Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z miłością i troską patrzę na Łódź

Anna Gronczewska
Z miłością i troską patrzę na Łódź - mówi w rozmowie z Anną Gronczewską Paweł Kaczorowski, olimpijczyk z Monachium, Działacz sportowy. Chciałoby się, aby ulica Piotrkowska dalej była sztandarową ulicą Łodzi. By podkreślano wielokulturowość tego miasta. Wszystko, co w tym mieście dzieje się na plus, daje mi szczęście.

Jest Pan od lat związany z łódzkim tenisem, Miejskim Klubem Tenisowym. Zna naszą gwiazdę z turnieju tenisowego w Paryżu, Jurka Janowicza, od dziecka. Wierzył Pan, że osiągnie takie sukcesy?

Należę do niewielu ludzi, którzy od początku dobrze wiedzieli, co dzieje się z tym młodym człowiekiem. Pamiętam, jak grał w tenisa jako siedmiolatek. Znałem dobrze plany, przygotowania jego rodziców. Zawsze wierzyłem, że osiągnie sukces.

W Łodzi jest wiele utalentowanych sportowo dzieci, które mogą osiągnąć taki sukces jak Jerzyk?

Trudno powiedzieć. Z Jerzykiem było tak, że rodzice od dziecka wszczepiali mu sportową pasję. Pamiętam, że ja już zakończyłem tenisową edukację mojego syna, kiedy wystartował Jerzyk. Z jego ojcem dobrze się znaliśmy. Często rozmawialiśmy, on konsultował ze mną różne sprawy. Rodzice Jurka są wysocy, mają siatkarską sprawność, więc było wiadomo, że ich syn będzie miał dwa metry wzrostu. A pierwszą rzeczą, na którą trzeba postawić, to na rozwój jego sprawności ogólnej. I rodzice Jurka tego nie zaniedbali. U niego można było oczekiwać, że osiągnie coś więcej. Tak naprawdę, gdy dziecko ma siedem czy osiem lat, to trudno przewidzieć, jak rozwinie się jego kariera. Na przykład, gdy chodzi o grę w tenisa, to niedobrze, gdy taki dziesięcio-jedenastolatek masowo wygrywa ze swoimi rówieśnikami. Trzeba tego unikać, sprawić, by grał ze starszymi. Gdy ciągle wygrywa to przychodzi zniechęcenie. A młody człowiek musi ciągle do czegoś dążyć.

Dziś Pan jest związany z tenisem, ale przygodę ze sportem zaczynał od zupełnie innej dyscypliny, czyli kolarstwa...

To były lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Wtedy nikt nic nie wybierał. Po prostu, wsiadło się na rower i zostawało zawodnikiem. Wiele lat byłem kolarzem, torowym. Z czasem zainteresowałem się tenisem, zacząłem działać w łódzkim Miejskim Klubie Tenisowym.

Całe swoje życie związał Pan z Łodzią?

Tak. Jestem łodzianinem z krwi i kości. W tym mieście się urodziłem. Przez dziesięć lat mieszkałem na Chojnach, potem kolejne dziesięć na Bałutach, następnie przeprowadziłem się do Śródmieścia. Teraz mieszkam na Polesiu.

Jak Pan patrzy na swoje rodzinne miasto?

Zawsze z wielką miłością, radością, ale i troską. Pewne rzeczy bolą, inne radują. Tak, jak nas wszystkich łodzian. Chciałoby się, aby ulica Piotrkowska dalej była sztandarową ulicą Łodzi. By podkreślano wielokulturowość tego miasta. Wszystko, co w tym mieście dzieje się na plus, daje mi szczęście.

Gdy Pan patrzy teraz na Łódź, i gdy porówna ją z miastem z czasów Pańskiej młodości, to czego w naszym mieście brakuje?

Szkoda, że nie zachował się ten sztandarowy łódzki przemysł, czyli włókienniczy. Władze nie dopilnowały niestety tego, by się utrzymał. A przecież ten przemysł mógł tu dalej funkcjonować. Teraz działają tu tylko pojedyncze firmy. Mogło by być ich znacznie więcej.

Ma Pan takie miejsce w Łodzi, które darzy szczególnym sentymentem?

To na pewno Miejski Klub Tenisowy. Spędziłem w nim pół życia. Bardzo lubię znajdujący się w pobliżu Park Poniatowskiego.

A tor kolarski Społem, na którym też Pan trenował?

Oczywiście też. Ten tor ma 400 metrów, znajduje się w centrum miasta, przy ulicy Północnej. I uważam, że popełniono tu błąd. Kiedyś budowano tory 400-500-metrowe. Potem jednak nastała era torów krótkich, 250-metrowych, krytych. Na nich rozgrywane są mistrzostwa świata. Ten nasz tor można było skrócić, założyć dach. Obok zorganizować parkingi. Mielibyśmy cudowny obiekt. A u nas w Łodzi wyremontowaliśmy stary tor, na którym obecnie nic się nie dzieje. Serce boli, że stoi tak bezużytecznie.

Reprezentował Pan Polskę na olimpiadzie w 1972 roku. Czy nie żal, że z każdymi igrzyskami olimpijczyków pochodzących z Łodzi jest mniej?

W dzisiejszych czasach nie jest prosto zostać olimpijczykiem. Trzeba przejść wcześniej cierniową drogę, pokonać wiele problemów. Dziś młodzież woli obejrzeć telewizję, posiedzieć przed komputerem niż zdecydować się uprawiać jakąś dyscyplinę sportową. Dlatego cieszy każde nazwisko olimpijczyka z łódzkim rodowodem, jak choćby Adama Kszczota. Wielki szacunek dla takich ludzi. Musieli się poświęcić, by zaistnieć na świecie. Podam przykład z pola tenisowego. Kiedy były przeprowadzane nabory do szkółek tenisa ziemnego to przychodziło na nie mnóstwo dzieci. Robiono sprawdziany, najlepszych przyjmowano do sekcji tenisowej. Teraz też organizowane są takie sprawdziany. Obserwuję dzieci, które na nie przychodzą. Dziewięćdziesiąt procent z nich dźwiga batony, słodkie napoje. Jak z nich zrobić znakomitych sportowców? Jeśli ten narybek jest słaby?

Co sprawiło, że dalej mieszka Pan w Łodzi?

Trenowałem kolarstwo, miałem w klubie dobre warunki do uprawiania sportu. Z czasem dostałem mieszkanie. Tu się uczyłem, miałem rodzinę. Nikt nie myślał, żeby wyjeżdżać z Łodzi. Poza tym nie uprawiałem piłki nożnej tylko kolarstwo.

Łodzi trzeba życzy kolejnych Jurków Janowiczów?

Na pewno. Ten chłopak dał przykład jak powinno się dążyć do sukcesu, wytyczonego celu. Największa chwała tu dla jego rodziców, którzy inwestowali w syna, pokonywali problemy. Trafił też na dobrych, uczciwych trenerów, którzy dali wiele z siebie. Poznałem w swoim życiu wielu znakomitych zawodników, ale takiego potencjału jaki ma Jurek, jeszcze nie widziałem!Rozmawiała Anna Gronczewska

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki