nie chcieli wyjeżdżać do pracy do Warszawy ani za granicę
La Grandę założyło w Łodzi ośmioro znajomych. Wszyscy byli bezrobotni. Nie chcieli wyjeżdżać do pracy do Warszawy ani za granicę Jakub Pokora
Co łączy byłego więźnia, świeżo upieczonego absolwenta prestiżowej uczelni i gospodynię domową z trójką dzieci? Wszyscy mają takie same problemy ze znalezieniem pracy na łódzkim rynku. Szansą dla nich może być spółdzielnia socjalna - instytucja coraz bardziej popularna.

Pierwszy pomysł to był hostel. Klubokawiarnia była tylko w dalekich planach. Teraz jest już i hostel, i klubokawiarnia. Jest coraz więcej pracy, ale i coraz więcej satysfakcji.

Ja nie mam nic, ty nie masz nic...

Hostel La Granda założyło w Łodzi ośmioro przyjaciół. Wszyscy byli bezrobotni.

- Znaliśmy się z działalności w różnych organizacjach pozarządowych - opowiada Elżbieta Zasińska z La Grandy. - Postanowiliśmy założyć hostel, bo lubimy podróżować. Jeśli gdzieś jedziemy, to nocujemy właśnie w hostelach.

Dzisiaj z ośmiorga założycieli zostało sześciu.

- Mieliśmy różne wizje, potrzeby, dlatego nasze drogi się rozeszły - mówi Elżbieta. - Teraz będziemy przyjmować nowe osoby do pracy w barze.

Dla Elżbiety i jej znajomych najważniejszy jest zespół.

- Najważniejsze jest to, by nam się dobrze ze sobą pracowało - podkreśla Elżbieta.- Założyliśmy spółdzielnię socjalną, bo chcemy rozkręcić Łódź. Część naszych znajomych wyjechała do pracy do Warszawy, część za granicę. A nam się nie chciało nigdzie wybierać. Postanowiliśmy zostać w Łodzi i właśnie tu działać.

Pomogli rodzice i przyjaciele

Elżbieta nie ukrywa, że na początku nie było łatwo.

- Ale mieliśmy dużo zapału i energii. Dlatego udało nam się przezwyciężyć wszystkie trudności - wspomina. - Czasami załamywały nas sprawy administracyjne. Nie mieliśmy pojęcia o budownictwie. Ciężko było znaleźć odpowiedni lokal i go przystosować do naszych potrzeb. Dotacja ledwo nam wystarczyła. Dobrze, że pomogli rodzice i przyjaciele. Inaczej nie dalibyśmy sobie rady.

Każda osoba w spółdzielni dostała 10 tys. dotacji. W sumie na rozkręcenie biznesu mieli więc 80 tys. zł.

- Kiedy otworzyliśmy hostel, poczuliśmy ulgę, bo w trakcie przygotowań były chwile, gdy traciliśmy nadzieję, że to wszystko się uda - przyznaje Elżbieta.

Trzy miesiące szukali właściwego lokalu. Kiedy znaleźli odpowiednie miejsce, okazało się, że właściciel zmienił zdanie i wynajmie je komuś innemu. Chodziło mu pewnie o większe pieniądze.

Szukali pomocy gdzie tylko mogli. W pewnym momencie w poszukiwaniach lokalu pomagała im jedna radna. Ale wszystkie miejsca z puli miasta były w kiepskim stanie. No, i na lokale od miasta musieliby długo czekać.

Wreszcie udało się znaleźć coś, ale na własną rękę.

Demokracja dobra, ale nie zawsze szybka

Wszyscy byli tak przejęci nowym przedsięwzięciem, że nie zastanawiali się nad tym, jak to będzie, kiedy ich hostel już wystartuje.

- Dopiero po otwarciu dotarło do nas, że - na przykład - trzeba wyznaczyć dyżury, bo hostel musi być otwarty 24 godziny na dobę - uśmiecha się Elżbieta do wspomnień. - Teraz powoli wszystko organizujemy. Planujemy zmiany, dyżury.

Na początku wszyscy razem podejmowali decyzje. Dyskutowali, jak będzie wyglądać każdy szczegół. Założenie było takie: wszystkie decyzje podejmują demokratycznie.

- Przez to nasze zebrania trwały naprawdę długo. Omawialiśmy każdy najmniejszy element dotyczący hostelu. Ale doszliśmy do wniosku, że nie mamy czasu na tak długie zebrania. Podzieliliśmy się odpowiedzialnością - opowiada.

Teraz ktoś jest odpowiedzialny za marketing, kto inny za dostawy. Teraz całą grupą podejmują tylko najważniejsze decyzje.

Uwierzyli w kuchnię wegańską

Wszyscy członkowie spółdzielni zgodnie przyznają, że własny biznes to bardzo dużo wyzwań, ale też ogromna satysfakcja.

- Hostel już działa. Niedawno uruchomiliśmy także klubokawiarnię. Przyjęliśmy zasadę, że będziemy podawać tylko dania wegańskie - opowiada Elżbieta. - Na razie są tylko napoje i przekąski, kuchnię uruchomi-my w lutym. Ale teraz nawet do kawy dajemy mleko sojowe.

Tak naprawdę tylko jedna osoba jest weganką. Reszta to wegetarianie albo normalni mięsożercy. Szanują wzajemnie swoje przekonania. Chcieli po prostu otworzyć miejsce z kuchnią wegańską, mieli sygnały, że przydałoby się takie w Łodzi. Uwierzyli w tę kuchnię. To coś nowego w mieście.

Elżbieta uważa, że ich spółdzielnia potrzebuje jeszcze czasu na rozkręcenie.

- Po obłożeniu naszego hostelu świetnie widać, kiedy się w Łodzi coś dzieje - mówi. - Kiedy są koncerty, festiwale, wówczas mamy mnóstwo gości.

Jeśli chodzi o klubokawiarnię, to mają duże wsparcie znajomych. Różne grupy formalne i nieformalne wybierają sobie klubokawiarnię jako miejsce organizacji spotkań.

- Zobaczymy, jak to wszystko będzie wyglądać dalej. W tym miesiącu będziemy mogli już podzielić pierwsze pieniądze na wypłaty. Liczymy, że wszystko będzie dobrze. Potwierdzają to nasze pierwsze wyliczenia - cieszy się Elżbieta.

Jest odpowiedzialność, jest adrenalina

Sylwia Dębińska, koleżanka Elżbiety z La Grandy, pracowała w dużej korporacji.

- Nawet nie ma co porównywać - mówi Sylwia. - Pracowałam w dziale zarządzania jakością. To zupełnie inna specyfika pracy, inne oczekiwania, inne potrzeby. W spółdzielni mam poczucie dynamiki. Jest więcej pracy, odpowiedzialności, adrenaliny, ale również dużo więcej satysfakcji.

Przyznaje, że lepiej zarabiała na etacie.

- Przynajmniej na razie tak mi wychodzi. Ale wierzę, że sytuacja się zmieni - mówi Sylwia. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, kiedyś w spółdzielni będę zarabiać zdecydowanie więcej niż w korporacji.

Ani razu nie zatęskniła do "tamtej" pracy.

- Tutaj mamy zmiany, raz pracujemy na recepcji, raz za barem, mamy dyżury. To zupełnie inne wyzwania. Nie lubię pracy od ósmej do szesnastej. To nie dla mnie - mówi Sylwia.

Są ludzie, którzy lubią wracać do domu i mieć spokojną głowę. Zależy im na tym, żeby nie zabierać pracy do domu, żeby tego nie łączyć. Ona taka nie jest. Potrzebuje podwyższonego poziomu adrenaliny.
Po latach wyjść na prostą

Nie wszystkie spółdzielnie tworzą ludzie młodzi. Pani Małgorzata z Aleksandrowa Łódzkiego ma lat 47 i trójkę dzieci. Na etacie nie pracowała nigdy, ma tylko maturę.

- Wyszłam za mąż bardzo młodo, mąż studiował, ja musiałam zadbać o rodzinę - opowiada. - Wiele lat prowadziłam działalność gospodarczą, ale pięć lat temu, po urodzeniu najmłodszego dziecka, zostałam w domu. Powrót do aktywności zawodowej w moim przypadku nie jest łatwy.

Pracodawcy wolą zatrudniać młodszych i z doświadczeniem na stanowisku.

- Myślałam o otworzeniu jakiegoś lokalu, ale samemu jest bardzo trudno - przyznaje mieszkanka Aleksandrowa.

Z pomocą pani Małgosi przyszła Międzynarodowa Fundacja Kobiet, która na wiosnę otwiera spółdzielnię socjalną "Szansa".

- Mamy kucharkę, dwie panie kelnerki i kasjerkę. Ja, jako osoba z doświadczeniem w biznesie, będę mieć funkcję magazyniera i intendenta - mówi Małgorzata.

Aleksandrowianka jest przekonana, że ich biznes się powiedzie.

- W grupie jest raźniej. Można się wspierać i każdy ma jakiś inny pomysł na usprawnienie biznesu - tłumaczy.

Wraz z jej grupą do wejścia do spółdzielczości szykuje się kilka innych pań. Najstarsze są już po sześćdziesiątce, wszystkie od dawna są bezrobotne.

W budynku po dawnej restauracji obok parku Sielanka w Łodzi fundacja z pomocą sponsorów przygotowuje miejsce, które będzie integrowało nie tylko członkinie spółdzielni, ale też okolicznych mieszkańców. Oprócz lokalu pani Małgosi, ma tam powstać "pogotowie szyciowe" i zespół świadczący usługi opiekuńcze. Chodzi o dzieci i osoby starsze.

- To miejsce ma aktywizować nie tylko członków spółdzielni, ale też okolicznych mieszkańców i zaspokajać ich potrzeby - mówi prof. Zdzisława Janowska, prezes fundacji.

Dlatego już teraz przyszłe członkinie - oprócz szkolenia się - organizują pikniki i uroczystości dla swoich przyszłych sąsiadów.
Spółdzielnię socjalną chce założyć niepijący alkoholik, łodzianin. - Mam grupę mężczyzn, znamy się z terapii dla alkoholików - mówi. - Jest były więzień, są osoby z zaburzeniami psychicznymi- relacjonuje.

Mężczyźni chcą oferować usługi budowlane, wykończeniowe i transportowe.

- Dzięki temu, że działamy w grupie, będziemy mogli się wspierać i wzajemnie podsyłać klientów. Dofinansowanie z funduszy unijnych pomoże rozkręcić biznes. To dla nas szansa, by po latach życiowych zakrętów wreszcie stanąć na nogi. Taką mam nadzieję - deklaruje przyszły spółdzielca.

Kasa z Brukseli

Zgodnie z przepisami, spółdzielnię socjalną mogą utworzyć osoby, które z różnych względów nie radzą sobie na rynku pracy. Mogą to być bezrobotni, bezdomni, alkoholicy i narkomani po przejściu odpowiedniej terapii, niepełnosprawni, osoby opuszczające więzienie, chore psychicznie, uchodźcy biorący udział w programie integracji.

Spółdzielcy otrzymują ulgi w składkach. Największą zachętą jest możliwość otrzymania dotacji - w małych grupach nawet do 20 tys. zł na osobę. Warunkiem jest utrzymanie spółdzielni przez co najmniej rok i opłacanie w tym czasie składek dla członków.

Nie każda spółdzielnia automatycznie otrzyma maksymalną sumę.

- Kwota przyznana spółdzielni socjalnej jest uzależniona od tego, jaki rodzaj działalności spółdzielnia prowadzi i jakie koszty musi ponieść - tłumaczy Stanisław Krakowski z biura prasowego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. - Inna będzie wysokość kosztów, gdy uruchamiana jest spółdzielnia działająca w sferze opieki nad osobami starszymi albo oferująca sprzątanie, inna, znacznie wyższa, gdy tworzona jest spółdzielnia socjalna, która chce założyć restaurację - tłumaczy Krakowski.

Działalność spółdzielni może być dowolna. Jako spółdzielnie socjalne działają restauracje, firmy sprzątające i budowlane, małe zakłady produkcyjne, a nawet biuro nieruchomości. Jak wynika z obserwacji instytucji rozdających dotacje, najlepiej radzą sobie spółdzielnie małe, z minimalną, czyli pięcioosobową liczbą członków, którzy dobrze się znają i mają do siebie zaufanie. W większej grupie trudniej ustalić wspólny kierunek działania.

W regionie łódzkim dotację unijną otrzymało już 19 spółdzielni, a 14 odniosło sukces i ostro działa.

W tej grupie są karczma Raz na Wozie ze Zgierza, bar Zaraz Wracam w Łodzi, punkt przedszkolny Kraina Młodych Odkrywców w Gołębiewie koło Kutna.

Kolejnych 30 spółdzielni ma być otwartych w wyniku realizowanych obecnie programów wsparcia spółdzielni.

Nadal też można zgłaszać pomysły na kolejne. Do 4 stycznia wnioski o dotacje przyjmuje łódzkie Stowarzyszenie Wsparcie Społeczne Ja - Ty- My.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki