Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świat z góry wygląda zupełnie inaczej

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Członkowie Klubu Wysokich na spotkaniu w łódzkim skansenie
Członkowie Klubu Wysokich na spotkaniu w łódzkim skansenie Grzegorz Gałasiński
Kupowanie butów w rozmiarze 52, sukni ślubnej na wzrost 180 cm, odpowiednio długiego łóżka, wsiadanie do małego fiata - to spore wyzwania, z którymi musieli się zmierzyć członkowie łódzkiego Klubu Wysokich. Organizacja od 20 lat skupia najwyższych mieszkańców Łodzi i niedawno obchodziła jubileusz istnienia.

Do klubu przyjmowani są coraz wyżsi - kobiety muszą mieć co najmniej 180 centymetrów, a mężczyźni - 190. Nie zawsze jednak tak było. - Kiedyś warunki były mniej rygorystyczne - wspomina Nina Martynyk, przewodnicząca łódzkiego oddziału Klubu Wysokich. - Kobieta mogła mieć 175 centymetrów, a mężczyzna - 185. Sama wtedy wstąpiłam do klubu.

Nina nie jest taka wysoka, ma „tylko” 178 centymetrów wzrostu. A o przynależności do klubu może tylko pomarzyć jej mąż Kamil, który mierzy niewiele ponad 180 centymetrów.

- Ale wystarczy, że założę buty na obcasie i już mam z 182 centymetry wzrostu - śmieje się Nina. - Mąż, choć nie ma wymaganego wzrostu, bierze udział w życiu naszego klubu i bardzo nam pomaga.

Nina zawsze była wysoka. Wyższa od swych koleżanek. Nie wie, po kim odziedziczyła wzrost, bo tata miał 183 centymetry, mama - 164.

- Może po babci, która miała 170 centymetrów? - zastanawia się Nina Martynyk.

Problemy dwumetrowców

Problemów wysocy mają mnóstwo. Najwięcej z kręgosłupem. Wiadomo, że składa się z określonej liczby kręgów. I nawet jeśli ktoś ma więcej centymetrów niż przeciętny człowiek, to ich liczba się nie zwiększa. Problemów z kręgosłupem więc nie brakuje.

Nie jest też łatwo wysokim się schylić, by zawiązać but. Nina długo szukała sukni do ślubu cywilnego. Sporo się nachodziła, zanim znalazła odpowiednią.

- Podobało mi się wiele, ale nie było mojego rozmiaru - mówi.

Kłopoty są też z łóżkami. Wysocy nie lubią takich, które kończą się zagłówkami.

- Niedawno mieliśmy spotkanie w Biskupinie i przez łóżka musieliśmy zmienić hotel - wyjaśnia Nina Martynyk.

Tomasz Czaplicki, prezes ogólnopolskiego Klubu Wysokich, przyjechał do Łodzi z Bydgoszczy, by świętować ze swoim kolegami jubileusz łódzkiego oddziału. Sam ma 205 centymetry wzrostu.

- Od zawsze byłem duży i wysoki - opowiada. - Gdy się urodziłem, mierzyłem 60 centymetrów i ważyłem około 5 kilogramów. Potem specjalnie nie wyróżniałem się wzrostem. Zmieniło się to w ósmej klasie. Potem już w liceum, po wakacjach, urosłem z 20 - 30 centymetrów.

Przyznaje, że wysocy natrafiają na sporo utrudnień w życiu. Nawet, gdy jedzie się tramwajem czy autobusem. Dwumetrowcom trudno się zmieścić...

- Choć w mojej pracy mówią, że jestem najbardziej grzecznym pracownikiem - śmieje się Tomasz. - Kłaniam się, pokonując każde drzwi. Futryny mają bowiem dwa metry wysokości.

Nasz przedwojenny Leonek

Wysocy zawsze wzbudzali zainteresowanie. Wiosną 1933 roku łódzkie gazety informowały o wizycie w mieście Leona Grabowskiego, który miał dwa metry i 25 centymetrów wzrostu. Olbrzym, górnik ze Śląska, przyjechał, by wziąć udział w turnieju zapaśniczym, który odbywał się w cyrku sportowym przy ul. Nawrot 61.

„Kilku jego przeciwników wyniesiono z ringu nieprzytomnych, zdławionych przez niego podwójnym Nelsonem”- rozpisywała się łódzka prasa.

Leonek Grabowski, jak go pieszczotliwie nazywano, zamieszkał w Łodzi w hotelu Savoy. Użalano się, że co noc musi tęsknie patrzeć na wygodne, miękkie łóżko.

„On się w nim zmieścić nie może” - wyjaśniali dziennikarze. „Nasz longinus musi spać na kozetce z nogami opartymi na daleko odsuniętych krzesłach. Nie może też jeździć taksówką, bo czy deszcz, czy mróz, musi kazać opuścić budę. A i tak głowa wystaje mu ponad dach auta”.

Zauważano, że Leonek, jak na siłacza przystało, miał wielki apetyt. Na śniadanie wypijał litr mleka, zjadał kilkanaście bułek.

„Przed kilku dniami zaobserwowano Grabowskiego w jednej z łódzkich restauracji” - pisał „Express Wieczorny Ilustrowany. „Zjadł cztery talerze zupy i trzy wieprzowe kotlety, półmisek jarzynek. A wcześniej na przystawkę pół chleba”.

Podobno właściciel restauracji udzielił mu dużego rabatu. Jednocześnie zaprosił na kolejny, tym razem darmowy obiad. Postawił jednak warunek.

„Wcześniej musimy ogłosić w gazetach, o której pan jada!” - tak brzmiał warunek. Leonek odmówił. Tłumaczył się zażenowany swoim wzrostem i apetytem...

„Trzeba widzieć jak chodzi po ulicach” - pisano w gazetach. „ Mimo woli przygina się w kolanach, jakby chciał się zmniejszyć i dorównać normalnym ludziom. Drażnią go też pytania przechodniów typu: Panie Grabowski, czy tam w górze jest ciepło, czy zimno?”.

Na co dzień olbrzymowi Grabowskiemu nie brakowało problemów. Buty musiał stalować u szewca w Rybniku. Nosił bowiem rozmiar 58! W sklepie nie mógł kupić rękawiczek, bo żaden nie miał numeru 17. Ale Leonek miał swoje marzenia.

„ Przede wszystkim chciałbym się ożenić, najlepiej z łodzianką” - zdradzał swoje marzenia dziennikarzom z Łodzi. „I to filigranową, malutką, bym mógł nosić ją na rękach. Niestety żadna nie chce się ze mną umówić na randkę. Wstydzą się spotykać z takim olbrzymem”.

Mam kompleks niższości

Jarosławowi Kozłowskiemu, jednemu z członków łódzkiego oddziału Klubu Wysokich, daleko do wzrostu Leonka Grabowskiego. Mówi, że ma jedynie 194 centymetry wzrostu. Choć trzeba przyznać, że wygląda na wyższego.

- Ale w naszym klubie mam już kompleksy niższości - żartuje.

Opowiada, że zawsze był wysoki. Gdy kończył 15 lat, miał już 197 centymetrów wzrostu. Chętnie był więc wybierany do szkolnej drużyny koszykówki. Razem z nim do klasy chodził Wojtek, który też dziś należy do Klubu Wysokich. Był jednak zawsze od Jarka o te dwa - trzy centymetry wyższy. Dziś Wojtek ma 197 centymetrów wzrostu.

- Kiedyś czasy były takie, że trudno było kupić buty, koszule, spodnie dla takich wysokich jak ja - wspomina Jarosław Kozłowski. - Rodzice mieli z tym problem, gdy chodziłem do szkoły. Często spodnie szyli mi na miarę. Z butami nie miałem wielkich kłopotów, bo noszę numer 46. Ale ci mający większe stopy, takie z numerami 48 czy 49, to jeszcze dziś mają ogromny problem z zakupem obuwia.

Jarek nie ma dziś problemów z ubraniem, jednak garnitur ślubny musiał szyć na zamówienie, a buty obstalowywać u szewca.

Jego żona Kasia też należy do Klubu Wysokich. Nie poznali się jednak dzięki klubowi. Kiedyś Jarek poszedł na imprezę. Była na niej Kasia.

- Zobaczyłem ją i od razu wpadła mi w oko - zapewnia Jarosław Kozłowski. - Podobają mi się wysokie kobiety. Poprosiłem ją do tańca. Potem spotkaliśmy się na innej imprezie u wspólnych znajomych. Wtedy już się odważyłem zaprosić ją na kawę. Kasia już należała do Klubu Wysokich. Wciągnęła i mnie. Należę do organizacji już sześć lat.

Kasia, żona Jarka, ma 183 centymetry. Na co dzień chodzi w butach na obcasach, więc wygląda na znacznie wyższą. Wysoka była zawsze. Najwyższa w żłobku, przedszkolu, w szkole. Nie wie, komu zawdzięcza wzrost, bo tata miał 184 centymetry, a mama ma 164 cm.

- Wzrost był moim kompleksem - przyznaje Kasia. - Garbiłam się, by być niższa. Bywało, że koledzy i koleżanki wołali na mnie „żyrafa”. Byłam grzeczną, spokojną dziewczyną. Ale gdy się coś wydarzyło, to pierwsza rzucałam się w oczy. Nauczyciele grozili: No Jóźwiak, jeszcze porozmawiamy!

Były też problemy z ubraniem.

- Zwłaszcza, że mam długie ręce, nogi - wyjaśnia Kasia. - Były więc problemy z nogawkami spodni, z rękawami. Na szczęście mama miała zaprzyjaźnioną krawcową, która mnie ratowała.

Kasia opowiadała, że nieraz na zabawie czy dyskotece podchodził do niej chłopak i chciał poprosić do tańca. Kiedy jednak wstała, robił dziwną minę, dziękował i odchodził.

Grześ, syn Kasi, ma 16 lat i już mierzy 195 centymetrów. Wzrost bardzo mu się przydaje, bo jest sportowcem. Uprawia piłkę ręczną w łódzkiej Anilanie.

Jarek przed laty został właścicielem fiata 126p. Kupił go od swej kuzynki, byłej reprezentantki Polski w siatkówce, trzykrotnej mistrzyni Polski, która do niskich też nie należy.

- Nauczyła mnie, jak wchodzić do malucha - wspomina Jarek Kozłowski. - Najpierw trzeba było wsunąć nogi... Jeśli się tego nie zrobiło, to nie miało się żadnych szans, by wejść całym ciałem do środka.

Tomasz Czaplicki śmieje się, że z maluchami wysocy zawsze mieli problemy. On na szczęście zrobił prawo jazdy w czasach, gdy nie były już najpopularniejszymi samochodami w Polsce.

- Niektórzy koledzy usuwali przedni fotel i kierowali autem z tylnego siedzenia - wspomina Tomasz Czaplicki. - Ale moim ulubionym samochodem jest... smart. Moim marzeniem jest mieć takie auto. Jechałem nim i mogę powiedzieć, że choć auto jest małe, to tak wysoki człowiek jak ja czuje się w nim komfortowo.

Bycie wysokim ma też plusy. Wszystkich widzi się z góry, zawsze się jest widocznym. W sklepie bez problemów sięgnie się towar z najwyższej półki, a jeszcze pomoże innym.

- Mój kolega Jan, z Ostrowa Wielkopolskiego, ma 214 centymetrów wzrostu - mówi Jarosław Kozłowski. - Gdy idzie na bal, ma wielkie powodzenie u pań. Każda chce z nim zatańczyć. Natomiast panowie, zwłaszcza ci niżsi, chętnie się z nim fotografują.

Kamil, mąż Niny, opowiada, że kiedyś Klub Wysokich miał spotkanie w Chęcinach. Odwiedzili wtedy skansen świętokrzyskiej wsi. Akurat sesję zdjęciową miała młoda para.

- Gdy zobaczyli członków klubu, to zaraz chcieli sobie z nimi robić zdjęcia - wspomina Kamil. - Para nie należała do wysokich. Przy członkach naszego klubu wyglądali komicznie.

Klub Wysokich

- ma ponad 160 członków pochodzących z całego kraju, a łódzki oddział liczy około 20 osób. Najwyższy członek klubu mierzy 2,15 cm.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki