Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

36. Łódzkie Spotkania Teatralne: dla kogo chleb, dla kogo tylko igrzyska?

Łukasz Kaczyński
Specjaliści od teatru inżynieryjnego - AKHE z Rosji w sali kolumnowej Łódzkiego Domu Kultury
Specjaliści od teatru inżynieryjnego - AKHE z Rosji w sali kolumnowej Łódzkiego Domu Kultury Dariusz Śmigielski
Po czterech wydaniach Łódzkich Spotkań Teatralnych bez ich wieloletniego dyrektora Mariana Glinkowskiego, i po tegorocznej edycji, warto pokusić się o bilans zysków i strat. Jest o czym rozmawiać...

O zmianie formuły Łódzkich Spotkań Teatralnych mówiło się od dawna, jeszcze zanim nastąpił rozłam w środowisku łódzkiej alternatywy teatralnej i z ŁST wydzielił się mniejszy, ale też cenny festiwal Spotkania. Powodów wypalenia się dotychczasowej formuły można wskazać wiele, ale na główne (mariaże teatru tzw. instytucjonalnego z "offem", problem z dopływem "świeżej krwi", która to na skutek zmian w systemie edukacji zaludniła się przedsięwzięcami bardzo amatorskimi itp.) organizatorzy ŁST wpływu nie mieli i nie mają.

Zmiana pojawiła się w 2010 roku, po tym jak szefowania ŁST zrzekł się ich wieloletni dyrektor i reanimator Marian Glinkowski. Przeciw zmianom zaprotestowały w liście otwartym czołowe teatry alternatywne: Ósmego Dnia, Biuro Podróży, Provisorium, Akademia Ruchu. Zamiast m.in. akcji w przestrzeni publicznej postawiono w programie na "gwiazdy", licząc, że przyciągnie to nową publiczność. Podobnie było w 2011 roku, zaś rok 2012 przyniósł eksodus ze spektaklami do dużych miast województwa. Podobnie było w tym roku, spektakle w liczbie 22. grane były od 1 września do 8 grudnia.

"Dużą przyjemnością była dla artystów i organizatorów świadomość, że w Bełchatowie istnieje tak mocne środowisko teatralne i ludzie, którzy nie boją się zadawać trudnych pytań, chcą dyskutować i polemizować" - przekonują organizatorzy. Polemizujmy więc. Zwłaszcza, że dyskutowania z rzeczywistością ŁST uczyły jak żadna inna impreza.

Samo wyjście, poszerzanie pola oddziaływania (zwłaszcza jeśli pozwalają na to fundusze) jest rzeczą chwalebną - jeśli nie odbywa się ze stratą dla matecznika imprezy, Łodzi, i jeśli to, co jest wieloletnim dorobkiem ŁST nie jest poddawane erozji. Inaczej staje się stratą także wizerunkową. Tymczasem Łódź z Łódzkich Spotkań Teatralnych ma niewiele, zgoła nic: dwa spektakle "starej" alternatywy, jeden "nowej", jeden z całkiem z innej bajki (zespół Karbido). Wypada cieszyć się, że w pierwszej grupie znalazł się Teatr Akhe z Petersburga, z pewnością jedno z bardziej oryginalnych zjawisk scenicznych, choć nie była to jego pierwsza w ostatnich latach wizyta. Trudniej już nazwać szczęśliwym oddanie zespołowi zmodernizowanej sali kolumnowej ŁDK, bo dla licznej widowni pozostały tylko balkony nad salą.

W każdym z dziesięciu miast ŁST spędziły dzień lub dwa. Poprzedzenie spektakli teatrów doświadczonych prezentacjami młodszych zespołów (często dość amatorskich, choć niepozbawionych wartości) czyniło program bogatym, ale tylko wizualnie. Prezentacje i następujące po nich spotkania nie tworzą całości ani artystycznej, ani merytorycznej.

Na konferencji przed inauguracją ŁST pełniący obowiązki dyrektora ŁDK, Jacek Sokalski, i ludzie z Ośrodka Teatralnego tej instytucji, odżegnywali się od dość kuriozalnego hasła nadanego tej edycji - "teatralny festiwalu festiwali". "Każdy festiwalowy dzień w danym mieście miał być małym festiwalem, ale dostaliśmy mniej pieniądzy z ministerstwa niż zakładaliśmy"- usłyszeli dziennikarze. Zamiast 300 tys. zł eksperci przyznali 100 tys. zł. Cóż po tych słowach, skoro i tak każdy dzień ŁST był jako "minifestiwal" reklamowany. Trudno takie działanie nazwać "marketingiem" lub "promocją".

Problem sprzecznych treści docierających do odbiorców to inny problem. Nazywanie dziś ŁST imprezą, "na którą czekają wszyscy wielbiciele teatru alternatywnego", jest, delikatnie mówiąc, niezręcznością. Zmiana formuły (bo przecież nie jest to już ta sama, co przed laty impreza, spełniająca te same cele) nie wniosła jednak ani nie wytworzyła nowego dla ŁST pola, nie stworzyła nowych wartości. Stare argumenty i "atrybuty" są jednak stale obecne. Być może pomocne są w staraniach o granty z ministerstwa. Bo już we wspomnianym liście, w roku 2010, przedstawiciele alternatywy pisali: "ŁST, które odbędą się w tym roku w ŁDK, są nimi wyłącznie z nazwy i fizycznego umiejscowienia. Uważamy za istotne dodać, że ŁDK, korzystając z tych atrybutów, zdobył dotację Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na organizację kolejnej edycji".
Powraca więc i dziś postulat towarzyszący od lat ŁST: "mówienie własnym głosem, o własnych sprawach". Ale gdzie jest "my" tego postulatu, gdy młody zespół "mówi" do przypadkowej, zróżnicowanej publiczności, albo gdy dzień później podobnie "mówi" zespół bardziej doświadczony? Że do większej widowni? Zgoda, ilość nie jest niczym złym, jeśli nie działa niszcząco na jakość. Także na "jakość" odbiorcy.

Tymczasem wartość ŁST nie leżała nigdy w samych spektaklach i frekwencyjnym sukcesie (menedżerowie kultury i technokraci wszystko muszą mieć ujęte w liczbach i tabelkach). Wartością było spotkanie - publiczności z twórcami, twórców we własnym gronie, pokoleniowa wymiana doświadczeń, stworzenie takiej płaszczyzny, gdzie zbiegają się (otóż to!) drogi ludzi, połączonych miłością do sztuki teatru. Dziś Łódzkie Spotkania Teatralne nie są ani spotkaniem, ani nie są - w nowej formule - adresowane do wielbicieli teatralnej alternatywy. Egzystują poza środowiskiem, nie są recenzowane przez branżowe portale i pisma.

Ciekawostką jest fakt, że w tekstach zamieszczanych w mediach przez ŁDK pojawiają się wartościowanie, relacje i ocena. Oto już nie potrzeba zapraszać recenzentów, dziennikarzy - wszystko zrobi się we własnym gronie: zorganizuje i oceni. Doprawdy ciekawych czasów dożyliśmy. Takie "nowe" standardy na ŁST, które wszak wyrosły na kulturze sprzeciwu wobec "upupiającej" i demoralizującej władzy, to doprawdy nowość zdumiewająca, ale głównie bardzo smutna. Może warta uwagi ministerstwa kultury, albo Instytutu Teatralnego?

Innym zagadnieniem jest status Łódzkich Spotkań Teatralnych w województwie. Nie można zaprzeczyć, że istnieje tam jakiś ruch amatorski (nie znaczy, że offowy), jednak dla wielu z setek widzów przedstawienia Teatru Formy czy Teatru Snów będą taką atrakcją jak solistka operetkowa śpiewająca latem na schodach miejskiego domu kultury albo koncert zespołu Zakopower na Dniach Kutna, Skierniewic, Radomska. Z tą różnicą, że teatr pozostawi (może) świadomość obcowania z kulturą przez duże "K".

Tak zasiane ziarno może zaowocować potem, ale nie jest to w żaden sposób mierzalne. I najczęściej nie zależy od jednego obejrzanego spektaklu, od fasadowego jednorazowego projektu, ale od stałej oferty, jaką mieszkaniec danego miasta ma na co dzień. Tak oto ŁST stają się zaczynem do dyskusji o działaniu lokalnych struktur i stanie kultury w województwie. A doprawdy trudno wierzyć, że na festiwalizacji kultury (która jest przeciwieństwem jej rozwoju) zależy urzędowi marszałkowskiemu.

Jeśli przyjęta dla Łódzkich Spotkań Teatralnych formuła ma pozostać, to albo imprezę trzeba przemianować na Wojewódzkie Spotkania Teatralne i tworzyć od nowa, albo powołanie niezależną radę środowiska, która przeanalizuje stan rzeczy, kondycję alternatywy w kraju - i podejmie decyzję o formie ŁST. ŁDK nigdy nie był właścielem ŁST, on je tylko (i aż) organizował. Ale ŁST był i są własnością środowiska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki