Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaciekle walczą o swoje marzenia, choć większość poczuje smak porażki

Anna Gronczewska
Marzą, by występować na wielkiej scenie, w ambitnych filmach. Ale wcześniej muszą zdobyć indeks. Droga do niego jest trudna...
Marzą, by występować na wielkiej scenie, w ambitnych filmach. Ale wcześniej muszą zdobyć indeks. Droga do niego jest trudna...
Wielu z nich czeka na czerwiec cały rok. Zaczyna się dla nich szalony czas. Jeżdżą pociągami między Warszawą, Łodzią, Krakowem i Wrocławiem. A wszystko po to, by spełnić marzenia...

Stają przed komisją. Recytują wiersze, mówią prozę, śpiewają. Z każdym razem rośnie adrenalina. - To jest jak z grą w totolotka, aby wygrać, musisz grać!- mówi Karol Donda ze Stalowej Woli, który po raz drugi próbuje się dostać na Wydział Aktorski. Pierwszy raz w Łodzi... Słyszał od starszych kolegów, że to straszny zawód, ludzie popadają w depresję, ale jego to nie przeraża. Chce być aktorem...

Trwają egzaminy na Wydział Aktorski łódzkiej Szkoły Filmowej. Konkurencja jest ogromna. Są tylko 24 miejsca, a ponad 700 kandydatów. By zdobyć wymarzony indeks, trzeba pokonać 31 rywali. Wydaje się, że to zadanie dla kamikadze, ale widać, że odważnych nie brakuje...

Przed komisją, której przewodniczy znakomity aktor Bronisław Wrocławski, staje Tobiasz Baraniak z Kalisza. W tym roku zdawał maturę.

- Wyników jeszcze nie ma, ale jestem dobrej myśli! - zapewnia komisję. Potem z przejęciem mówi fragment "Gnoja" Wojciecha Kuczoka. Recytuje wiersz i śpiewa piosenkę o panu Janie...

- Może pan podejść bliżej nas? - pyta Bronisław Wrocławski. Chłopak nie ma wyjścia, niepewnym krokiem podchodzi do stolika, przy którym siedzi komisja egzaminacyjna. I zaczyna recytować. Mimo że stoi twarzą w twarz z egzaminatorami trudno mu wyczuć, czy podoba im się jego występ, czy nie.

Po Tobiaszu do sali egzaminacyjnej wchodzi dziewczyna z burzą rudych włosów, w seksownej sukience. Mówi fragment "Nędzników" Wiktora Hugo i śpiewa piosenkę ludową w języku kaszubskim. Swoim ekspresyjnym wykonaniem wprowadza w dobry nastrój wysoką komisję. Potem musi im wytłumaczyć, o czym śpiewała.

- O ojcu, któremu urwała się koza z łańcucha - wyjaśnia pochodząca z Żukowa dziewczyna. Teraz mieszka w Warszawie i studiuje kulturoznawstwo. Postanowiła jednak zaprezentować folklor kaszubski.

- Jestem lokalną patriotką i chciałam zaprezentować Kaszuby - tłumaczy po wyjściu z sali. Już po raz drugi próbuje zostać aktorką. W ubiegłym roku miała trzy finały, ale najbliżej indeksu była właśnie w Łodzi. Najwyraźniej jednak nie był jeszcze jej czas.

- Od jedenastego roku życia marzę, by zostać aktorką, a marzenia są po to, by je spełniać! - mówi odchodząc rudowłosa dziewczyna.

Diana i Alicja są tegorocznymi maturzystkami. Siedzą w jednej sali i czekają na egzamin. Denerwują się. Mija kolejna godzina, a nikt nie wywołuje ich na egzamin. Diana przyjechała do Łodzi z Kotliny Kłodzkiej. W liceum zaczęła chodzić na zajęcia teatralne. Spodobało się jej i postanowiła zdawać na Wydział Aktorski.

- Zrozumiałam, że aktorstwo to jest to, co chciałabym robić w życiu! - twierdzi Diana.- Mam wiele pomysłów, chciałabym je realizować.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Alicja przyjechała z Mińska Mazowieckiego. Uważa, że ma jakieś zdolności aktorskie, ale najlepiej wychodzi jej śpiew. Ma już za sobą pierwszy sukces. Wystąpiła na scenie Teatru Roma w Warszawie.

- Był to spektakl charytatywny, ale śpiewałam partię solową - opowiada Alicja.- Startuję jeszcze w Gdyni. Tamta szkoła specjalizuje się w musicalu. Ale jakbym dostała się i do Gdyni, i do Łodzi, to na pewno wybrałabym Łódź.

Diana nie robi sobie wielkich nadziei. Zdaje tylko do łódzkiej szkoły, bo słyszała o niej same dobre rzeczy.

- Jak się nie uda teraz, to trudno, może spróbuję jeszcze za rok - dodaje.

Agata Turkot i Piotr Choma egzaminy mają już za sobą. Są już na drugim roku aktorstwa Szkoły Filmowej. Teraz pomagają przy egzaminach. Biegają z listami kandydatów, wyczytują nazwiska, zapraszają do sali egzaminacyjnej. I czasem podtrzymują na duchu tych, którzy chcą iść w ich ślady. Agata, która pochodzi z Warszawy, pamięta, że egzaminy były bardzo stresujące.

- Dziwnie się czuję, patrząc na tych, którzy teraz zdają - mówi z kolei Piotr, który pochodzi z Bieszczad. - Bo ja już nigdy nie będę zdawał. Dostałem się do Szkoły Filmowej za trzecim razem i bardzo to cenię, że stało się to właśnie wtedy, a nie za pierwszym razem. Przyszedłem do szkoły z większym doświadczeniem, obyciem życiowym. Nie byłem już taki świeży. Wszystko było przemyślane. Wiedziałem, że na pewno chcę tu studiować, zostać aktorem. Pamiętam, gdy zdawałem drugi raz, było już bardzo blisko, ale czegoś zabrakło. Udało się przy trzecim podejściu.

W ubiegłym roku podczas pierwszego etapu przewodniczącą komisji był prof. Ewa Mirowska. Kiedy wyszedł z sali, nie wiedział, czy było dobrze, czy źle.

- Ale na późniejszych etapach czuło się, że ciągną człowieka, że chcą wyciągnąć ode mnie coś więcej - wspomina Piotr.

Agata zdała za drugim razem. Po pierwszej próbie było rozczarowanie, tym bardziej że od indeksu dzieliło ją sporo. Zastanawiała się, co robić dalej, czy spróbować jeszcze raz. Postanowiła zaryzykować. Przez cały rok przygotowywała się do egzaminów. Znów zdawała w Krakowie, Łodzi, Warszawie i Wrocławiu. - Za drugim razem wszystko poszło sprawnie i najważniejsze, że był indeks! - opowiada Agata. - I może dobrze się stało, że dostałam się za drugim, a nie pierwszym razem. Tak jak mówił Piotr - człowiek ma większe doświadczenie. Byłam do tych studiów lepiej przygotowana emocjonalnie.

Piotr zauważa, że ich rok jest bardzo młody. Aż piętnaście osób to ubiegłoroczni maturzyści. Tylko piątka jest trochę starsza.

- I czuje się tę różnicę - dodaje.

Agata trochę obojętnie przygląda się tym, którzy zdają w tym roku. - Każdy ma swoją drogę i powinien nią iść - mówi dziewczyna. Inaczej na to patrzy Piotr. Zazdrości kolegom, którzy zdają w tym roku.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Cały rok czekało się na te egzaminy, ale tego już nie będzie - wyjaśnia Piotr.

Mariusz Krakowiak z Częstochowy już żegna się z łódzką filmówką. Skończył czwarty rok Wydziału Aktorskiego. Ale dobrze pamięta swoje egzaminy. On miał szczęście, dostał się za pierwszym razem. Na pierwszym etapie przewodniczącym jego komisji był Bronisław Wrocławski. Na kolejnych etapach zdawało się już przed wszystkimi członkami komisji egzaminacyjnych.

- Na tym pierwszym etapie profesor Wrocławski strasznie mnie przemaglował- wspomina Mariusz. - Byłem pewny, że się nie podobam, że to koniec. Nie chciałem nawet czekać na wyniki pierwszego etapu. Pojechałem do akademika, spakowałem się i miałem wracać do Częstochowy. Ale zadzwoniła koleżanka i powiedziała, że jestem na liście. Przeszedłem do drugiego etapu. Zostałem w Łodzi. I dalej zdawałem. Po każdym etapie byłem przekonany, że to koniec. Przechodziłem jednak dalej. W końcu dostałem indeks...

Na pewno z zazdrością na Mariusza patrzą Jacek Olak i Gabriela Kowalewska. Zostać aktorem to największe marzenie ich życia. Siedzą pod drzewem na dziedzińcu Szkoły Filmowej. Akurat nie zdają egzaminów, one jeszcze przed nimi, ale chcą poczuć atmosferę szkoły. Nacieszyć się nią. Nie są debiutantami. Kolejny raz próbują szczęścia. Gabriela przyjechała z Opola. W tamtym roku zdawała do Warszawy i Wrocławia. Jak sama przyznaje, poszło jej średnio. Jacek w tamtym roku w Łodzi dotarł do finału.

- W Krakowie zdałem egzamin, ale nie zostałem przyjęty z powodu braku wolnych miejsc - mówi absolwent łódzkiego Liceum Umiejętności Twórczych. - Było rozczarowanie. Jechałem do Krakowa trzy godziny, by być tam godzinę i dowiedzieć się, że nie zostałem przyjęty. Będę zdawał dalej. Aktorstwo to moje marzenie, a o marzenia trzeba walczyć. Janusz Gajos za czwartym razem dostał się do łódzkiej szkoły. To pokazuje, że warto próbować!

Janusz Gajos, dziś jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, potem wykładowca w łódzkiej Szkole Filmowej, trzy razy usłyszał, że nie zostanie studentem tej uczelni. Jego talent doceniono dopiero za czwartym razem, gdy na egzaminie pojawił się w mundurze wojskowym. Trzy nieudane podejścia do studiów sprawiły, że dostał powołanie do wojska. - Wyszedłem na scenę, światła na mnie, gdzieś w ciemnościach siedziała komisja - wspominał w wywiadach swój ostatni egzamin wstępny Janusz Gajos. - Usłyszałem z ich strony prośbę: Proszę wyrecytować tekst nie podając tytułu ani autora. Zrozumiał pan? Odpowiedziałem, że oczywiście, po czym zacząłem mówić. Julian Tuwim, "Kwiaty polskie"...

Za pierwszym razem do łódzkiej szkoły nie dostał się też Cezary Pazura. Wspominał, że w II LO w Tomaszowie Mazowieckim prowadził wszystkie akademie szkolne i apele. Był lektorem w swej rodzinnej parafii w Ujeździe, brał udział w konkursach recytatorskich. Kiedyś dostał przewodniki po wyższych uczelniach i otworzył go na stronie PWSFTviT. Postanowił pojechać na egzaminy do Łodzi. Od razu zwracał na siebie uwagę. Rodzice kazali mu się ładnie ubrać, więc założył garnitur ze studniówki. A wszyscy wokół byli nieogoleni, mieli niskie głosy... Przeszedł wszystkie etapy, był pewny, że zda. Okazało się, że jest drugi pod kreską. Ostatnim z przyjętych był Zbigniew Zamachowski.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Wtedy jednak dostawało się jeszcze na egzaminach wstępnych punkty za pochodzenie, których ja nie dostałem - mówił nam w wywiadzie Cezary Pazura. - One zaważyły na wszystkim. Obliczyłem, że gdybym dostał dziewięć punktów za pochodzenie, to byłbym trzeci na liście przyjętych. A tak byłem drugi pod listą. Punktów nie dostałem, bo tata był inteligentem, a mieszkałem w małej miejscowości. Miałem kolegów z Warszawy, którzy dostawali punkty za pochodzenie, bo tata był krawcem. Takie punkty powinny dostawać dzieci z małych miejscowości. Tam też mogą żyć rodziny inteligenckie, ale dziecko zdające do szkoły artystycznej nie ma takiego dostępu do teatru, kina, jakie mają dzieci z Warszawy czy Łodzi.

By nie pójść do wojska, uczył się w szkole gastronomicznej. Nie miał chęci jeszcze raz zdawać do Szkoły Filmowej. Ale spróbował. Był 1982 rok. Trwał mundial w Hiszpanii. Dzień przed egzaminem był mecz Polska - Belgia. Cezary Pazura krzyczał strasznie przed telewizorem i stracił głos...

- Jak wszedłem na egzamin zachrypnięty, to Jan Machulski zapytał, co mi się stało- wspominał w wywiadach Cezary Pazura.- Powiedziałem, że wczoraj był mecz i trochę pokrzyczałem, no i mi podziękowali. Nawet nie powiedziałem żadnego tekstu. Więc ustawiłem się w kolejce po dokumenty i już chciałem wracać. A tu się okazało, że pamiętali mnie z zeszłego roku i przepuścili do następnego etapu. Bardzo ładnie się zachowali. Drugi etap był dopiero za tydzień, więc wtedy powalczyłem. Jednak znów byłem drugi pod kreską, bo miałem mało punktów za pochodzenie. Ale że razem ze Zbyszkiem Suszyńskim mieliśmy tyle samo punktów, co ostatnia osoba na liście, to poszliśmy do dziekana i napisaliśmy podanie z prośbą o warunkowe przyjęcie. Rektor się zgodził, ale postawił warunek, że po roku musi dwóch odpaść. No i przez cały rok bardzo się nam przyglądali, ale okazało się, że później to nie nas wyrzucili.

Mariusz Jakus, znany aktor Teatru im. Jaracza w Łodzi, dziś wykładowca Szkoły Filmowej, na Wydział Aktorski dostał się za trzecim razem. Próbował we Wrocławiu, Krakowie i znów we Wrocławiu.

- Ale 19 czy 20 lat temu można było zdawać tylko na jedną uczelnię - mówi Mariusz Jakus. - Teraz młodzi ludzie próbują sił na czterech wydziałach aktorskich. Gdy słyszę, że ktoś zdaje trzeci rok z rzędu, to tak naprawdę ma za sobą już dwanaście egzaminów. Za moich czasów chodziło się od pokoju do pokoju, od komisji do komisji. Nie zdawało się przed jedną. Nie próbowałem wtedy swych sił w Łodzi, bo byłem pewny, że mnie tu nie przyjmą.

Michał Szewczyk do szkoły aktorskiej zdawał w 1953 roku, zaraz po maturze w technikum finansowym. Na egzaminy namówiła go pani od księgowości. Na wszelki wypadek złożył jeszcze dokumenty na geografię. Szkoła aktorska mieściła się wtedy na ul. Gdańskiej. Było 20 miejsc, a 400 kandydatów. - Gdy zobaczyłem przystojnych, pięknie mówiących chłopaków, śliczne dziewczyny, to byłem pewien, że się nie dostanę - wspomina aktor. - Ale dobrze poszła mi scenka mimiczna. Potem kolejne etapy. W końcu zostało 40 osób, w tym ja. Zabrano nas na obóz, który zorganizowano w murach szkoły. Po dwóch tygodniach wybrano 20. Dostałem indeks...

Tomasz Adamski z Krakowa też wierzy, że w końcu mu się uda. Nie poszedł za głosem rozumu i tradycji rodzinnej, nie wybrał studiów prawniczych. W tamtym roku miał finał w Warszawie, w tym roku też. Liczy, że poszczęści mu się w Łodzi. Wie, że nie można rezygnować z marzeń...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki