Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uczyli się u nas polskiego, mogli pomóc w promocji Łodzi

Marcin Darda
Lech Kaczmarek. Doktor matematyki po UŁ, początkowo związany z Instytutem Matematyki, a od 1984 r. z przerwami wicedyrektor Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców.
Lech Kaczmarek. Doktor matematyki po UŁ, początkowo związany z Instytutem Matematyki, a od 1984 r. z przerwami wicedyrektor Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców. Artur Kostkowski
Z dr. Lechem Kaczmarkiem, wicedyrektorem Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców rozmawia Marcin Darda.

W zapowiedzi dużej konferencji glottodydaktycznej można było wyczytać, że Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców przy Uniwersytecie Łódzkim to jedna z najważniejszych placówek tego typu w Polsce. Dlaczego już nie najważniejsza?
Ponieważ dziś nie jest już jedyną tego typu placówką. Na pewno jest najstarsza w kraju, przygotowuje także do studiów w języku polskim największą liczbę studentów, a uczelnie chętnie przyjmują naszych absolwentów. Wracając do pytania, powiem tylko tyle, że dziś mamy już konkurencję, ale nie chcę wnikać, czy ta konkurencja jest gorsza, czy lepsza. Po prostu jest.

A przed laty było tak, że każdy obcokrajowiec, który chciał studiować w Polsce najpierw obowiązkowo musiał poznać Łódź.

Dokładnie. W 1952 r. przyjechałado Łodzi po naukę pierwsza grupa, a kolejne przybywały do czasu powstania podobnego ośrodka we Wrocławiu. Tyle tylko, że ten wrocławski ośrodek to już są lata 90-te. Do tego czasu byliśmy monopolistami.

Dlaczego zdecydowano o utworzeniu takiego studium właśnie w Łodzi?

Wtedy w Łodzi istniało już studium przygotowawcze, które powstało w sumie na zamówienie polityczne, a miało przygotowywać do studiów tak zwaną skróconą ścieżką młodzież pochodzenia robotniczego i chłopskiego. Takich ośrodków w Polsce było więcej, ale w 1952 r. ministerstwo zdecydowało, że do Łodzi przyśle grupę Koreańczyków, by się tu uczyli języka polskiego. I tak już już zostało. A dlaczego do Łodzi? Na to pytanie chyba nikt już dziś nie potrafi odpowiedzieć.

No i co się po tych Koreańczykach działo dalej?

Potem przyjechali Wietnamczycy (śmiech). Przyjeżdżały grupy Irakijczyków, dużo młodzieży z krajów arabskich i afrykańskich, co oczywiście też miało w gruncie rzeczy podłoże czysto polityczne. Były fundowane stypendia przez rząd polski albo różne organizacje studenckie, które także miały swoje pule i tak to funkcjonowało.

Zamówienie polityczne, czyli?

To były kraje nazywane wówczas "dynamicznie rozwijającymi się", albo kraje "walczące z imperializmem amerykańskim", jak choćby właśnie Korea Północna. To podejście póżniej się trochę zmieniło, bo otworzyło się okienko na Polonię ze Wschodu, czyli większości republik radzieckich począwszy od obszaru Rosji, Ukrainy i Litwy, a skończywszy na Uzbekistanie czy Kirgistanie. Oni poza granicami Polski zostali przecież w większości jako potomkowie zesłańców polskich, albo wskutek przesunięcia granic, w każdym razie nie z własnej winy. Były też pojedyncze przypadki studentów Polonii pozaeuropejskiej, zachodniej. Ale tylko pojedyncze, bo rekrutacji nie mogliśmy prowadzić, dlatego że rząd na to pieniędzy nie dawał.

A przy lokalizowaniu studium właśnie w Łodzi nie pomogło centralne położenie, albo fakt, że to było przed wojną miasto wielokulturowe? Może uznano, że tu właśnie dlatego najszybciej zaaklimatyzują się cudzoziemcy?

Ja nie jestem pewien, czy ta wielokulturowość Łodzi była tak bardzo mile widziana przez centralne władze PRL. Być może tak, być może zdecydowała bliskość Warszawy.

Łódzkie studium ukończył m.in. były już prezydent Mali oraz były wiceminister obrony narodowej Iraku. Przypomni Pan inne ciekawe nazwiska?

Ich było naprawdę dużo, głównie w polityce, gospodarce i przemyśle, ale i nauce także. Uczyłem kiedyś Angolczyka, który zrobił w Polsce doktorat z socjologii, potem wrócił do ojczyzny, został profesorem i rektorem jednego z uniwersytetów. To nie jest jedyny życiorys tego kalibru, który swoje pierwsze kroki w nauce stawiał właśnie w Łodzi. Szkoda, że nie istnieje już Ośrodek Łączności z Cudzoziemcami Absolwentami Polskich Szkół Wyższych. Tam zajmowano się gromadzeniem informacji na temat karier, wydawano periodyk, w którym oni publikowali, więc kontakty były utrzymywane.

Dlaczego ten ośrodek przestał istnieć?

Moim zdaniem, tylko z braku pieniędzy. Nikt nie liczył się z tym, że przez rezygnację z tego ośrodka zrezygnowano też z pewnego rodzaju inwestycji jaką byłby kontakt z naszymi absolwentami. A zyski z takiej inwestycji mogły być większe, niż sam wkład przeznaczony na utrzymanie ośrodka.

Dlaczego ani Studium, ani Uniwersytet, ani samo miasto Łódź nie wykorzystuje tej tradycji promocyjnie albo przy ściąganiu inwestorów? Poseł John Godson mówi, że wielu z tych absolwentów ma wielki sentyment do Łodzi.

Ten ośrodek, który podtrzymywał kontakt z absolwentami funkcjonował do 2002 roku. Jego szefem był profesor Janusz Grzelak, ale po jego śmierci jakoś nie było chętnych do pokrywania kosztów działalności ośrodka. On powstał na zasadzie współpracy uniwersytetu z ministerstwem, można było dzięki niemu obserwować gdzie są i jakie funkcje sprawują nasi zagraniczni absolwenci. Rzeczywiście, wtedy jakaś szansa na promowanie była.

A teraz nie? Wtym roku obchodzicie 60- lecie istnienia.

To bardziej skomplikowane, bo jesteśmy spadkobiercami tego studium przygotowawczego, o którym wspomniałem wcześniej. Pod szyldem uniwersytetu pracujemy od 1958 roku, więc do tej sześćdziesiątej rocznicy pozostało parę lat. Wcześniej, przed 1958 rokiem, byliśmy bezpośrednio pod ministerstwem. Przez te lata przez studium przeszło grubo ponad 20 tys.studentów. Do dziś otrzymujemy pocztówki z pozdrowieniami od wielu z nich. Czasem nawet ktoś wpadnie osobiście. Mnie na przykład odwiedził ostatnio pewien biznesmen z Kenii, nasz absolwent, a pamiętam, że i jego syn się u nas uczył. Potem osiedlił się w Polsce.

Dziś studium to działalność komercyjna, bo na kursach zarabiacie. Jak studium radzi sobie na tym wolnym rynku naukowym?

To nie jest do końca działalność komercyjna, bo przygotowujemy do studiów nie tylko płacących za studia w Polsce. Nadal funkcjonują przecież różnorodne stypendia. Cały czas jesteśmy najwięksi w Polsce, ale są różne podejścia. Są takie ośrodki, w których nie patrzy się na koszty, bo trzeba pokazać się na świecie, ale bywa i odwrotnie. Zniknęło z mapy na przykład studium w Kielcach, bo rektor powiedział, że nie będzie do tego dopłacał. Łódzkie studium nadal jest dużą marką. Oprócz kursów przygotowaczych prowadzimy też kursy językowe dla studenckich wymian międzynarodowych jak program Erasmus, czym robimy ruch dla uczelni w całym kraju. Ale nie tylko dla uczelni. Z naszej oferty korzysta na przykład cudzoziemka, która w Polsce ma narzeczonego i dla niego chce się uczyć języka, albo narzeczony, który poznał Polkę i uznał, że to kobieta jego życia. Ostatnio mocno naszym ośrodkiem zainteresowali się Egipcjanie w kontekście obsługi ruchu turystycznego. Do Egiptu na urlopy rusza mnóstwo Polaków i tamtejsi przewodnicy przyjechali właśnie do Łodzi, by u nas uczyć się języka polskiego, aby mieć w swej ojczyźnie lepszy kontakt z klientami. Zainteresowanie jest duże, tym bardziej, że nasz kurs przygotowawczy to nie jest tylko język w sensie ogólnym, ale i język przedmiotów, jak choćby biologia, geografia, czy fizyka lub chemia. Filolog polski tego nie nauczy. Naszą siłą jest to, że zatrudniamy do tego fachowców ukierunkowanych na przedmiot studiów, a w innych ośrodkach najczęściej bywa tak, że języka fachowego nauczają na umowę zlecenie, co, niestety, poziom zaniża. Nam chodzi o to, by nauczyć. Podstawa naszej dzialalności to jest przygotowanie obcokrajowca do pobierania nauki na polskich uczelniach wyższych. Kilka innych uczelni, między innymi w Lublinie, Wrocławiu czy Krakowie, też próbuje takich kursów przygotowawczych, czyli takich, jakie w naszym łódzkim studium prowadzone są od lat. Ale jak tym uczelniom to wychodzi, nie wiem.

Próbujecie w studium zaszczepić swoim absolwentom sympatię do Łodzi, by nie zapominali o naszym mieście?

Staramy się, ale i bez tego chyba powstaje szereg grup na Facebooku, które dzięki naszemu wkładowi w nauczanie studentów promują nas na całym świecie, a z nami także Łódź. Są tacy, którym się Łódź nie podoba, inni przyjeżdżają już ze studiów na innych uczelniach, by poznać nowych kolegów z ich krajów. Łódź to jest zazwyczaj pierwsze miejsce jakie w Polsce widzą. Wielu z nich powtarza, że to nie jest miejsce najpiękniejsze, ale szalenie sympatyczne i dobrze się kojarzące.
Rozmawiał Marcin Darda

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki