Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Soyka - muzyk, który lubi pracować [WYWIAD]

rozm. Dariusz Pawłowski
Stanisław Soyka w Łodzi zagra utwory Czesława Niemena
Stanisław Soyka w Łodzi zagra utwory Czesława Niemena Karolina Misztal / Polskapresse
Ze Stanisławem Soyką, piosenkarzem, pianistą i kompozytorem, który w sobotę wystąpi w łódzkim klubie Wytwórnia, rozmawia Dariusz Pawłowski.

Przyjeżdża Pan do Łodzi z koncertem "Soyka śpiewa Nieme-na". Gdy ten projekt powstał, byłem jednym z tych, którzy pomyśleli, iż przecież to oczywiste, że Soyka śpiewa Niemena, bo jak nie on, to kto. Tymczasem to przedsięwzięcie długo się rodziło. Dlaczego?

Rzeczywiście, bardzo wcześnie zacząłem śpiewać Niemena. Pierwszy raz, gdy zostałem zaproszony w 1979 roku na jego benefis do Kolonii w Niemczech. Śpiewałem wówczas "Jednego serca" i miałem to później w repertuarze moich recitali.
Wcześnie też zacząłem myśleć o programie, złożonym z jego piosenek i nawet rozmawiałem o tym z Czesławem. Ale musiało upłynąć trochę lat, zanim nabyłem swój własny język muzyczny, swoje własne maniery wokalne, żeby nie odzywać się jak licha kopia Niemena, bo przecież śpiewanie Niemena to sięganie po niedościgłe. Nagrywałem już wiele różnych rzeczy, ale jeszcze w 1993 czy 1994 roku, gdy sięgnąłem do jego piosenek, stwierdziłem, że śpiewam Niemenem. To było ważne spostrzeżenie, bo uznałem, że zanim nagram ten album, muszę najpierw odnaleźć siebie do końca.

W Pańskich wykonaniach piosenek Niemena udało się Panu na jego wrażliwości nadbudować swoją. Czy liczył Pan na to, że dotrze do tych, którzy wcześniej po Niemena nie sięgali?

Jest już pokolenie, które o wielkości Niemena nie ma pojęcia. Mam nadzieję, że moja praca wykaże po pierwsze, iż utwory Niemena są piękne obiektywnie, a po drugie podkreśli ich niesamowity potencjał. To są bowiem utwory napisane jeszcze w kulturze melodii - ze świecą dziś szukać takich melodyków, jak Niemen. W tamtej epoce było ich w Polsce kilku, ale oryginalność i osobność Niemena była zawsze wyraźna. Niemen był mi też szalenie bliski od młodości, dlatego że on - podobnie jak ja fascynował się Otisem Reddingiem, rhythm and bluesem i soulem amerykańskim.

Czy walczył Pan ze sobą, wybierając te a nie inne piosenki Niemena, czy raczej był to oczywisty dobór?

Koncepcje były różne, śpiewałem też piosenki Niemena z jego najpóźniejszych albumów. Ale chyba pięć lat temu przyszło do nas zaproszenie, by przygotować koncert galowy, zamykający festiwal Niemen Non Stop w Słupsku. Wybraliśmy wtedy właśnie ten zestaw, który zamieściliśmy na płycie "Soyka śpiewa Niemena". A klucz wówczas był taki, że przygotujemy te kawałki, które najlepiej znam, których już nie muszę studiować, które wykonam z pamięci. Później zaczęliśmy grać te utwory na koncertach, a w ubiegłym roku nagraliśmy je na płytę, która właśnie się ukazała. Ciekawostką jest fakt, że nagraliśmy tę płytę bardzo szybko, w pięć dni. Nastrój w studiu był niezwykły, mieliśmy wrażenie, że gramy przed Niemenem, że musimy zrobić wszystko tak, by Czesławowi się podobało.

Moim zdaniem to, co jeszcze łączy Pana z Czesławem Niemenem, to umiejętność spojrzenia z boku na totalny chaos, który rządzi naszym życiem i machnięcie ręką na niepotrzebne napięcia. U Niemena to się objawiło swego rodzaju ucieczką we własny świat. Czy Pan też buduje sobie taką osobną rzeczywistość?

Nie buduję żadnej innej rzeczywistości niż rzeczywistość muzyka. Jeżeli nie angażuję się w rzeczy, na które mi szkoda czasu, to dlatego, że mam dużo pracy. I żeby było jasne - ja lubię pracować. A pracować oznacza dla mnie kilka różnych rzeczy. Bo to nie jest tylko granie, ale także jakiś proces twórczy. W ostatnich latach - nie lubię o tym mówić, ale to fakt - nie odmawiam też rozmaitych społecznych aktywności: bywam dyplomatą, czasem lobbystą, czasem przyczyniam się do zebrania jakichś pieniędzy. Wszystko po to, żeby mieć poczucie, iż jestem przydatny.

Nie miałem do tej pory potrzeby ucieczki. Potrafię odpoczywać, jak mi się przepalają zwoje. Chcę jednak powiedzieć, że Czesław też nie uciekał. On był po prostu pierwszym w Polsce człowiekiem, który tak głęboko zanurkował w nowe technologie, nowe instrumentarium i wszystkie przetworniki. On praktycznie był pierwszy we wszystkim z tej dyscypliny. On to studiował, jego to fascynowało.

Na dodatek w pewnym momencie odkrył w elektronice narzędzia przydatne do malowania, rysowania. W ostatnich dziesięciu latach życia po prostu przestawił swoje zainteresowania. Pamiętam, że jak w 1991 roku zapraszałem go na wspólny koncert, odpowiedział: "Staszek, jak śpiewam, to ziewam"...

Rzucił się więc w świat, którego nie znał i stworzył bardzo ciekawe rzeczy. Niektóre jego rozwiązania kolorystyczne są zupełnie nie do podrobienia, mimo że na instrumentach elektronicznych każdy może przekazać mnóstwo pomysłów.

I w pewnym momencie na tych instrumentach grał już cały świat, ale on jednak zostawił swój wyraźny ślad...
Dokładnie.

Pytałem o Pana osobność z racji rodzaju wrażliwości. Dziś zdają się dominować ludzie smutni, wściekli i niechętni. Pan zaś jawi się jako osoba bardzo pozytywnie nastawiona do tego świata. Skąd można czerpać uśmiech i serdeczność?

Mój Boże... Mam dobre życie, Pan Bóg dał mi to wszystko, o co prosiłem, robię to, co kocham, jeszcze przydarzyło się tak, że mogłem z tego utrzymać rodzinę. Na dodatek teraz już mam dorosłe dzieci, a to znaczy, że moje obowiązki rodzicielskie przestały już odgrywać taką rolę, jaką odgrywały przez ostatnich trzydzieści lat. Ostatnio mam też bardzo miłe perspektywy przed sobą... (uśmiech).

O prywatnych Pan pewnie nie powie, ale może o zawodowych?

Podam przykład. Dwadzieścia ponad lat potrafiłem się zmagać z "Pasją Szczecińską" na podstawie tekstów Romana Brandstaettera, którą w końcu skomponowałem i wraz z Krzysiem Czeczotem, który jest autorem adaptacji, mieliśmy premierę w 2011 roku. Lecz mój pierwszy kontakt z "Pasją" Brandstaettera był w 1981 roku, kiedy miałem przekonanie, że ja na pewno do tego wrócę, że będę chciał to śpiewać. Są rzeczy, które tkwią w człowieku, do których człowiek wraca w lepszych dla niego czasach. I właśnie teraz mam taki czas dla wielu projektów...

Zatem teraz - zamiast piosenek - duże rzeczy?

Piosenka zwykle wpada do głowy, zawsze można ją nagrać i jest singiel. Przyznam się jednak, że ja nigdy nie myślałem singlowo. Zawsze kombinowałem zbiorami, które mają jakąś jednorodność, wspólny mianownik i wydawało mi się to zawsze istotniejsze. Zdarzyło mi się w młodości parę piosenek, które jak z rękawa wypadły i okazały się przydatne, nie wypieram się ich, ale to nigdy nie było moim głównym nurtem działalności.

Pańskie sięgnięcie po "Pasję" przypomina, że jest Pan jednym z tych artystów, który zawsze śmiało mówił, że artysta może być człowiekiem wierzącym, poszukującym, odnoszącym się do spraw religii na poważnie. Dziś nie jest to w Polsce postawa modna...

Napisałem w jednej piosence, że ja całą modę mam gdzieś. Nigdy nie kierowałem się takimi parametrami i to podtrzymuję. Zawsze istotniejsze były dla mnie wskazania ludzi dla mnie ważnych, na przykład mojej mamy, mojego taty. Ta "formacja podstawowa" sprawiła, że ja jestem w życiu wyraźny. To nie jest moja zasługa, to w dużej mierze konsekwencja tego, co mnie formowało. Dziś mogę powiedzieć, że niczego się nie boję, ale Pana Boga - tak, boję się.

Skąd bierze się w nas lęk przed mówieniem własnym głosem? Dlaczego coraz częściej zagłusza go bezrefleksyjny odgłos stadny?

Mnie się wydaje, że w dużej mierze to, co postrzegamy jako język globalny, społeczny - w rozumieniu Polski globalny - to jest wciąż jakaś choroba. Mam na myśli to, że jak zaczęliśmy "zachodnieć", to od razu od tej najbardziej zmanipulowanej, konsumpcyjnej, rozrywkowej strony. Wydaje mi się, że bardzo wielu naszych rodaków pozostało bezrefleksyjnymi konsumentami kitu, który leci w telewizjach. Ale jest rada: można po prostu używać pilota, dokonywać wyboru. Ażeby móc to robić, trzeba najpierw poznać siebie, dojść z samym sobą do porządku. Bez skupienia się nad sobą, a także bez wiedzy, że tak można, zostają nam nici z wolności.

Wydaje się, że wiedza o świadomości i możliwościach odrzucenia tego, co napastliwe, jest ograniczona...

Ci, którzy to wiedzą, mają obowiązek o tym mówić, pomóc innym ludziom w odkryciu własnej drogi. Nie dojdziemy do żadnej głębszej myśli, jeżeli człowiek nie jest w stanie wysiedzieć w ciszy pół godziny i skupić się na sobie. Bo boi się siebie i myśli, które ma w głowie. Im dłużej się boi, tym ich tam jest więcej. Uważam, że tego powinno się uczyć w szkołach, tymczasem tam dziś wykuwa się tak dziwny, automatyczny system, że "jedzie" on Orwellem.

Jedną z najważniejszych i najtrwalszych form edukacji społeczeństwa jest kultura. Tymczasem od 1989 roku usilnie pracujemy nad tym, by ją w Polsce zarżnąć.

To słuszne spostrzeżenie i skoro kochamy ten kraj, to musimy być też krytyczni, bo bez tego nie ma rozwoju. W sferze kultury popełniamy błędy kardynalne, które kiedyś będą nas drogo kosztowały. Ale są też rzeczy, z których powinniśmy się cieszyć. Mówimy o telewizyjnym pilocie - dzięki niemu znajduję w tym medium dla siebie rzeczy, które są świetne: dokumenty, koncerty, ciekawe rozmowy. Mogę oglądać programy po rosyjsku, po angielsku, to bardzo interesujące.

Podobnie jest z internetem, którym się na co dzień straszymy - tam jest mnóstwo fajnych rzeczy...

Tak jest. Jednak interakcję z internetem powinno się zaczynać w domu. Dzieci nie powinny mieć dostępu do internetu, dopóki nie pójdą do szkoły. A ja słyszę, że mają, że rodzice potrafią się zwolnić ze swoich obowiązków, bo dziecko potrafi już operować internetem.

Teraz Niemen. Wcześniej brał Pan na warsztat: Osiecką, Miłosza, Szekspira, Jana Pawła II, Ellingtona. Czy jest jeszcze ktoś, z czyją twórczością chciałby się Pan zmierzyć?

Ellington to kompozytor, pozostali to poeci. Ja skłaniam się bardziej do poetów, zresztą też za wzorem Czesława Niemena, bo to on mnie przekonał, że wcale nie trzeba być tak bardzo autorskim, że jest wiele wspaniałych myśli, które poeci już dawno napisali. Prawdę powiedziawszy, nie wiem, co jest jeszcze przede mną. To przyjdzie, jeśli ma przyjść. Dziś najbardziej zajmuje mnie muzyka, żywe granie. A to, o czym naprawdę myślę od dłuższego czasu, to komponowanie muzyki instrumentalnej. Żmudne, czasochłonne zajęcie. Wygląda na to, że przesuwam je na późniejsze lata. Do pisania takiej muzyki trzeba mieć benedyktyńską cierpliwość...

Rozumiem, że myśli Pan o większych formach?

Tak. Choć nie chodzi od razu o symfonie. Najbliższa jest mi kameralistyka. To się wiąże z moim gustem melomana: lubię muzykę aż do klasyków wiedeńskich, ale już nie przepadam za XIX-wiecznym patosem.

Lubi Pan komponować w miejskim chaosie czy raczej w wiejskiej ciszy?

Skomponować pieśń można w każdej okoliczności, natomiast dla kompozycji, którą mam na myśli, wolałbym być sam u siebie w gabinecie, w ciszy. Bo to jest próbkowanie, najpierw w głowie, potem na papierze. Są też nieocenione programy komputerowe, które pomagają kompozytorom. Wybieram więc ciszę...

Mam wrażenie, że dziś coraz trudniej znaleźć takie pomniki jak Niemen. Chyba wszystko dzieje się za szybko. Skąd brać mistrzów?

W każdym pokoleniu są świetni ludzie. Wśród dwudziestoparolatków w Polsce jest kilku wybitnych artystów. Wierzę, że w cechu muzycznym - bo oddzielam to od show-biznesu - damy radę. Wielu moich mistrzów ciągle jest wokół mnie, czasem jest to ktoś, kto nie ma nic wspólnego z muzyką, ale potrafił mi wskazać coś ważnego na dalszą drogę.

Wie Pan, że kiedyś młodzi muzycy będą nagrywać płyty w hołdzie Soyce?

Tego nie wiem (śmiech). Bardzo mnie cieszy, gdy słyszę dzieciaki, które śpiewają moje piosenki gdzieś przy dworcu. To, co będzie jest w rękach chaosu.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki