Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tusk i Kaczyński nikomu pracy nie dadzą

Piotr Brzózka
Prof. Stefan Krajewski, ekonomista Uniwersytetu Łódzkiego.
Prof. Stefan Krajewski, ekonomista Uniwersytetu Łódzkiego. Dziennik Łódzki/archiwum/Grzegorz Gałasiński
O bezrobociu z punktu widzenia PiS i rządu, o składkach ZUS i rentowych, a także o funkcjonowaniu urzędów pracy - z prof. Stefanem Krajewskim, ekonomistą z UŁ, rozmawia Piotr Brzózka.

PiS debatuje o bezrobociu, premier w expose mówi o bezrobociu. Coś z tego wyniknie, czy będzie jak zawsze?

Niewiele z tego wyniknie. Nie ma pola manewru, możliwości zrobienia czegoś radykalnego. Sytuacja jest trudna i widać, że rząd chce ten trudny czas najzwyczajniej przeczekać, nie wiedząc, co można zrobić.

Wiedzą za to eksperci PiS, którzy mówią, że trzeba na przykład obniżyć o 50 proc. składkę na ZUS w pierwszych 2 latach pracy.

Obniżenie składek na ZUS to przerzucenie deficytu na przyszłość, zaciągnięcie wielkiej pożyczki. W ten sposób w ZUS zabraknie pieniędzy, a już teraz ta instytucja nie ma na bieżące wypłaty, więc bierze pieniądze z budżetu. Jak obniżymy składkę, będzie brać jeszcze więcej. Gdyby to coś załatwiało... ale nie załatwia. Nie sądzę, by niższa składka skłoniła przedsiębiorców do zatrudniania ludzi. Większość przedsiębiorców, mimo kryzysu, ma względnie duże zyski. Dysponują pieniędzmi, które jednak trzymają na kontach, nie wydają ich na inwestycje.

A składka rentowa? PiS proponuje, by ponownie obniżyć ją o 2 punkty procentowe.

Przypomnę, że składkę rentową obniżyła w 2007 roku wicepremier Gilowska, w sposób, który już wtedy wydawał się absurdalny, mimo że w gospodarce świetne się wiodło. Giertych i Lepper chcieli wyciągnąć pieniądze na jakieś cele, więc razem z Gilowską wpadli na pomysł obniżenia składki. A brakujące na skutek tego pieniądze, ponad 20 mld zł, pokryje się z dodatkowych wpływów z budżetu - zakładano wtedy. Na argument, że przyjdzie moment obniżenia aktywności gospodarczej, pani minister mówiła: nic się nie stanie... Cóż, gdyby były tamte pieniądze, mielibyśmy dziś zupełnie inną sytuację budżetową. Składka została niedawno podniesiona o 2 punkty, ale to wyraźnie mniejsze pieniądze niż przed ruchem Gilowskiej. Propozycja ponownej obniżki niczego nie da rynkowi pracy, to zagranie pod publiczkę.

Premier też gra pod publiczkę. Mówi, że od przyszłego roku urzędy pracy będą premiowane za skuteczność.

To zły pomysł w naszych warunkach, gdzie urzędy pracy są przeciążone, jest mało pracowników, na każdy urząd pracy przypada ogromna liczba bezrobotnych. Na dopingowanie pośredniaków mogą sobie pozwolić Szwedzi, którzy mają świetny system pomocy bezrobotnym. U nas może się skończyć tak, że urzędy pracy wśród swoich kilku tysięcy bezrobotnych wytypują pewną grupę takich, którzy i bez pomocy urzędu szybko znajdą pracę, albo mają takie kwalifikacje, które dają największe szanse na to, by im tę pracę załatwić. Tę grupę wyśle się na szkolenia, żeby wszystko ładnie wyglądało. Potem oni znajdą pracę, a urzędnicy będą mogli powiedzieć: widzicie, jacy jesteśmy skuteczni? Pieniędzy wprawdzie było niewiele, starczyło na 500 szkoleń, ale za to większość szkolonych znalazła zajęcie. Jesteśmy skuteczni, prosimy o premię.

Jeden z warszawskich urzędów policzył, że 80 procent firm, na założenie których pośredniak dał pieniądze, po roku nie wykazuje żadnych obrotów. Wielka fikcja?

To są źle wydawane pieniądze. To często formalność, nikt nad tym nie panuje. To nie poprawia istotnie sytuacji, a mało sensownie wydajemy pieniądze. Inna sprawa, ile tych pieniędzy mamy do wydania. Została jedna trzecia tego, co było. Premier teraz mówi, że dołoży, ale co on może dodać? Mamy traktować jako sukces to, że nie będzie 30, tylko "aż" 40 procent tego, co było kiedyś?

Czy w trudnych czasach państwo powinno interweniować na rynku pracy?

Zdania są podzielone. Amerykanie już na początku kryzysu postanowili zwiększyć rolę państwa. Wydaje się, że wychodzą na tym nieźle. Wiem, że można to krytykować, mówić o nierozsądnych wydatkach. Ale co jest rozsądne? Czekanie, aż pomogą przedsiębiorcy prywatni? Czekamy od paru lat.

Lewiatan, BCC i inni przedstawiciele przedsiębiorców od lat mówią, że potrzebne jest uelastycznienie kodeksu pracy. Tędy droga?

To zależy, czy przyjmiemy długą, czy krótką perspektywę. Nasi przedsiębiorcy są przyzwyczajeni do tego, żeby narzekać, mówić, że państwo ich ogranicza, podatki są za duże. Proste fakty temu przeczą. Jeśli chodzi o koszty pracy, jesteśmy wyraźnie poniżej przeciętnej w Unii Europejskiej. Z ogólnymi wydatkami na pracę w stosunku do produktu krajowego brutto jesteśmy na szarym końcu UE. Wystarczy spojrzeć na statystyki Eurostatu. A przedsiębiorcy mówią: mamy ogromne obciążenia. Guzik prawda. Dalsze uelastycznienie kodeksu pracy jest wyjściem, ale tylko na krótką metę. Oczywiście, jeśli w kraju nie byłoby tylu umów śmieciowych, to wskaźnik bezrobocia byłby wyższy. Dziś te umowy, a także fakt, że wyeksportowaliśmy do pracy za granicą 1,5 miliona ludzi, pozwalają nam mówić: bezrobocie w Polsce nie jest duże. A i ludzie trochę pieniędzy na takich umowach dostają. Ale na dłuższą metę to nie jest wyjście.
Rozmawiał Piotr Brzózka

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki