Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szef "Lata z Radiem": Byliśmy parę razy na zakręcie

Anna Gronczewska
Roman Czejarek
Roman Czejarek Bartek Kosiński
- Na naszej trasie sztab osób odpowiedzialnych za obraz jest większy niż odpowiedzialnych za dźwięk. Radio robią tylko trzy osoby - mówi Roman Czejarek, szef "Lata z Radiem" w rozmowie z Anną Gronczewską.

Które to Pana "Lato z Radiem"?
Dwudzieste pierwsze! Można powiedzieć, że takie "oczko". To kawał czasu. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że to tak długo potrwa. Myślałem, że moja współpraca z "Latem z Radiem" potrwa rok, no góra trzy lata, bo ile w końcu można robić ciągle to samo. A tu nagle zrobiło się dwadzieścia jeden.

Wraca Pan czasem we wspomnieniach do swojego pierwszego "Lata z Radiem"?
Tak. Były to zupełnie inne czasy... 1992 rok. Zresztą w ciągu tych dwudziestu jeden lat kilka razy zmienił się rynek medialny, zmieniło się radio, inaczej przygotowywało się imprezy. Proszę pamiętać, że wtedy Zetka i RMF raczkowały lokalnie. Nie było komercyjnych stacji radiowych, nadających na terenie całego kraju. To był naprawdę inny świat.

Wtedy jednak było łatwiej?
Na pewno inaczej, może łatwiej. I to z banalnych powodów. Wiele rzeczy było łatwiej załatwić niż teraz. Nie, nie da się tego powiedzieć jednoznacznie. Pewne rzeczy były prostsze, inne trudniejsze. Nie było wtedy takich formalności jak dziś. Teraz wszystko załatwiamy na zasadzie przetargów. Ale też był to moment, gdy wszyscy zachłysnęli się kapitalizmem. W tym 1992 roku "Lato z Radiem" padało. Nie było pomysłu, co dalej z nim zrobić. Ówczesny prezes Polskiego Radia powiedział do mnie tak: Romku, zrób z tym coś, albo audycję będziemy musieli zlikwidować. Tłumaczył, że wszyscy chcą słuchać innych rzeczy, bo uważają, że dawne czasy są niemodne, trzeba się od nich odciąć. Ale jak widać, udało się uratować "Lato z Radiem".

Ta audycja miała kilka zakrętów w swojej historii. Ten z początku lat dziewięćdziesiątych był najpoważniejszy?
Myślę, że tak. Był to moment, gdy próbowano w Polsce likwidować wiele rzeczy. Mówiono, że teraz idzie nowe, odcinamy się od dawnych czasów. Na tle tego wiele audycji radiowych i telewizyjnych zniknęło. Gdyby wtedy tego "Lata z Radiem" nie przerobiono na zupełnie inny sposób, to podzieliłoby ich los. A kolejne zakręty tej audycji miały miejsce później. Zaczął się wyścig z komercją. Kiedy RMF zorientował się, że mamy pomysł na to "Lato" to nastąpiła próba wykończenia nas finansowo. RMF zaczął organizować plenerowe imprezy na gigantyczną skalę. Myśmy zaczęli robić to samo i z tego wyścigu wyszliśmy zwycięsko. Potem miała miejsce kolejna rewolucja. Do powszechnego użytku weszły telefony komórkowe, internet. Nastąpiła zmiana sposobu słuchania radia. To wymusiło następną zmianę. Ciekawe, do czego nas doprowadzi?

Jako chłopiec słuchał Pan "Lata z Radiem"?
Kiedy ta audycja ruszyła, byłem już na świecie. Jednak dobrze jej nie pamiętam. Na pewno "Lata z Radiem" słuchała moja mama. Tadeusz Sznuk i Sławomir Szof byli w moim domu postaciami z pierwszej ligi. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że poznam Tadeusza i będziemy razem robili audycję, to na pewno bym nie uwierzył.

Dlaczego ludzie wciąż słuchają "Lata z Radiem"?
Powodów jest kilka. To zależy od wieku, od tego, gdzie mieszka słuchacz, jakie ma wykształcenie, czym się zajmuje. Bardzo wiele osób twierdzi, że ludzie nas słuchają, bo zostało im przyzwyczajenie z dawnych czasów. Owszem, tak było, ale w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy wszystko "leciało" rozpędem. Ale tamtych ludzi już nie ma... Teraz większość słuchaczy naszej audycji to ludzie, którzy w tamtych czasach byli mali. Ta grupa, która słucha nas z przyzwyczajenia, jest naprawdę bardzo mała. Myślę, że jesteśmy słuchani, bo chcemy, by "Lato z Radiem" było przyjacielem słuchaczy. Aczkolwiek jest to trudne. Teraz większość stacji radiowych mechanicznie odtwarza pewien schemat. Na początku ludzie to "łapią". Ale po pierwszym okresie takiego zachłyśnięcia się, orientują się, że wpadli w pewien schemat. W tym sensie Jedynka czy "Lato z Radiem", które nie dały się złapać w ten schemat, są zupełnie inne. To może być powodem, który przyciąga do nas młodych ludzi.
Dostałem kilka dni temu mejla od chłopaka, który napisał, że zaczął nas słuchać dwa lata temu. Wcześniej tego nie robił, bo w jego środowisku słuchanie tej audycji było totalnym obciachem". Nie wypadało się do tego przyznać. Ukrywał się z tym, że słucha przebojów z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych. Ale w końcu uznał, że nie warto się tego wstydzić, a "Lato z Radiem" to całkiem niezła audycja. Nie ma w niej tego schematu, a którym wspominałem. Czyli są wiadomości, muzyka, znów wiadomości...
Pan jest już ostatni z tej starej grupy, która przez lata prowadziła "Lato z Radiem"?
No tak. Do pewnego momentu był jeszcze Zygmunt Chajzer. W momencie, gdy zabrakło Zygmunta, z tej najstarszej grupy zostałem sam. Ale może i dobrze? Teraz jadę samochodem na kolejny nasz koncert z Karoliną Rożej i Bogdanem Sawickim. Karolina dopowiada, że jestem starym dziadem! Trochę w tym prawdy. Pochodzę z zupełnie innego pokolenia niż ona. Rzeczywiście, jestem z innego świata. Staram się jednak nie być takim zupełnym dziadkiem. Trochę to mi się udaje.

Jest szansa, że Zygmunt Chajzer powróci do ekipy "Lata z Radiem"?
To nie jest pytanie do mnie, a do dyrektora Jedynki. Zygmunt nie pracuje z nami dlatego, że wystąpił w reklamie. Mamy takie zasady, że dziennikarzom Polskiego Radia nie wolno w nich występować. Nie jestem szefem Jedynki i się z tego cieszę. Radio nie jest tu bowiem konsekwentne. Pracują w nim takie osoby jak Wojciech Mann czy Marcin Kydryński. Na nie przymyka się oczy i występują w reklamach. U Zygmunta było inaczej. Być może reklama, w której wystąpił, bardziej raziła szefów? I postawiono mu ultimatum - albo radio, albo reklama. Zygmunt, biorąc pod uwagę pieniądze, które zarabia się w radiu publicznym i te w świecie reklamy, wybrał tak, jak wybrał. I dopóki nie porzuci tamtego świata, to nie ma powrotu do Polskiego Radia.

W tym roku nie ma też Sławy Bińczyckiej...
Jej nie ma z zupełnie innego powodu. Jej nikt nie wyrzucił. Proszę sobie samej dopowiedzieć, co dzieje się z kobietą, której nikt nie zwalnia, nie wyrzuca, nie jest chora, a nie ma jej w pracy.

Pewnie jest w ciąży?
Ja tego nie powiedziałem... Sława na pewno do nas wróci!

Już drugi raz "Lato z Radiem" rozpoczyna swoją trasę koncertową w Uniejowie. To przypadek?
W pewnym sensie przypadek. Ale też Uniejów bardzo się o to starał. A stara się zawsze o to wiele miast. Szanujemy tych, którym zależy i miło się z nimi pracuje. Tak więc skorzystaliśmy z propozycji Uniejowa. Tak samo jak Jeleniej Góry. Początek i koniec naszej trasy ma więc miejsce w tych samych miastach co rok temu.

Uniejów stał się radiowym miastem?
Aż tak bym nie powiedział. Nie wiem, co będzie za rok. Takim naszym radiowym miejscem jest Stegna. To nasza wakacyjna stolica od lat. Znajduje się na Mierzei Wiślanej, nad zalewem. Tam koncerty odbywają się w środku wakacji. Jest to celowy zabieg. Przecież na początku i na końcu wakacji jest tam mniej ludzi.

Trudno was zaprosić z trasą koncertową?
Dość trudno. My rozsyłamy oferty do ponad 100 miast, na których nam zależy, podajemy warunki. Odpowiada znacznie więcej niż dwadzieścia, a tyle nam potrzeba. Przy czym z przyczyn logistycznych nie możemy dobierać dowolnych miast. Koncerty odbywają się w sobotę i niedzielę. Miasta muszą więc leżeć stosunkowo blisko siebie, byśmy zdążyli przewieźć sprzęt. Idealnie, gdy te miasta leżą w odległości około 100 kilometrów od siebie. Choć bywa, że odległości są większe.

Opłaca się Was zapraszać?
Uniejów jest tego najlepszym przykładem. Przyjeżdżamy przecież z gwiazdami. Można to w prosty sposób przeliczyć. Zajmuje się tym od wielu lat i ceny mam w głowie. Gdyby miasto chciało samo zrobić taką imprezę, to wydałoby minimum trzy razy więcej pieniędzy. I nie miało o tym słowa w radiu. Miasto ma więc wybór - zapłacić trzy razy tyle, zrobić ją samemu i ryzykować. Albo wydać jedną trzecią tej kwoty i mieć to samo. A jeszcze powiedzą o nas w radiu.

Gwiazdy chętnie występują na waszych koncertach?
Bardzo chętnie. Zawsze ktoś ma pretensje, że nie jest zaproszony.

W tym roku występuje Doda, ale też Afromental...
Gra dla nas prawie trzydziestu różnych artystów. Doda to tylko jeden z przykładów. Występuje też Maryla Rodowicz, Krzysztof Krawczyk, Perfekt, Łukasz Zagrobelny i wiele innych gwiazd.

Za dwadzieścia lat dalej będziemy słuchać "Lata z Radiem"?
Szczerze? Nie wiem. Nie dlatego, że nie wierzę, że "Lato z Radiem" nie przetrwa. Myślę, że za te dwadzieścia lat nie będzie radia w tej postaci co teraz. Będzie więc coś nazywane "Latem z Radiem", ale nie jestem przekonany czy to będzie jeszcze radio. Zmiany są tak duże, że nie sądzę, by radio przetrwało kolejne 20 lat w takiej formie. Nie będzie odbiornika, antenki.
Przecież już teraz wiele osób słucha i... ogląda radio przez internet. Zaciera się granica między radiem, telewizją, portalem internetowym, a w pewnym sensie prasą. Staje się obrazkowa i portalowa. Na każdej trasie "Lata z Radiem" mamy zespół z kamerami. Kiedyś liczył siedem osób, teraz już dziewięć. Sztab osób, odpowiedzialny za obraz, jest większy niż odpowiedzialnych za dźwięk. Radio robią tylko trzy osoby.

Rozmawiała Anna Gronczewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki