Sprawa jest poważna. Nasz eksportowy snajper, którego dziś wycenia się drożej od całej reprezentacji Polski, w Bundeslidze zanotował serię tuzina meczów, w których strzelał bramki. Tylko goli w pięciu kolejnych meczach brakowało, by pobić rekord Gerda Mullera, który skończył z zawodowym kopaniem piłki sześć lat przed przyjściem na świat Lewandowskiego.
No i jest tak: Lewandowski po czterokroć pogrąża Real, dzwoni Tusk z gratulacjami, a piłkarz wpada w snajperską depresję: w lidze gola nie strzela, co nie zdarzyło się od dwunastu tygodni, potem jedzie do Madrytu, gdzie marnuje setki, trafia w poprzeczkę, trener zdejmuje go z boiska jeszcze przed ostatnim gwizdkiem... Borussia jakoś się do finału doczłapała, bo o jedną bramkę
mniej nie doczłapał Real.
Skoro premier tak kocha sport, to powinien zaniechać jakichkolwiek telefonów do narodowych ikon, jak Kowalczyk, Kubica, Małysz, Radwańska, a nawet do ikonki Janowicza.
Jeśli dobrze życzy Lewandowskiemu, to teraz powinien zadzwonić z gratulacjami do Bayernu lub Barcelony, bo w środę po południu jeszcze nie wiedziałem, kto wygra. Na bank ich "zbezpłodni", zapomną, jak strzelać bramki."Foreign Policy" uznało przecież premiera za jednego z najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Nie dopisali tylko, że to wpływy destrukcyjne.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?