Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

80 lat zbrodni katyńskiej. Wśród ofiar stalinowskiego mordu byli łodzianie

Anna Gronczewska
archiwum Dziennika Łódzkiego/Archiwum Państwowe w Łodzi
W tym roku mija 80 lat od zbrodni katyńskiej. Wśród ponad 21 tysięcy zabitych przez sowietów oficerów Wojska Polskiego, policjantów i innych przedstawicieli inteligencji byli też łodzianie i mieszkańcy naszego regionu.

Profesor Maria Magdalena Blombergowa, emerytowany pracownik naukowy Katedry Archeologii Historycznej Uniwersytetu Łódzkiego, przewodnicząca Rady Programowej wszystkich Klubów „Grota” w okręgu łódzko-kaliskim swe powojenne życie związała z Łodzią, choć pochodzi z Lubelszczyzny. Jej ojciec zginął w Katyniu. Po latach pojechała tam i brała udział w pracach ekshumacyjnych mogił polskich oficerów. Sama ojca nie pamięta. Gdy ruszył na wojnę miała nie całe trzy lata. Obraz ojca, kapitana Jana Mikołaja Kossowskiego wyłania się ze wspomnień mamy i siedmiorga starszego rodzeństwa.

Gdy wybuchła wojna rodzina Kossowskich mieszkała w Wąwolnicy na Ziemi Lubelskiej. Pani profesor opowiada, że ojciec prowadził drużynę strzelecką. Jej członkami byli jej bracia - urodzony w 1924 roku Zdzisław i dwa lata starszy Bogumił. Razem z ojcem ruszyli na wojnę i potem znaleźli się w rękach Rosjan. Po 17 września 1939 roku Niemcy z Rosjanami zaczęli dzielić łup. Kapitan Kossowski był kawalerzystą, znał dobrze niemiecki i rosyjski. Udało mu się więc załatwić, by młodszy syn, Zdzisław razem z wachmistrzem, pojechał razem z transportem koni na stronę niemiecką. Tak udało im się uciec.

Natomiast starszy Bogumił razem z ojcem został uwięziony w obozie w Kozielsku. Nie miał jednak stopnia wojskowego, był nieletni i po wymianie jeńców też znalazł się w rękach Niemców. Został wywieziony do stalagu w Niemczech, gdzie doczekał końca wojny.

Młodszy Zdzisław walczył w Armii Krajowej. Profesor Blombergowa opowiada, że o śmierci ojca dowiedzieli się z niemieckiej gazety w 1943 roku. Kapitan Jan Mikołaj Kossowski został rozpoznany m.in. po legitymacji krzyża Virtuti Militari i książeczce ubezpieczeniowej.

- Z obozu tata wysłał tylko jeden list, ale nie ocalał - wspomina profesor Maria Magdalena Blombergowa. - Wąwolnica została uznana za gniazdo wroga i spalona przez NKWD. List spłonął...

Po wojnie mama pani profesor, jako żona „przedwojennego bandyty” nie dostała emerytury. Pani Maria znalazła się w Łodzi. Jej najstarsza siostra Janina była siostrą urszulanką. Urszulanki z Łodzi przygarnęły panią Marię. Mieszkała u nich w internacie. Skończyła liceum plastyczne, potem Uniwersytet Łódzki.

1200 ofiar z naszego regionu

Janusz Lange, emerytowany prawnik i pracownik łódzkiego „Społem” jest prezesem zarządu stowarzyszenia „Rodzina Katyńska” w Łodzi., które powstało 17 października 1989 roku.

- W latach dziewięćdziesiątych do naszego stowarzyszenia należało ponad pięćset osób - mówi Janusz Lange. - Teraz ich członków jest znacznie mniej. Wśród naszych członków są przede wszystkim synowie i córki, krewni pomordowanych. Są też wnukowie, prawnukowie.

Nie wiadomo dokładnie ile osób związanych z regionem łódzkim padło ofiarą zbrodni w Katyniu. Choćby dlatego, że trwają poszukiwania ponad 3.800 osób z tzw. białoruskiej listy katyńskiej.

- Przypuszczamy, że zostali zamordowani w obrębie Mińska - tłumaczy Janusz Lange.- Spoczywają zaś w Kuropatach pod Mińskiem. Są to obywatele II Rzeczpospolitej, którzy przed wojną mieszkali na terenie obecnej zachodniej Białorusi. Natomiast z szacunków, które mamy w stowarzyszeniu, to ofiarami zbrodni katyńskiej padło od 600 do 650 osób, które urodziły się w Łodzi, Pabianicach, Zgierzu czy Aleksandrowie Łódzkim. Jeśli weźmiemy pod uwagę dawne województwo łódzkie, w granicach sprzed 1939 roku, to będzie w sumie ponad 1200 ofiar.

Wśród ofiar są głównie oficerowie przedwojennego Wojska Polskiego, ale też funkcjonariusze Policji Państwowej, Służby Więziennej, Służby Celnej. Ale też obywatele cywilni. - Kiedy front przesuwał się na wschód uciekali przed agresją niemiecką i zostali wzięci do niewoli na terenach Ukrainy, Białorusi - mówi prezes „Rodziny Katyńskiej” w Łodzi. - Chodzi głównie o polską inteligencje. Takim przykładem jest przedwojenny wiceprezydent Łodzi Adam Walczak. Jako osoba cywilna, z ważnymi dokumentami ewakuował się z miasta. Został aresztowany na terenie dzisiejszej Ukrainy. Potem zamordowany przez sowietów i spoczywa na cmentarzu w Bykowni koło Kijowa.

Wśród ofiar jest też ojciec pana Janusza, Oskar Emil Lange, który urodził się w Łodzi. Był oficerem służby medycznej w przedwojennym wojsku polskim. Służył w 28 Pułku Strzelców Kaniowskich, a potem w 4 Pułku Artylerii Ciężkiej w Łodzi. Janusz Lange nie pamięta ojca. Kiedy ruszał na front miał 8 miesięcy

- Mój ojciec pracował w szpitalu wojskowym - opowiada. - Wtedy ten szpital nazywał się IV Okręgowy Szpital Wojskowy. Mieścił się przy ul. Żeromskiego. Tam, gdzie dziś znajduje się szpital WAM. Tata był jednocześnie lekarzem w 4 Pułku Artylerii Ciężkiej, który stacjonował w Łodzi. Ojciec został zamordowany w Charkowie. Był przetrzymywany w obozie jenieckim w Starobielskim. Spoczywa dziś na Cmentarzu Wojskowym w Charkowie.

Przez pierwsze miesiące rodzina nie wiedziała nic o losach doktora Lange. 29 listopada 1939 roku nadszedł list napisany przez niego z obozu w Starobielsku. Dopiero wtedy rodzina dowiedziała się, że znalazł się w rosyjskiej niewoli.

- Dręczy mnie tylko brak wiadomości od was i losie was wszystkich - pisał kapitan Lange. - Albowiem nie wiem gdzie właściwie jesteście. Czy jak przypuszczam tylko szczęśliwie wróciliście z tego transportu ewakuacyjnego spod Skierniewic?

W marcu 1940 roku nadszedł kolejny list od sowieckiego jeńca. - Piszę do was wszystkich, również do całego mojego rodzeństwa, stwórzcie wspólnotę składkową i pensję dla Hali i moich dzieci, by uchronić ich przed śmiercią głodową - można było przeczytać w liście napisanym przez Oskara Emila Lange, który przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego został awansowany do stopnia majora.

Sytuacja rodziny Lange w czasie wojny i pierwszych latach powojennych nie była dobra. Przed okupacją mieszkali przy ul. Narutowicza 109, w jednorodzinnym domu, który garnizon wynajmował dla swoich żołnierzy. Zajmowali w nim jedno piętro. Gdy do Łodzi weszli Niemcy, zostali stamtąd wykwaterowani. Przez kilka miesięcy mieszkali w hali na Górniaku, a potem w kamienicy przy ul. Nowozarzewskiej.

- Od sąsiadek wiem, że mama Janusza, by utrzymać rodzinę robiła na drutach swetry, sukienki, sprzedawała odzież, bieliznę - opowiada Kazimiera Lange, żona pana Janusza.

Jeden list na miesiąc

W takiej sytuacji znalazło się wiele rodzin ofiar Zbrodni Katyńskiej. W łódzkim Archiwum Państwowym zachowały się listy jakie do swych rodzin wysyłali jeńcy z Kozielska czy Starobielska. Tak jak ten, który z obozu w Kozielsku do żony Cecylii wysłał Bronisław Wajs. Był podporucznikiem rezerwy. Urodził się w 1904 roku w Srebrnej koło Łodzi. W 1925 roku skończył sześć klas Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika w Łodzi. Trzy lata później ukończył Szkołę Podchorążych Piechoty w Tomaszowie Mazowieckim. Jego żoną była Cecylia z Szafrańskich. Mieli córeczkę Anię.

„Kochana Celinko! - pisał w listopadzie z obozu w Kozielsku Bronisław Wajs. - Nareszcie mogę napisać do was kilka słów i dać o sobie znać! Jestem cały i zdrowy, ale myśli moje są stale przy tobie Celinko kochana i naszej Anusi. Jaką straszną rzeczą jest tęsknota za ukochanymi. Teraz się o tym przekonałem. Tym bardziej gdy nie mam od was żadnej wiadomości, a przypuszczeń jest tyle. Na przykład co teraz porabiacie (jest 16.30, dnia 20 XI). A za dwa dni są przecież imieniny mojej kochanej Celinki. 22 listopada pamiętam o tobie i przy tej okazji przesyłam ci najlepsze życzenia i spełnienia wszystkich marzeń. Możliwe, że wkrótce się zobaczymy. Anusia pewno już mówi i pyta o tatusia? Pokazałem jej fotografię kolegom, mam dwie przy sobie (zdjęcia z ulicy przed domem dr Mogielnickiego, który jest też ze mną). Jest ze mną jeszcze inżynier Lissner i Friebe. Walizka, którą Celinko tak świetnie mi zapakować zaginęła mi i jestem bez niczego. Muszę cię też powiadomić, że mogę pisać tylko jeden list w ciągu miesiąca i otrzymywać też tylko jeden. Dlatego piszę tylko do ciebie i proszę odpisz mi zaraz kilka słów. Pozdrów ode wszystkich krewnych i znajomych. Dla Janeczki i Jędrka specjalne ucałowania”.

Listy do rodziny pisał też porucznik rezerwy Mikołaj Borysławski, który także był więziony w Kozielsku. Przed wybuchem wojny pracował w polsko-włoskiej spółce „Polana” w Pabianicach. Był absolwentem Szkoły Handlowej Kupiectwa Łódzkiego. Jego żoną była Irena z Gendaszewskich, byli rodzicami Zdzisława.

„Kochana Irko i Ceziu! - tak zaczął list Borysławski. - Adresuję wspólnie do was, gdyż nie mam pewności czy Irka nie pozwoliła się ewakuować razem z PKO. Jeśli jest w Łodzi zechciej doręczyć jej ten list i wspólnie odpowiedzcie, jeśli wyjechała niech Cezio sam do mnie napisze”.

Pisał, że do niewoli sowieckiej dostał się w Kowlu, gdzie był w szpitalu z powodu wrzodów żołądka. „Obecnie jestem zdrów i mam doskonały apetyt, więc do kraju powinienem wrócić nawet odpasiony! - zapewniał rodzinę. - Fizycznie czuje się zatem doskonale i dręczy mnie tylko niepewność co do waszych losów. Dlatego niezwłocznie odpowiedzcie na następujące pytania: Gdzie są, co robią i jak się czują - mama, Irka i jej rodzina (słyszałem, że Franek ranny). Czy mieszkanie nasze nie uległo jakiejś szkodzie i czy Irka może sobie dać radę z jego utrzymaniem - jeśli nie jest to ponad jej siły niech trzyma, mam nadzieję, że niedługo uda się wrócić do kraju i trochę pieniędzy przywieść. W ogóle napiszcie co się da i przyślijcie w jednym liście. Doszły do mnie wieści, że Łódź była niezbyt silnie bombardowana, mam więc nadzieję, że nikt z naszych bliskich nie ucierpiał z tego powodu. Ciekaw jestem natomiast jak to było w Poznaniu i Gdyni. Jak się wiedzie Luckowi, Lewandowskim. Czy „Polana” jest czynna i czy Irka dostała od nich pieniądze?”.

W archiwum zachował się również dramatyczny list jaki do swego męża Kazimierza, przebywającego w obozie w Starobielskim wysłała Irena Kwiatkowska. „Wysłałam do ciebie 9 listów, fotografie i to co prosiłeś - pisze Irena Kwiatkowska. - Adrianna zaczyna chodzić. Ma dwa ząbki na dole i dwa na górze. Jak ja ją strasznie kocham, bo jest do ciebie zupełnie podobna. To samo spojrzenie niebieskich oczu. Wykrzykuje wojowniczo mama, baba. W dniu w którym czytałam jej twoją drugą kartkę zaczęła już mówić tia, tia...”

Kobieta informowała też męża, że zlikwidowała ich mieszkanie. Zamieszkała u pani Podgórskiej. „Zajmujemy jeden lokal, bo obie nie płacimy komornego - wyjaśniała mężowi. - Meble u mamusi. Żyjemy z wyprzedaży. Podgórski jest w Brześciu. Całą zimę starałam się o zapomogę i w maju dostałam pierwszy raz. 26 marek miesięcznie. Z tego 15 marek idzie na razie na dziecko. Dobrze, że miałeś te garnitury, bo to jest najlepiej płatne. Adriannę dzisiaj zaszczepiłam ospę (...)”.

Irena Kwiatkowska nie ukrywała, że znalazła się w dramatycznej sytuacji. „Wytrzymam tylko lato - pisała . - Jeśli nie będzie końca przed zimą, wyjeżdżam do Niemiec na roboty. To już będzie koniec. Dziecko jest u mnie. Rodzice też wegetują. Powiększa mi się gruczoł tarczycowy, to jest rośnie gardło, tzw. wole. Po wojnie będę operowana. Pomogłaby mi zmiana klimatu. Strasznie dziękuje za słowa otuchy, tak było mi tego potrzeba, aby ostatecznie nie załamać się. Tak długo nie pisałeś, że nie wiedziałam co sądzić. Rozpacz!(..) Dusza moja wyrywa się do ciebie i wszystko we mnie krzyczy: Kazik! (...) Bóg jest dobry i zachowa ciebie dla nas. Pamiętaj o swym zdrowiu, gdyż twoim obowiązkiem jest wrócić do nas i wychować córkę, a może przysporzymy krajowi jeszcze jednego obywatela. Całuję twoją najdroższą głowę. Twoja Irenka. Adrianna też całuje tatusia...”

Nie wrócili do domu

Niestety Bronisław Wajs, Kazimierz Kwiatkowski czy Mikołaj Borysławski nie wrócili do rodzin. Janusz Lange opowiada, że jego mama Halina już w czasie wojny rozpoczęła poszukiwała męża. Pisała do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Radzieckiego Czerwonego Krzyża, ale nikt nie wiedział co dzieje się z kapitanem Lange. Ona jednak cały czas wierzyła, że mąż żyje. Liczyła, że Rosjanie będą przestrzegać zasad Konwencji Genewskiej. Zgodnie z jej zasadami lekarz wzięty do niewoli powinien być pod szczególną ochroną. Miał być zwolniony i dalej wypełniać swoje obowiązki.

Dr Lange nosił niemieckie nazwisko. Kiedy był już w Starobielsku do jego żony zgłosili Niemcy i zaproponowali, że jeśli podpisze volkslistę, to wydobędą męża z obozu. Nie zgodziła się. Powiedziała, że decyzję w tej sprawie musi podjąć jej mąż.

- Nie wiem czy Niemcy pytali się o to ojca, w każdym razie pozostał wierny polskiemu mundurowi! - twierdzi Janusz Lange. Kiedy już działał w stowarzyszeniu „Rodzin Katyńskich” usłyszał historię lekarza, oficera rezerwy. Znalazł się w sowieckiej niewoli, z której został zwolniony po podpisaniu volkslisty...

Halina Lange odetchnęła z ulgą, gdy męża nie było na liście pomordowanych w Katyniu, którą Niemcy ogłosili w 1943 roku. Jeszcze po wojnie myślała, że mąż został wywieziony przez Rosjan na Syberię i tam żyje. Przed zakończeniem wojny, 13 marca 1945 roku Halina Lange otrzymała list adiutanta generała Leona Bukojemskiego, ówczesnego dowódcy okręgu wojskowego w Lublinie. Bukojemski przebywał w obozie w Starobielsku, ale po podpisaniu „lojalki”, został z niego wypuszczony. Nie wiedział jakie są losy Langego.

- Mama do śmierci w 1966 roku wierzyła, że ojciec żyje - mówi Janusz Lange, który o tym, że ojciec znalazł się w obozie u Rosjan dowiedział się w połowie lat pięćdziesiątych. - Wiele rzeczy przede mną ukrywano. Także to, że w naszym domu był punkt kontaktowy AK.

Dziś już nie pamięta czy o tym, że ojciec był więziony przez Rosjan powiedziała mu mama czy babcia. Był to dla niego szok. Do tej pory wiedział, że największym zbrodniarzem świata jest Hitler i jego żołnierze. A tu objawił się obraz nowego totalitaryzmu.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki