Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeliwna kula i wampir z Łodzi

Anna Gronczewska
Krzysztof Sołtysiak podczas wizji lokalnej.  Pokazuje jak dopadł swoje ofiary.
Krzysztof Sołtysiak podczas wizji lokalnej. Pokazuje jak dopadł swoje ofiary. Pitaval Łódzki
Kim był człowiek, który zabił kilkuletnią dziewczynkę i dwudziestopięcioletnią kobietę, a następnie napadł na dwie kolejne? - sprawdza Anna Gronczewska.

W pierwszych dniach września 1980 roku cała Polska żyła podpisanymi porozumieniami sierpniowymi. Niewiele osób dziś pewnie pamięta, że w tym samym czasie Łódź ogarnęła panika. Choć nie pisały o tym gazety, szybko rozeszła się wieść, że na obrzeżach miasta grasuje wampir.

1 września 11-letnia Małgosia szła na rozpoczęcie roku szkolnego. Miała zacząć naukę w piątej klasie Szkoły Podstawowej nr 122 przy ul. Jesionowej w Łodzi. O ósmej chciała być w swojej podstawówce. Spieszyła się, więc wybrała drogę na skróty. Poszła wzdłuż torów kolejowych łączących Łódź ze Zgierzem. By je pokonać, musiała przejść przez skarpę. Gdy się na nią wspięła, zobaczyła młodego mężczyznę. Ten ją zauważył i zaczął iść za dziewczynką. Małgosia wystraszyła się. Chciała uciec, ale młody człowiek pobiegł za nią. Dogonił ją, złapał za kark i wyszeptał: "Nie bój się"! Dziewczynka zaczęła się wyrywać, krzyczeć. Mężczyzna chwycił ją mocniej, zagroził, że jeśli nie przestanie krzyczeć, to ją udusi. Zaciągnął ją w krzaki, tam przewrócił, uderzył kilka razy głową o ziemię. Dziewczynka straciła przytomność. Nie wiadomo, jak długo to trwało. W końcu ocknęła się. Leżała rozebrana na ziemi. Uchyliła lekko powieki. Zobaczyła mężczyznę. Stał tyłem do niej i zakładał zdarty z Małgosi sweter. Podniósł jej tornister i odszedł w kierunku ul. Liściastej... Małgosia dalej leżała na ziemi. Dopiero po kilkunastu minutach podniosła się, ubrała i roztrzęsiona wróciła do domu. Przerażona matka zawiadomiła pogotowie i milicję.

Adam Antczak pracował w komendzie na Bałutach, był na miejscu zdarzenia.
- Dziewczynka została zgwałcona - wspomina Adam Antczak, który razem z Jarosławem Warzechą opisał tę sprawę i inne zbrodnie wampira w książce "Pitaval Łódzki". - Myślę, że przeżyła tylko dzięki swej dużej odporności i bystrość. Udała martwą i tylko to ją uratowało.

5 września 1980 roku, 25-letnia Elżbieta W., absolwentka wydziału prawa Uniwersytetu Łódzkiego, pracownica PZU przy ul. Sienkiewicza, razem z Agnieszką, koleżanką z pracy wybrała się na spektakl do Teatru Powszechnego w Łodzi. Przedstawienie skończyło się po godzinie 22. Agnieszka, która mieszkała na Retkini, podrzuciła koleżankę do rogu al. Politechniki i ul. Obywatelskiej. Tam Elżbieta wsiadła w tramwaj linii "26", by wrócić do swego domu na Rudzie. Wysiadła na rogu ul. Rudzkiej i Farnej...

Około godziny 8 jedna z łodzianek szła na swą działkę przy ul. Podlaskiej. Na ul. Scaleniowej zauważyła ślady krwi. Potem zobaczyła, że zza krzaków wystają kobiece nogi. Leżała w nich naga i martwa Elżbieta W. Po jej ciałem morderca ułożył ubranie. Obok zwłok leżał pręt długości kilkudziesięciu centymetrów owinięty w czerwoną szmatę. Na drodze pozostały ślady świadczące, że ciało dziewczyny było przeciągnięte do lasu... Na głowie miała ślady po uderzeniach. Przed śmiercią została zgwałcona. Morderca zabrał torebkę dziewczyny, zegarek i złoty łańcuszek, zostawił zaś dwa pierścionki.

Do kolejnego zabójstwa doszło kilka dni później, 8 września, w drugim końcu Łodzi. Jednak blisko miejsca, gdzie morderca już raz zaatakował. W nocy, po godzinie 2, do komendy miejskiej w Zgierzu wpłynęło zgłoszenie o zaginięciu 8-letniej Anetki. Dziewczynka wyszła około południa do szkoły przy ul. Jesionowej, do tej samej, do której chodziła zgwałcona 1 września Małgosia. Dziewczyna nie pojawiła się na lekcjach, nie wróciła też do domu. Około 8 rano ojczym Anety znajduje jej zwłoki w lesie, w Chełmach, na pograniczu Łodzi i Zgierza. Leżą przykryte gałęziami i chwastami...
Znów na miejscu pojawia się ekipa z Adamem Antczakiem. Zwłoki dziewczynki są obnażone do pasa, na jej brzuchu widać podłużne nacięcia. Wokół rozrzucone jest ubranie dziewczynki. Ekipa kryminalna uznaje, że Anetka zginęła na skutek urazów głowy zadanych tępym narzędziem.

Wampir uderza na drugi dzień po zabójstwie Anetki. Posterunek w Andrespolu przyjmuje zgłoszenie o zaginięciu 19-letniej Beaty, uczennicy ostatniej klasy łódzkiego Technikum Budowlanego. Dzień wcześniej, po zakończeniu lekcji miała odwiedzić kolegę leżącego w szpitalu w Lućmierzu koło Zgierza... Koleżanka widziała, że Beata wsiadała w autobus linii "K" (dziś "99") jadący w kierunki Zgierza... Potem ślad po niej zaginął...

Tego samego dnia, co zgłoszono zaginięcia, dwóch pracowników zakładu energetycznego jedzie autem leśną drogą. Nagle widzą leżącą na niej kobietę. Żyje, jest nieprzytomna. Powiadamiają milicję, pogotowie zabiera ciężko ranną dziewczynę, którą jest zaginiona Beata do szpitala.
Adam Antczak wspomina, że obok miejsca, gdzie leżała, znaleziono ważącą około kilograma żeliwną kulę zawiniętą w dwie skarpetki.

- Tą kulą napastnik zadał cios dziewczynie - opowiada Adam Antczak. - Uderzenie taką kulą miażdżyło czaszkę! Powodowało niewyobrażalne skutki...

Dziewczyna przeżyła, odzyskała nawet przytomność, ale nic nie pamiętała z napadu. Groziło jej ciężkie kalectwo. Podobno kilka lat po tym napadzie umarła...

- O tym, że złapano tego mordercę, zadecydował przypadek i szybkie skojarzenie faktów przez policjantów - twierdzi Adam Antczak.

Wróćmy więc jeszcze raz do początku września i zabójstwa na Rudzie. Milicjanci trafili na świadków, którzy widzieli Elżbietę na kilkanaście minut przed napadem wampira. Pani Teresa pracowała w zakładach pasmanteryjnych "Lenta", które mieściły się przy ul. Kilińskiego. Do domu wracała tramwajem linii "26". Spotkała w nim Elżbietę. Razem wysiadły przy ul. Farnej. Teresa szła za Elżbietą do rogu ul. Scaleniowej i Halki.

- Tam skręciłam, ale zauważyłam, że po drugiej stronie ulicy stał młody mężczyzna - zeznawała pani Teresa. - Kiedy ja skręciłam w ulicę Scaleniową, on poszedł kilka metrów przed kobietą, która wysiadła ze mną z tramwaju.

Jednak najwięcej do śledztwa wniósł mąż pani Teresy, Stanisław. Szedł do pracy na nocną zmianę. Po godzinie 20.30 doszedł do przystanku tramwajowego na rogu ulicy Rudzkiej i Scaleniowej. Zauważył, że w wiacie siedzi mężczyzna mający 19-20 lat, około 175 centymetrów wzrostu. Podobny rysopis podawała jego żona.

- Nagle przybiegły dwie kobiety - opowiadał milicjantom pan Stanisław. - Jedna, tleniona blondynka krzyczała: "Nawet jak jesteś moim synem, to i tak zamelduję na milicji"! Druga z pań usiadła koło mnie i zaczęła opowiadać, że syn blondynki przyjechał na urlop z zakładu poprawczego. Miał do niego wrócić w sierpniu. Matka odprowadziła go na dworzec i wsadziła do pociągu. On został w Łodzi.
Słysząc tę opowieść milicjanci szybko skojarzyli fakty. Z przepustki do zakładu poprawczego w Laskowcu, na Podlasiu, nie wrócił 18-letni Krzysztof Sołtysiak, mieszkaniec ul. Zarzewskiej. Milicjanci docierają do jego matki. Potwierdza, że syn od 1978 roku przebywa w poprawczaku, gdzie trafił za włamania. Nie wrócił tam z przepustki. Został w Łodzi. Odwiedził kuzynkę, ktoś widział go na Górniaku. Kobieta zaczęła szukać syna i spotkała go na przystanku na Rudzie...
Za Krzysztofem zostaje wydany list gończy, on nawet o tym nie wie... Zostaje zatrzymany 17 września, przed godziną 18 na przystanku tramwajowym na rogu ul. Kilińskiego i Dąbrowskiego. Przyznaje się winy.

- Gdy patrzyło się na tego Krzysztofa, to sprawiał wrażenie sympatycznego chłopaka, budził zaufanie - mówi o zabójcy Adam Antczak. - Wcześnie miał na sumieniu jakieś drobne włamania, kradzieże. Ta agresja tak narosła w nim ciągu dwóch-trzech dni, że dokonał dwóch zabójstw, dwóch brutalnych napadów!

Krzysztof podaje szczegóły zbrodni... Zanim zabił Elżbietę, spał na ostatnim piętrze wieżowca przy ul. Gagarina (dziś Paderewskiego). Potem poszedł na Lublinek, tam spał, rozpalił ognisko. Przy torach kolejowych znalazł żelazny hak służący do zamykania wagonów. Poszedł do Rudy Pabianickiej, najpierw kręcił się koło Stawów Stefańskiego. Na przystanku tramwajowym zobaczy Elżbietę...

Do Helenówka pojechał tramwajem. Kręcił się po lesie w Chełmach. Miał ze sobą żeliwną kulę. Przygniatał nią gałęzie leszczyny, gdy chciał zerwać orzechy... Zobaczył dziewczynkę. Pobiegł za nią. Rozebrał ją do pasa, naciął nożem brzuch, alej nie zgwałcił. Pojechał tramwajem do Lućmierza. Do lasu wchodzi dziewczyna. Postanowił ją zgwałcić. Uderzył ją żeliwną kulą... Ciosy powtarzał...
Przez dwa i pół roku Krzysztof Sołtysiak był poddawany badaniom w szpitalach psychiatrycznych. Jak piszą w "Pitavalu łódzkim" Jarosław Warzecha i Adam Antczak, podczas tych badań stwierdzono, że podczas pobytów w szpitalu był on w dobrych kontaktach z innymi pacjentami, chętnie im pomagał. Badał go im profesor Zbigniew Lew-Starowicz. W wydanej opinii stwierdził, że Sołtysiak miał w pełni zdolność rozumienia swoich czynów i kierowania swoim postępowanie. Jednocześnie stwierdzono u niego nieprawidłową osobowość i sadyzm seksualny.

Krzysztof Sołtysik został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki