Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamachowcy z Polski rodem

Sławomir Sowa
Leon Czołgosz, syn polskich emigrantów, który zastrzelił prezydenta McKinleya, został stracony na krześle elektrycznym
Leon Czołgosz, syn polskich emigrantów, który zastrzelił prezydenta McKinleya, został stracony na krześle elektrycznym archiwum
Trudno nam zrozumieć Czeczeńców, którzy dokonali zamachu w Bostonie. Ale nie tak dawno wśród tych, którzy dokonywali najgłośniejszych w świecie zamachów, byli Polacy. Ignacy Hryniewiecki, zabójca cara Aleksandra II, Leon Czołgosz, zabójca prezydenta USA Williama McKinleya i Janusz Waluś, morderca Chrisa Haniego, szefa południowoafrykańskiej partii komunistycznej.

Po trupie cara do rewolucji
13 marca 1881 roku, szpital wojskowy w Petersburgu, godzina 21.30. Zakrwawiony młody pacjent wydaje ostatnie tchnienie. Ten pacjent to 25-letni Polak Ignacy Hryniewiecki, ale policja jeszcze tego nie wie. Wie tylko, że sześć godzin wcześniej to właśnie on z odległości kilku kroków rzucił bombę pod nogi cara Aleksandra II. Wybuch był tak potworny, że niemal urwał carowi obydwie nogi i zmasakrował samego zamachowca. Car zmarł w męczarniach mniej więcej godzinę po zamachu. Hryniewiecki już się tego nie dowiedział. Niełaskawy los nie dał mu tej satysfakcji. Odzyskał przytomność na kilkanaście minut przed śmiercią.

W jego ubraniu znaleziono jednak zakrwawioną kartkę, która poza nazwiskiem wyjaśniała właściwie wszystko: "Aleksander II umrzeć musi. Dni jego są policzone. Ja lub kto inny zada mu straszny, ostatni cios, który rozlegnie się po całej Rosji i odbije się echem w jej najodleglejszych zakątkach. Zginie on i wraz z nim zginiemy również my, jego wrogowie, jego zabójcy. Jest to niezbędne dla sprawy wolności, ponieważ czyn ten jednocześnie wstrząśnie w posadach tym, co chytrzy ludzie nazywają rządami monarchistycznymi, nieograniczonymi, a my - despotyzmem."

Hryniewiecki pochodził spod Bielska Podlaskiego ze zubożałej rodziny szlacheckiej. Tak zubożałej, że ledwie wiązał koniec z końcem w gimnazjum w Białymstoku. Kiedy zaczął studia w Instytucie Technologicznym w Petersburgu, miał już za sobą pierwsze kontakty z ideami socjalistycznymi. Uczył się znakomicie, ale jednocześnie uczestniczył w studenckich wiecach. Przyświecała mu idea obalenia caratu i urządzenia świata na nowo, bardziej sprawiedliwie. Drogą miała być agrarna rewolucja. Ponieważ chłopi nie garnęli się do rewolucji, Hryniewiecki uznał, że trzeba społeczeństwem wstrząsnąć i pozostaje tylko jedna droga - terror. Związał się z terrorystyczną organizacją Wola Ludu, rzucił studia.

Decyzję o włączeniu go do grupy zamachowców odebrał jako zaszczyt. Zamachowców z bombami było trzech. Datę ustalono na 13 marca 1881 roku, a że car lubił jeździć stałą trasą, spiskowcy mieli ułatwione zadanie. Pierwszy z nich jednak zrejterował. Bomba rzucona przez drugiego eksplodowała, kiedy carska kareta już przejechała. Wydawało się, że to szósty już nieudany zamach na despotę. Ale cara zgubiła własna ciekawość. Koniecznie chciał zobaczyć schwytanego zamachowca i miejsce, gdzie odpalił bombę. Hryniewiecki nie mógł sobie wymarzyć lepszej sytuacji. Podszedł do cara na kilka kroków i rzucił ładunek...

Policja szybko rozprawiła się ze spiskiem. Wbrew temu, czego oczekiwał młody polski rewolucjonista, śmierć cara nie spowodowała żadnej rewolucji. Nowy car Aleksander III wprowadził jeszcze bardziej opresyjny system. Katorga, wszechobecna cenzura, rozbudowana policja polityczna.

Odciętą, zakonserwowaną w słoju głowę polskiego zamachowca eksponowano przez jakiś czas w gmachu petersburskiej policji. Gdyby wiedział, co się stało, a raczej co się nie stało po zamachu, zapewne na martwej twarzy gościłby wyraz wielkiego rozczarowania.

Egzekucja terrorysty na YouTube
Ten film jest na YouTube. Najpierw tablica z napisem "Egzekucja Czołgosza z panoramą więzienia w Auburn. Copyright Thomas A. Edison. 9 listopada 1901 roku". Kamera omiata ponure więzienne mury. Później akcja przenosi się do więzienia. Czterech rosłych policjantów wyprowadza z celi młodego człowieka w koszuli i marynarce. Następne ujęcie - sadzają skazańca na krześle elektrycznym. Starannie zapinają pasy. Sprawdzają, czy elektroda dobrze przylega do głowy. Ktoś daje znak. Ciało skazańca trzykrotnie wypręża się i opada. Lekarze osłuchują, czy naprawdę nie żyje. Koniec. Wszystko dzieje się szybko i jakby nierealnie. Jak to w niemym kinie. Może to kogoś rozczarować, ale ten film z egzekucji Czołgosza to tak naprawdę rekonstrukcja. Scena została odegrana 12 dni po prawdziwej egzekucji, na potrzeby studia słynnego wynalazcy Thomasa Edisona.

Niemniej, tak właśnie skończył życie Leon Czołgosz, syn polskich emigrantów, anarchista i zabójca prezydenta USA Williama McKinleya.

Czołgosz był prostym robotnikiem. Miał 19 lat, kiedy w 1894 roku zainteresował się modnymi wówczas ideami socjalistycznymi i anarchistycznymi. Myśl o zabójstwie prezydenta dojrzewała w nim powoli. Kontaktował się ze środowiskiem anarchistów, chodził na wykłady Emmy Goldman, która była czołowym ideologiem amerykańskiego anarchizmu. W gruncie rzeczy był jednak samotnym wilkiem, który wyobrażał sobie, że jeden mord otworzy drogę do stworzenia bezklasowego społeczeństwa. W umyśle Czołgosza na poczucie niesprawiedliwości, tęsknotę za światem wolnym i równym nałożył się zapewne skuteczny zamach na króla Włoch Humberta I, który został zastrzelony w lipcu 1900 roku przez włoskiego anarchistę.

We wrześniu 1901 roku w Buffalo miała odbyć się Wystawa Panamerykańska z udziałem wybranego rok wcześniej na drugą kadencję prezydenta Williama McKinleya. Czołgosz na kilka dni przed otwarciem wystawy kupił sześciostrzałowy rewolwer. Z gazet wiedział dokładnie, gdzie i kiedy będzie prezydent. 6 września po prostu podszedł do McKinleya i oddał dwa strzały. Początkowo wydawało się, że prezydent McKinley przeżyje, udało się szybko go zoperować. Zmarł jednak osiem dni później w wyniku komplikacji pooperacyjnych.

Zamachowiec nie uciekał z miejsca zbrodni. Zaraz po oddaniu strzałów powiedział tylko, że "żaden człowiek nie powinien mieć tyle władzy". Miesiąc później, 9 października, siedząc na krześle elektrycznym, zanim ładunek 1700 woltów przeszył jego ciało, zdążył oświadczyć: - Zabiłem prezydenta, bo był wrogiem dobrych ludzi, ludzi pracy na całym świecie.
Ciało Czołgosza i jego rzeczy zostały zalane kwasem siarkowym. A świat zareagował tak jak zawsze - wzmożonymi represjami wobec anarchistów.

Janusz Waluś - ostatnia nadzieja afrykanerów
Rzadko kiedy w Polsce budzą zainteresowanie morderstwa polityczne w dalekich krajach.
I tak pewnie byłoby z zamachem na Chrisa Haniego, przywódcę partii komunistycznej w Republice Południowej Afryki, gdyby jego mordercą nie był polski emigrant Janusz Waluś, szlifierz z Radomia.

Waluś ma dziś 60 lat i odsiaduje dożywocie w południowoafrykańskim więzieniu. Żyje tylko dlatego, że już po skazaniu go na śmierć, w RPA zniesiono najwyższy wymiar kary.

10 kwietnia 1993 roku, w Wielki Piątek, Waluś podjechał pod dom czarnoskórego komunisty Chrisa Haniego. Hani był odwrócony plecami. Waluś krzyknął: Mister Hani! Kiedy Hani się odwrócił, trafiły go dwa pociski, w głowę i brzuch. Waluś chciał jednak mieć pewność, więc strzelił ofierze jeszcze dwa razy w głowę. Waluś to honorowy człowiek. W sądzie powiedział, że krzyknął do Haniego tylko dlatego, żeby nie strzelać mu w plecy. Śledztwo wykazało, że tak naprawdę najważniejszym celem dla szlifierza z Radomia był Nelson Mandela. Listę "kandydatów" do zamordowania znaleziono u wspólnika i inspiratora Walusia, Clive'a Derby-Lewisa.

Waluś wraz z rodziną wyemigrował z Polski do RPA w 1981 roku. Kiedy strzelał do Chrisa Haniego, mieszkał tam już 12 lat. Był już afrykanerem pełną gębą. Nie mógł spokojnie patrzeć, jak wali się jego wymarzony świat białych panów, w tym pana Walusia. W RPA toczyły się wtedy negocjacje między Nelsonem Mandelą a Fredrikiem de Klerkiem na temat demontażu apartheidu. Waluś liczył, że zabójstwo takiego kalibru doprowadzi do wojny domowej i powrotu rządów segregacji rasowej, systemu, w którym tak dobrze się czuł.

Waluś, tak jak kilku innych morderców z poczuciem misji, nie próbował nawet uciekać. I tak jak im, i jemu nie udało się niczego zmienić.

Socjalista, anarchista, rasista, terrorysta
O Hryniewieckim i Czołgoszu niewielu wie i nie stanowią już dla nikogo wzoru. Co innego Janusz Waluś. Jest bohaterem dla wielu środowisk, które na prawo od siebie mają już tylko ścianę. Na portalu salon24 pod zakładką "kurna chata" znajduje się obszerny wpis z listopada ubiegłego roku, poświęcony Januszowi Walusiowi. Czytamy w nim: "W polskich mediach temat Janusza Walusia pojawia się tylko w kontekście rasisty, mordercy i terrorysty. (…) Można to jednak zmienić! (...) Jeśli czytelniku, chciałbyś wspomóc moralnie naszego rodaka, wyślij mu kartkę na zbliżające się święta. Możesz to zrobić kierując kartkę do zakładu więziennego, gdzie karę odbywa Waluś. W tym przypadku należy jednak kierować się kilkoma zasadami: Na kartce mogą znaleźć się tylko życzenia i ewentualnie stwierdzenia "okolicznościowe" (po-zdrowienia z Polski, Ojczyzna nie zapomniała itp.). Każda uwaga natury polityczno-rasowej spowoduje wyrzucenie kartki. (…) Proponuję kartkę włożyć do koperty i dopiero w ten sposób wysyłać, aby utrudnić działania ewentualnym służbom niechętnym tego typu akcjom.
Czy ktoś z Państwa miałby ochotę podtrzymać rodaka na duchu?

Korzystałem m.in. z książki Rafała Górskiego "Polscy zamachowcy".

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki