Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widzew wymaga szybkiego ratunku

Paweł Hochstim
Krzysztof Szymczak
Jeśli Sylwester Cacek doprowadzi do upadku Widzewa, a miasto mu na to pozwoli, to Łódź straci jedną z ostatnich rzeczy, którą może się chwalić.

Widzew dzisiaj umiera, a jego właściciel nie tylko nie chce mu podać lekarstwa, ale nawet broni dostępu medykom, którzy mogliby pomóc - tak najkrócej powie dziś pewnie każdy kibic Widzewa. Fani klubu z al. Piłsudskiego mają powody do niepokoju, bo drużyna zajmuje ostatnie miejsce w ekstraklasie, a dodatkowo wokół klubu i w nim samym narastają konflikty.

Jeśli dzisiaj spotkaliby się dwaj kibice - jeden z Widzewa, jeden z ŁKS - to ten drugi mógłby powiedzieć, do czego doprowadzi taka sytuacja. Dzisiejszy Widzew staje się powoli kopią ŁKS, który najpierw kilka lat walczył, by się utrzymać na powierzchni, a później spektakularnie zbankrutował. W ŁKS też były wielkie plany, a receptą na sukces także miała być budowa stadionu. Gdy teraz budowa się rozpoczęła, to ŁKS odradza się w czwartej lidze. Z Widzewem niestety może być bardzo podobnie.

Chociaż czytając długi list Sylwestra Cacka do kibiców właściwie można byłoby uznać, że kondycja klubu jest dobra, a niebawem będzie bardzo dobra. Specjaliści PR, którzy pewnie współtworzyli ten list, zapomnieli o jednym - że kibiców trudno jest oszukać. Uda się raz, czy dwa, ale później jest już to właściwie niemożliwe. A rozłożenie długu na raty jest oczywiście dobrą wiadomością, ale lepsza by była taka, że długu w ogóle nie ma.

W liście zabrakło też informacji, kto te długi narobił. Kto podpisywał wielotysięczne kontrakty ze słabymi piłkarzami, kto wynajmował za grube pieniądze agencję wizerunkową i wreszcie kto zastępował Waldemara Fornalika Pawłem Janasem, gdy drużyna była na pierwszym miejscu w tabeli. To wszystko kosztowało majątek.

W Polsce kibice oczekują od właścicieli klubów, że będą dorzucać z własnej kieszeni. Cacek przez długi czas dorzucał i wtedy był dobry, ale przestał i stał się zły. Wojciech Borkowski, były szef rady nadzorczej, uważa, że przez cały czas rządzenia w łódzkim klubie w sumie dorzucił 60 mln zł. I zawsze wyglądało to tak, że pod koniec roku Cacek odbierał telefon, z informacją, że np. "brakuje 16 mln". I Cacek dawał, firmując kompletnie nieekonomiczne działania swoich ludzi, w tym oczywiście swojego syna. Gdy kiedyś zdradził w przypływie szczerości, że kupił klub, by nagrodzić syna za dobre wyniki, to zupełnie mu się nie dziwiłem. Ba, właściwie można było zazdrościć, że stać go na taki zakup. Któż nie chciałby rządzić piłkarskim klubem?

Dzisiaj jednak sytuacja jest inna, bo dopóki interesy Cacka - i seniora, i juniora - były zbieżne z rozwojem klubu, to wszystko było idealnie. Ale nie trzeba być wytrawnym fachowcem, by zobaczyć, że z Cackiem Widzew na prostą raczej nie wyjdzie. Oczywiście, jest możliwe, że wiosną ktoś się posypie finansowo i Widzew zdoła się utrzymać, ale - nie ma co ukrywać - będzie to przedłużenie agonii. Choć pewnie tylko o rok.

Nie podoba mi się jednak to, że na Cacku próbuje się wymusić oddanie klubu, który jest jego własnością. Jego, bo kupił go za własne pieniądze i może zrobić z nim co chce. Kibice, czy władze miasta mogą co najwyżej budować taką atmosferę, by Cackowi nie chciało się klubu zniszczyć. Cackowi trzeba pomóc, a nie go obrażać. Warto pamiętać, że stać go na to, by złośliwie sprowadzić klub na dno. Czytając na swój temat obraźliwe komentarze, w dodatku patrząc z tarasu na szwajcarskie Alpy, łatwiej jest podjąć taką decyzję. A to by Widzew mogło zabić.
Oczywiście, czymś zupełnie innym jest krytyka poczynań Cacka i jego ludzi. Jeśli prezes zarządu Widzewa proponuje pracę najdroższemu trenerowi w ekstraklasie, a później jeszcze ta informacja wycieka, to jest to powód do drwin. Jeśli zwalnia się trenera, przy którym przynajmniej kilku piłkarzy zrobiło jakościowy skok zastępując go niewyróżniającym się niczym trenerem rezerw, to trzeba o tym mówić i pisać. Głównie po to, by uświadomić ludziom w Widzewie, że robią błędy.

Ale jeśli dzisiaj w debacie telewizyjnej były szef rady nadzorczej klubu krytykuje dyrektora sportowego Michała Wlaźlika, a przez cały czas swojej działalności w klubie siedział cicho, to nie jest to w porządku. To, że Wlaźlik słabo nadaje się do tej roli jest prawdopodobne - ostatnio znów wzbudził uśmiechy politowania, gdy w rozmowie z kibicowskim portalem powiedział, że Widzew chciał prowadzić Henning Berg - ale człowiek, który mógł go zwolnić, a tego nie zrobił nie powinien o tym mówić.

Kibice Widzewa mają dość rządów Sylwestra Cacka i to jest zrozumiałe. Ale obrażanie człowieka, który wrzucił w klub miliony złotych w czasie, gdy oni często nawet nie w połowie zapełniali jeden z mniejszych stadionów w ekstraklasie, już karze myśleć inaczej. Forma "biznesowej propozycji" dla Cacka sprzedaży klubu, którą na Facebooku złożył Grzegorz Waranecki, też była nie do przyjęcia. Doskonale rozumiem Cacka, że nawet nie pochylił się nad nią. Nikt poważny czegoś takiego by nie zrobił, Grzegorz Waranecki również nie sprzedałby swojej firmy komuś, kto by mu to zaproponował w takiej formie na Facebooku.

Kibice ustawili się szybko za Waraneckim, co nikogo nie powinno dziwić, bo to normalne, że gdy nie jest dobrze, to idzie się za frakcją protestującą. Dziś Waranecki wydaje się zbawieniem klubu, a przecież nie jest, przede wszystkim dlatego, że - choć jest bogaty - ma dużo mniej pieniędzy od Cacka. Jest doskonałym kandydatem na sponsora wspomagającego, czy nawet mniejszościowego udziałowca, ale nie na właściciela. I pewnie sam o tym wie.

Waranecki ma w sobie coś, co jednocześnie jest wadą i zaletą - jest kibicem Widzewa. To gwarantuje, że zrobi wszystko, by pomóc Widzewowi, ale jednocześnie jest zagrożeniem, że decyzje będzie podejmował sercem, a nie rozumem. W Widzewie przerabiano to kilkanaście lat temu, gdy właścicielem też był kibic, Andrzej Pawelec. Jego forma prowadzenia klubu z ekonomią nie miała wiele wspólnego. No i skończyło się upadkiem, ale przynajmniej po drodze była Liga Mistrzów, bo Pawelec był człowiekiem bardzo zamożnym i obrotnym, a układ polityczny chętnie wspierał wtedy klub.

Bez wątpienia Widzew potrzebuje dzisiaj ratunku, a nie kłótni nad trumną. Bez wątpienia w ratowania musi zaangażować się miasto, które znów głównie przygląda się, jak upada jego wielka część. Miasto, które - umówmy się - niewiele ma rzeczy, którymi może się chwalić. Czy dla Łodzi ważniejsze jest, żeby tramwaj z zachodu na wschód na całej trasie jechał 50 sekund szybciej, czy żeby miała znany w świecie klub piłkarski? Jest wiele osób, które wybiorą tę drugą odpowiedź.

Jeszcze dziesięć lat temu Łódź naprawdę była w świecie kojarzona z Widzewem. Dziś już znacznie trudniej jest spotkać człowieka poza Polską, który miałby jakiekolwiek skojarzenia z miastem. To niepojęte, że w Łodzi bez przerwy obcina się dotacje na sport. Wieczna krytyka poczynań kolejnych właścicieli klubów, wdawanie się w nimi w polemiki, nie zachęci nikogo do zainwestowania w łódzki sport. A przede wszystkim w piłkę nożną, która jest sportem najbardziej ważnym, bo jedynym, który wzbudza emocje w każdym miejscu na świecie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki