Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener kadry: Nie będziemy grać jak Rosja czy Kuba. Wzorem będą...

Redakcja
Alojzy Świderek był asystentem Raula Lozano
Alojzy Świderek był asystentem Raula Lozano polskapresse/archiwum
Z Alojzym Świderkiem, nowym trenerem kobiecej reprezentacji Polski w siatkówce, rozmawia Robert Małolepszy

Dwa razy był Pan asystentem trenera reprezentacji - najpierw Andrzeja Niemczyka, później Raúla Lozano. Trzy razy podchodził Pan do funkcji pierwszego szkoleniowca - i męskiej, i żeńskiej reprezentacji. W końcu się udało…
Zacznijmy od sprostowania. Do funkcji trenera pierwszej reprezentacji podchodziłem raz. Zgłosiłem się do konkursu na selekcjonera żeńskiej kadry po Marcu Bonitcie. Reszta to były wyłącznie medialne spekulacje.

Nawet prezes związku Janusz Przedpełski, gdy oficjalnie przedstawiał Pana dziennikarzom, stwierdził, że rozmawialiście już wcześniej trzy razy.
Może prezes ma lepszą pamięć, a może za rozmowy uważa niezobowiązujące pogadanki. Ja oficjalnie ze związkiem o objęciu reprezentacji Polski rozmawiałem dwa razy. W trakcie konkursu, który ostatecznie przegrałem z Jerzym Matlakiem, i teraz.

Nie boi się Pan?
Gdybym się bał, nie wziąłbym tej roboty.

Po kontrowersyjnym zwolnieniu Jerzego Matlaka całe środowisko, dziennikarze, kibice będą Panu patrzeć na ręce…
Taka jest ta robota. Z presją trener reprezentacji musi umieć sobie radzić.

To najtrudniejsza część pracy szkoleniowca kadry?
Nie, ale jeszcze na dobre nie zacząłem pracować, a już poczułem różnicę. Od czwartku telefon ładuję dwa razy dziennie. Praktycznie nie przestaję udzielać wywiadów.

Co w takim razie jest najtrudniejsze?
Jak w każdej innej pracy trenerskiej najtrudniejsze jest przekonanie zawodniczek czy zawodników do wizji, którą się chce realizować.
Pańskie nowe podopieczne właśnie zwolniły swojego dotychczasowego trenera. Jak Pan chce je przekonać do swojej wizji?
O powodach zwolnienia Jurka nie mam zamiaru się wypowiadać. Nie będę też komentował jego stosunków z zawodniczkami. Mogę za to powiedzieć, że trener zawsze musi być gotowy na zwolnienie. W momencie jego zatrudnienia wiadomo, że prędzej czy później będzie musiał pożegnać się z drużyną. Taka specyfika zawodu. Pewnie, że fajnie, gdy ma czas, jak np. dzieje się to w USA, na prowadzenie ekipy od igrzysk do igrzysk, ale u nas jest to praktycznie niemożliwe. Jak prowadziłem drużynę na Sycylii, ludzie dosłownie na mnie pluli. Byłem też w swej karierze trenerskiej noszony na rękach. Tak już jest. Kto tego nie rozumie, niech szuka innej roboty.

To jak Pan przekona do siebie zawodniczki?
Tu nie chodzi o to, żeby one mnie lubiły. One muszą uwierzyć w sens naszej pracy, w to, że cel, jaki sobie stawiamy, jest realny. Że praca, jaką wykonujemy, metody, jakie stosujemy, są odpowiednie, że prowadzą nas do sukcesu. To jest największe wyzwanie. Parę razy w mojej trenerskiej karierze już mi się to udało, i sukces był.

Na przykład kiedy?
W Winiarach Kalisz. Zdobyliśmy mistrzostwo Polski, mimo że drużyna miała ledwie dziewięć zawodniczek, jedną reprezentantkę Polski, a gdy ją obejmowałem, była w rozsypce.
Niektórzy mówią, że jest Pan przedstawicielem włoskiej myśli szkoleniowej. Tak jest?
Trenerki rzeczywiście uczyłem się we Włoszech. Kurs instruktorski kończyłem wprawdzie w Polsce, ale studia mam skończone inżynierskie. Jestem elektrykiem. A co do włoskiej szkoły to trzeba mocno podkreślić, że podwaliny pod jej sukcesy położyli Polacy - zwłaszcza Olek Skiba. To on stworzył system, który funkcjonuje we Włoszech do dziś.

Kiedy wyjechał Pan do Włoch?
W 1982 roku, po skończeniu 30 lat. Tak wtedy było. Wcześniej nie puszczali. Grałem w serie A1 w Udinese i Asti. Moim pierwszym włoskim trenerem był Silviano Prandi, jeden z najlepszych obecnie szkoleniowców z Italii, były już selekcjoner Bułgarii. Praktycznie od początku pracowałem tam też jako trener - najpierw grup młodzieżowych. W Ravennie byłem pierwszym szkoleniowcem ekipy, która wówczas grała w serie A1 i była jedną z najbardziej utytułowanych drużyn w historii. Do dziś w lidze włoskiej grają jeszcze zawodniczki, które szkoliłem jako juniorki i zdobyłem z nimi wicemistrzostwo Italii. Jedną z nich jest Simona Rinieri, która ostatnio występowała w Atomie Trefl Sopot.

Czego się Pan nauczył od Raúla Lozano?
Organizacji treningu. Raúl wprowadził też do Polski metody szkoleniowe, które na świecie były znane od lat, ale u nas jakoś niestosowane. Poza tym był, jak wiadomo, bardzo konsekwentny. Potrafił podjąć trudną decyzję, która była słuszna, i wszyscy o tym wiedzieli, ale wielu bało się nawet o niej mówić.
A od Andrzeja Niemczyka, z którym nie rozstał się Pan w najlepszej atmosferze?
Andrzej ma wiele bardzo dobrych cech. Ale nie będę o nich mówił, bo musiałbym zacząć mówić i o złych.

Rozmawiał Pan już z zawodniczkami, które z różnych powodów w kadrze Matlaka nie chciały lub nie mogły grać?
Jeszcze nie. Zresztą, jak miałem to zrobić? Nawet umowy ze związkiem nie podpisałem.
Dogrywamy ostatnie szczegóły.

W czym to przeszkadzało?
A co miałem powiedzieć - cześć, jestem nieoficjalnym czy nieformalnym trenerem reprezentacji. Wprawdzie nie mam jeszcze nominacji itd.

Dlatego nie pojechał Pan na turniej o Puchar Jelcyna do Jekatierinburga?
Dokładnie tak. Gdy dziewczyny leciały do Rosji, informacje o przejęciu przeze mnie reprezentacji były tylko nieoficjalne.

Kogo chciałby Pan powołać do kadry?
Pamiętajmy, że w turniejach World Grand Prix mogę korzystać tylko z tych zawodniczek, które zostały już zgłoszone.

Zatem na razie nie ma mowy o powrocie do kadry Katarzyny Skowrońskiej-Dolaty czy Małgorzaty Glinki?
Na razie nie, ale mam nadzieję, że w jesiennych mistrzostwach Europy zagramy już w najsilniejszym składzie.

Kogoś jeszcze poza wymienionymi już zawodniczkami będzie chciał Pan powołać do kadry?
Dajcie mi najpierw popracować. Spotkać się ze wszystkimi. Ja nie lubię spekulować.
Na pańskiej pierwszej konferencji prasowej stwierdził Pan, że występ szóstki: Radecka, Skowrońska, Glinka, Werblińska, Gajgał i Okuniewska, jest możliwy. Jest i tyle na razie w tym temacie.

Kiedy do kadry wrócą zawodniczki, które są liście zgłoszonych do World Grand Prix, a nie stawiły się na pierwszym zgrupowaniu?
Chciałbym, aby jak najszybciej. Część z nich pojawi się pewnie teraz. Mam nadzieję, że będą to Kocik i Bełcik. Część dołączy dopiero po pierwszym turnieju WGP [5-7 sierpnia w Bydgoszczy - red.]. Musimy sobie radzić w takim składzie, jaki będziemy mieli.

Jakie cele stawia Pan sobie na pierwszy okres pracy, czyli na rywalizację o Grand Prix?
Na pewno nie będziemy mieli najsilniejszego składu, ale to nie znaczy, że mamy nie podjąć walki. Aż dwa turnieje odbędą się w Polsce. Musimy wykorzystać atut własnego boiska i walczyć o zwycięstwo.
Awans do finału…
To cel minimum na pierwszą część sezonu.

Dalej są mistrzostwa Europy. Grupę mamy bardzo łatwą…
To Pan powiedział.

A Pan zaprzecza?
Rzeczywiście w pierwszej fazie mistrzostw nie trafiamy na potentatów europejskiej siatkówki [nasi rywale to Rumunia, Czechy, Izrael - red.].

To jaki jest cel minimum na mistrzostwa Europy?
Awans do półfinału. A jak się awansuje do półfinału, walczy się o medal.

Co Pan chce zmienić w grze naszej drużyny?
Na pewno mentalność. Musimy przestać myśleć o tym, co było, o błędach, jakie dziewczyny popełniają w czasie meczu. To zresztą żadne odkrycie. Tak jest też w innych sportach. Zawodnik musi myśleć do przodu, myśleć nie o tym, co zrobił źle, ale co ma zrobić, by wygrać. Podobają mi się bardzo amerykańscy sportowcy. Ostatnio ten sam patent stosują Brazylijczycy w siatkówce. Oni zawsze wychodzą na parkiet, by wygrać. Nasza filozofia musi być podobna.

Jak Pan chce do niej przekonać zawodniczki? Na razie to wiele z nich w ogóle nie chce grać w kadrze.
Już mówiłem - zawodniczki muszą wierzyć w to, co wspólnie będziemy robić. No i muszą chcieć grać w kadrze. Powołanie dla każdej musi być najwyższym wyróżnieniem.

Pańska kadra ma grać…
Na pewno nie damy rady grać tak jak Rosja czy Kuba. Nie mamy warunków. Będziemy się zatem wzorować na innych potęgach. Z każdej ekipy trzeba wziąć to, co najlepsze. Nasza gra musi być szybka, kombinacyjna. Do ataku musi skakać maksymalnie duża liczba zawodniczek. No i to, co już mówiłem - nie ma nieważnych meczów. W każdym gramy na maksa, w każdym walczymy o zwycięstwo. Na pewno nie wyobrażam sobie, że odpuszczamy np. turniej World Grand Prix, by dobrze przygotować się do mistrzostw Europy.

Pije Pan do poprzedniego trenera męskiej kadry Daniela Castellaniego?
Do nikogo nie piję. Mówię tylko, że każdy turniej musi być dla nas ważny. Nawet jeśli nie gramy w najsilniejszym składzie. Bo najczęściej jest tak, że jak się coś odpuszcza, to później wcale nie gra się lepiej. I to nie jest wcale mój wymysł. Rozmawiałem z trenerami Velasco, Rezende, Lozano, Prandi czy Anastasim. Są takiego samego zdania.

Zatem od następnego turnieju polskie siatkarki w każdym meczu, bez względu na stawkę i rywala, grają o zwycięstwo.
Chciałbym, aby tak było.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki